
„Moje opowiadania mają zachęcać do wyciągania wniosków i poprawiania tego, co nie funkcjonuje albo wręcz szkodzi, zaczynając od relacji międzyludzkich w parafii, diecezji, w naszym kraju” – mówi piszący kryminały ks. bp Krzysztof Nitkiewicz. „Nie jesteśmy tacy straszni” to tytuł audiobooka bp. Krzysztofa Nitkiewicza, ordynariusza diecezji sandomierskiej. W opowiadaniach nie brak historii o włamaniach, intrygach, spektakularnych kradzieżach. Jest i duża dawka humoru. Biskup ma na koncie już dwie takie publikacje: Klucz do serca biskupa oraz Migotanie komór. Nam opowiada m.in. o tym, czy kryminały mogą zmienić stereotypy na temat duchowieństwa i Kościoła.

Anna Gębalska-Berekets: Eseje, refleksje z podróży, podręczniki do prawa kanonicznego i prawa wschodniego. Ale skąd pomysł na opowiadania kryminalne?
Ks. bp Krzysztof Nitkiewicz: Rzeczywistość, z którą spotykamy się na co dzień, jest bardzo barwna. Tutaj, w Sandomierzu, mamy dodatkowo kontakt ze wspaniałą historią, obfitującą w wyjątkowe postacie oraz wydarzenia. Nie da się przejść obok nich obojętnie. Rodzą się w ten sposób refleksje, skojarzenia i pomysły. Odczuwam potrzebę dzielenia się tym z innymi. Sposoby są różne, także poprzez opowiadania o charakterze sensacyjnym czy kryminały.
Skąd ksiądz biskup czerpie inspiracje?
Codzienne życie jest tak bogate i różnorodne, że nie brakuje inspiracji. I tak jak w życiu, również w opowiadaniach można znaleźć trochę dramatu i komedii. Są też wątki obyczajowe, rodzące dylematy moralne. Moje opowiadania nie stanowią kroniki życia diecezji. Podobne sytuacje zdarzają się też w innych miejscach Polski. Podczas rozmów z biskupami na posiedzeniach KEP można usłyszeć naprawdę różne historie, opinie, wymienić doświadczenia. Książki są kontynuacją tego dialogu. Oczywiście zachowałem anonimowość osób i miejsc. Ale ziarenko prawdy, jakieś podobieństwo, da się gdzieniegdzie znaleźć.
Niektórzy dopatrują się podobieństw z perypetiami ojca Mateusza.
Bp Włóczyński nie podejmuje działań detektywistycznych ani nie sugeruje niczego policji. Bardziej jest obserwatorem i wraz ze współpracownikami robi to, co do niego należy. Myślę tu roli kapłana, duszpasterza, kaznodziei. A poza tym, w części moich opowiadań zupełnie nie występują wątki kryminalne. Są za to „fotografie” z kościelnego podwórka. To prawda, że nie brakuje w nich groteski, niektóre rzeczy zostały przerysowane, lecz bez złośliwości. Trzeba umieć pośmiać się z samego siebie, a nie tylko ściągać brwi i robić mądre miny. Naturalnie rozumiem pewne skojarzenia z ojcem Mateuszem, jednak podobnych mu duchownych w literaturze oraz w kinematografii nie brakuje. Cieszę się przede wszystkim z tego, że film rozsławił Sandomierz. Diecezje, które tak, jak sandomierska, nie posiadają miast wojewódzkich, mają niestety mocno pod górę. Trzeba stale upominać się o swoje. Może więc przynajmniej w ten sposób ktoś dowie się o naszym istnieniu.
Tajemnicze nasiona, zagubione eksponaty, wirtualny atak na kurię biskupią – to tylko niektóre z zagadek do rozwiązania, które stoją przed bp. Włóczyńskim.
Pisanie jest dla mnie formą rozrywki. Cieszę się, kiedy słyszę to samo od czytelników. Te opowiadania, przynajmniej w moim założeniu, wywołują jednocześnie przysłowiowego wilka z lasu. Zachęcają do wyciągania wniosków i poprawiania tego, co nie funkcjonuje albo wręcz szkodzi, zaczynając do relacji międzyludzkich w parafii, diecezji, w naszym kraju.

Praca bp. Bernarda Włóczyńskiego w diecezji rzymkowieckiej wymaga zaangażowania duszpasterskiego, detektywistycznego i ojcowskiego. Takie predyspozycje też są ważne w życiu ordynariusza sandomierskiego?
Przez długie lata byłem kurialistą, łącząc to w miarę możliwości z duszpasterstwem. Najpierw pracowałem w kurii białostockiej, potem w kurii rzymskiej, teraz sandomierskiej. Codziennie staram się być dostępny dla ludzi, każdy może do mnie przyjść, ale i ja idę w sensie dosłownym do moich diecezjan. To normalne, że bp Włóczyński ma pewne moje cechy, bliską mi wrażliwość i sposób postrzegania świata. Jeśli ktoś coś pisze, to oddaje postaci własne nastroje, lęki, radości. Nie jest to jednak osoba, którą można podpisać konkretnym imieniem i nazwiskiem. Podobnie jak inne postacie występujące w książkach. Ich bohaterowie mają twarz wielu osób: duchownych, świeckich, a nawet polityków. Ci ostatni uważnie śledzą wszystko, co o nich napisałem.
Bp Włóczyński rozwiązuje zagadki z drużyną. We wspólnocie można więcej?
W kurii rzymskiej, gdzie pracowałem najdłużej, decyzje podejmowało się zawsze wspólnie. Nawet najmłodszy stażem musiał (!) przedstawić swoja opinię. Dlatego pierwszą rzeczą, którą zrobiłem po objęciu diecezji sandomierskiej, było przejście na pracę zespołową. W zespole też można popełnić błąd, ale łatwiej go uniknąć, niż decydując jednoosobowo. Możemy się nie zgadzać, a nawet się spierać, lecz decyzję podejmujemy wspólnie. Kościół jest naszym dobrem i nikt nie może go zawłaszczać dla siebie.

Wielu młodych odchodzi od Kościoła, jest dla nich zbyt klerykalny i niezrozumiały. Kryminały mają szansę zmienić postrzeganie duchowieństwa?
Ostatni audiobook nosi tytuł Nie jesteśmy tacy straszni. Obraz Kościoła w mediach jest często zniekształcany i zdeformowany. Nie możemy czerpać wiedzy wyłącznie na podstawie negatywnych relacji. W Kościele dokonuje się wiele dobrych rzeczy. Nie należy utożsamiać go z jednym złym przykładem. Takie były, są i będą. Za to co złe, przepraszamy Pana Boga i staramy się naprawiać błędy. W Kościele jest jednak wiele dobra, o którym też trzeba mówić. Myślę, że te opowiadania mogą być pomostem, łącznikiem, ale i miejscem spotkania duchownych oraz wