
To już jutro, dokładnie 19 listopada przypada kolejna, 16 już rocznica śmierci zmarłego w 2008 roku Ryszarda Smożewskiego, reżysera, dziennikarza, wieloletniego dyrektora tarnowskiego teatru ale przede wszystkim dobrego człowieka… naszego mistrza. To jego portret wisi w Galerii Mistrzów Ośrodka Praktyk Artystycznych w Rudzie Kameralnej k/Zakliczyna, gdzie Teatr Nie Teraz znalazł swoje artystyczne przytulisko. Żył 78 lat. Był znakomity w tym co robił w Solskim, z którego w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku uczynił jeden z najlepszych terenowych, ale nie prowincjonalnych, teatrów w Polsce. Jego teatr, podobnie jak jego publicystyka, był najwyższej próby. I to On w złotych latach Teatru im. L. Solskiego zaszczycił swoim zainteresowaniem i życzliwością nasz mało znany wówczas alternatywny teatr. Bywał na próbach, doradzał i słuchał, a słuch teatralny miał idealny, zapraszał na deski swojej sceny. Kiedy odszedł to jego imieniem nazwaliśmy ówczesną scenę TNT w Gimnazjum nr 4 im. Jerzego Brauna w Tarnowie.

Golden Boy
Ryszard Smożewski – Złoty Chłopiec tarnowskiego teatru był dzieckiem Zamojszczyzny, gdzie w Biłgoraju w ciężkich powojennych latach spędził dzieciństwo, i skąd wyruszył aby „podpalić świat…”. Jeszcze będąc w szkole średniej podejmował próby dziennikarskie, i to z dobrym skutkiem, bowiem zwrócił na niego uwagę kielecki dziennik „Słowo Ludu”, w którym zadebiutował jako prawdziwy dziennikarz. Po wyedukowaniu się w Warszawie powrócił z nakazem pracy (takie były czasy) do „swoich” Kielc, gdzie w tamtejszym dzienniku „Słowo Ludu” przez całe lata był czołowym publicystą, szczególnie znanym z cotygodniowych felietonów. W sumie napisał ich dla tej gazety kilka tysięcy, część z nich ukazała się później w formie książkowej. Będąc uznanym i powszechnie lubianym, nie tylko w kieleckim środowisku, współpracował bowiem również z kultową w tamtych czasach „Polityką”, bardzo wpływowym i opiniotwórczym ogólnopolskim tygodnikiem społeczno – kulturalnym, którego naczelnym był wówczas późniejszy premier Mieczysław Rakowski oraz z drugim nie mniej popularnym tygodnikiem „Szpilki”, któremu szefował późniejszy rzecznik rządu Jerzy Urban – założył w Kielcach słynny środowiskowy Klub Dziennikarza i Aktora. Tam zaistniał jako twórca i reżyser tzw. Teatru Faktu. To u niego zadebiutował Jan Nowicki. Swoje monodramy prezentowali tam, m.in. Ryszard Filipski i Henryk Giżycki. Wtedy też nawiązał współpracę z teatrem dramatycznym w Kielcach i „Bagatelą” w Krakowie, gdzie przez czas jakiś pełnił funkcję kierownika literackiego.

Był już wtedy żonaty, miał dwóch synów Pawła i Marcina oraz córkę Magdę. Był rok 1972, kiedy podjął współpracę z Teatrem im. L. Solskiego w Tarnowie, w którym wyreżyserował na małej scenie „Czapę” J. Krasińskiego, a później już na dużej scenie „Moralność pani Dulskiej” G. Zapolskiej. Ten ostatni spektakl wywołał swoją niekonwencjonalną formą (scena obrotowa, kuso odziane córki Dulskiej wąchały „tri”) prawdziwy skandal. Świętym oburzeniem zawrzało mieszczańsko – kołtuńskie środowisko pedagogiczne, posypały się petycje i oświadczenia kierowane do dyrekcji teatru, któremu szefował wówczas krakowski aktor Józef Morgała i władz miasta. Warto wspomnieć, iż debiutowała w tym spektaklu tarnowianka, znana krakowska aktorka Ewa Czajkowska, późniejsza wieloletnia życiowa partnerka Ryszarda Smożewskiego. Na szczęście skandal wywołany „Dulską” nie zniechęcił ówczesnych partyjno – urzędowych włodarzy Tarnowa, którzy zaufali młodemu, przebojowemu dziennikarzowi i powierzyli mu dyrekcję tarnowskiej sceny.

Smożewski pojawił się, a raczej objawił się w budynku przy ulicy Mickiewicza, jako młody gniewny, wręcz rewolucjonista i skandalista, który niczym Mesjasz miał zmienić oblicze ówczesnego skostniałego i prowincjonalnego teatru w nowoczesny przybytek Melpomeny. I zmienił, dosłownie w sensie materialnym (wraz z jego przyjściem zakończył się generalny remont budynku teatru) i artystycznym – zatrudnił całą plejadę absolwentów z łódzkich i krakowskich szkół teatralnych, który wraz z młodymi reżyserami, scenografami, kompozytorami w krótkim czasie stworzyli prawdziwy teatralny wonder team.
To właśnie wówczas także i ja rozpoczynałem swoją zawodową i życiową przygodę z teatrem tarnowskim, gdzie najpierw byłem montażystą dekoracji, a później brygadzistą sceny, rekwizytorem, inspicjentem, organizatorem widowni, kierownikiem sceny objazdowej i wreszcie kierownikiem technicznym. Łącznie spędziłem tam 25 lat…

W powszechnej opinii Smożewski miał świetna „rękę do aktorów”, a jego – nasz teatr określano jako wyścigową stajnię, z której wypuszczał w świat swoje „aktorskie czempiony”.
O tym, że się nie mylił i miał niezawodną intuicję najlepiej świadczą późniejsze losy aktorskiej młodzieży startującej w Tarnowie do późniejszych wielkich karier. Do dzisiaj brzmią mi w uszach drewniane chodaki, w których prywatnie chodził po teatrze młodziutki Krzysiu Stroiński (czas jakiś mieszkał nad pracowniami teatralnymi w budynku zaplecza). To był czas kiedy kręcił on swój pierwszy serial, kultowe „Daleko od szosy”. To właśnie u nas Andrzej Grabowski poskramiał na scenie szekspirowską złośnicę czyli Anię Tomaszewską, swoją późniejszą zonę. Podobnie było ze zjawiskowym Andrzejem Malcem, który zaangażował się do naszego teatru tuż po nakręceniu z koleżanką ze studiów Jadwigą Jankowską – Cieślak (bywała u nas na popremierowych bankietach), słynnego filmu „Trzeba zabić tę miłość”, a w którym kochało się pół Tarnowa. A „Złoty chłopiec” z Andrzejem Bieniaszem w roli głównej (od nas trafił do Teatru „Ateneum” w Warszawie), rozgrywany na bokserskim ringu ustawionym na środku widowni z całą plejadą gwiazd Smożewskiego, na który widzowie przyjeżdżali m.in. z Krakowa był jednym z najgłośniejszych, spektakularnych osiągnięć reżyserskich tego nietuzinkowego dyrektora. Zresztą bywało u nas na premierach wielu znakomitych ludzi teatru i filmu, znanych krytyków i dziennikarzy, zafascynowanych fenomenem Solskiego i jego dyrektora.

W tamtych latach wszyscy pracownicy, a było ich w pewnym momencie aż 140, w tym 34 aktorów (!), traktowali teatr jak własny dom i tworzyli jedna wielką teatralną rodzinę – nierzadko jako azyl, odtrutkę na szarość Ówczesnej codziennej egzystencji.
Smożewski był teatralnym wizjonerem, działał niezwykle dynamicznie, nierzadko wbrew utartym schematom i procedurom. Był na wskroś pruralistyczny, otwarty na różne opcje polityczne i ludzi. Wprawdzie regularnie spotykał się z pierwszym sekretarzem KW PZPR Stanisławem Opałką ale bywał też w rezydencji tarnowskiego ordynariusza, ks. abp Jerzego Ablewicza. Jako jedni z pierwszych w Polsce wystawiliśmy na deskach naszej sceny sztukę „Brat naszego Boga” Karola Wojtyły, z którym już jako papieżem R. Smożewski korespondował z Watykanem w tej sprawie.

Warto tutaj przypomnieć, iż tylko w pierwszym jego sezonie w Tarnowie odbyło się na dużej i małej scenie oraz w objeździe aż 17 premier, ilość dzisiaj kiedy standardem jest ich 4 lub pięć, wręcz nie wyobrażalna. I zapewniam, iż ich ilość z reguły dorównywała ich jakości. Obok sceny dramatycznej rozpoczęła działalność Scena Lalkowa, której kierownictwo sprawowała Ewa Marcinkówna, a na której debiutowali m.in. Maria Zawada – Bilik, późniejsza dziennikarka lokalnej „kablówki” i szefowa biura promocji miasta, oraz Grzegorz Janiszewski, także dziennikarza i znany w Tarnowie telewizyjny kucharz… mający także w cv epizod zastępcy dyrektora teatru Edwarda Żentary. To na niej debiutował tuż po szkole aktorskiej Krzysztof Stosur, późniejszy ksiądz i profesor warszawskiego WSD.

Grywaliśmy w zamkach (m.in. w Nowym Wiśniczu i Dębnie, gdzie gościnnie występował Marek Grechuta), i pałacach, dworach (m.in. w Dołędze, u Krzysia i Grażynki Nowaków), i w kościołach. Także w tzw. objeździe, który za czasów tego dyrektora obejmował całą południową Polskę, od Śląska po Bieszczady, sprawiając, że teatralne tabory (najczęściej Star z przyczepą z dekoracjami, Jelcz z aktorami i Nysa z zespołem technicznym) przebywały poza swoją stałą siedzibą całe tygodnie. Takie objazdy, których rytm wyznaczał trójkąt: autobus Jelcz, zwany pieszczotliwie „ogórkiem” z ciągle psującą się wentylacją i ogrzewaniem – dom kultury z marną sceną i z reguły zapyziałymi garderobami – obskurny hotel z knajpą, to gotowy scenariusz niezłego serialu obyczajowego, na napisanie którego mam coraz większą ochotę. I także wtedy bywał z nami nasz dyrektor, dojeżdżając do nas lub czekając w kolejnej miejscowości. Łagodził naturalne w tych okolicznościach napięcia, pomagał, załatwiał, organizował… .

Ale z tzw. terenu wracaliśmy na teatralne salony, co nadawało istotny sens naszej pracy. To za dyrektorskiej kadencji R. Smożewskiego, tarnowski teatr uzyskał szereg nagród i wyróżnień w rozmaitych konkursach i festiwalach. M.in. pierwszą nagrodę w Ogólnopolskich Spotkaniach Teatralnych Kalisz `75, jednym z najważniejszych wówczas festiwali teatralnych w Polsce, za reżyserię Ryszarda Smożewskiego i główną rolę Andrzeja Bieniasza w spektaklu „Złoty chłopiec” C. Odetsa; pierwszą nagrodę Ogólnopolskich Konfrontacji Teatralnych w Opolu w 1975 roku za scenografię Jana Kuli i pamiętną rolę Moniki Niemczyk w „Klątwie” S. Wyspiańskiego, nagrodę dla Andrzeja Grabowskiego za główną rolę w spektaklu Marka Piwowskiego „Przepraszam czy tu biją” na Ogólnopolskich Spotkaniach Teatralnych w Kaliszu w 1977 roku, tudzież kilka nagród Ministra Kultury i Sztuki za całokształt działalności teatralnej.
Zostały również dostrzeżone indywidualne zasługi Ryszarda Smożewskiego, jako dyrektora Tarnowskiego Teatru – w 1976 roku przyznano mu Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Przez kilka lat był również głównym reżyserem krakowskiego ośrodka telewizyjnego, dzięki czemu i nasz teatr zaistniał na szklanym ekranie.
Łącznie Smożewski wyreżyserował w teatrach (m.in. Kielc, Wrocławia, Koszalina, Częstochowy, Katowic, gdzie był kierownikiem Sceny Kameralnej) i telewizji ponad 100 widowisk.

Po raz pierwszy też w dziejach tarnowskiej sceny nawiązana została współpraca z teatrami zagranicznymi – z rumuńskim Sibiu, ukraińskim Żytomierzem, węgierskimi Kacskemet i Kiskores, słowacką Nitrą. Wymieniano reżyserów, scenografów i całe spektakle. Regularnie bywaliśmy na Węgrzech, objeżdżając budowy prowadzone tam przez kielecki „Exsbud”. Nasze umizgi i formalno – celne fiki miki każdorazowo odgrywane przez nas na granicach, to temat na całkiem zgrabną groteskę. Zawsze brakowało nam jakiegoś dokumentu, zawsze celników dziwiło to, co przewoziliśmy (i przemycaliśmy!) w naszych samochodach i bagażach. Ponieważ z reguły byłem szefem takiej ekskursji, do dziś śni mi się tamten teatr odgrywany na granicach przed celnikami i „normalnymi” podróżnymi. Ale warto było! I tam też z reguły towarzyszył nam nasz szef i chociaż poruszał się innym wozem (najczęściej był to teatralny Polonez), zawsze znajdował się tam gdzie był potrzebny.

Był zadziwiająco skuteczny w łamaniu urzędniczych tabu, nierzadko graniczne paszportowo celne procedury pokonywał za pomocą… upominków, twierdząc, iż nic tak nie umacnia przyjaźni jak drobne łapówki. Jeszcze niedawno na przejściu granicznym w Mniszku nad Popradem w budynku celników wisiał jeden z plakatów tarnowskiego teatru, a niektóre słowackie celniczki słysząc nazwę Tarnów dopytywały o dyr. Smożewskiego. A jego legendarne „negocjacje” z rosyjskimi milicjantami (zawsze coś znaleźli, zawsze chcieli za dużo), których wielokrotnie byłem świadkiem to prawdziwe teatralne perełki, świadczące o wielkim i niestety nigdy nie wykorzystanym aktorskim talencie wielkiego Ryszarda..

A kiedy po blisko siedemnastu latach na skutek intryg zawistnych „aktorskich związkowców” i innych aktywistów, wyrzucono go z dyrektorskiego fotela pokazał prawdziwą klasę, nie obraził się na teatr i swoją dotychczasową małą ojczyznę. I chociaż wyemigrował z Tarnowa do Krakowa, a później rodzinnych Kielc, często wracał do ukochanego Tarnowa i odwiedzał swój teatr.
To dzięki Ryszardowi Smożewskiemu odważyłem się opublikować swój pierwszy wiersz i tomik poezji „Próba tożsamości”. To jemu zadedykowałem siódmy z kolei „Wiersze pierwsze i ostatnie”. To on ośmielił mnie do napisania pierwszego felietonu „Pegazem po Tarnowie” i wiernie kibicował moim dziennikarskim zmaganiom na łamach „Echa Tarnowa” i wielu innych publikatorach…

I tak było do końca… . Tyle razem dróg przebytych, tyle ścieżek wydeptanych…. . Tyle wspomnień… . Mój Boże!
Requiem in peace… .
Ryszard Zaprzałka
karykatura – Tomasz Habiniak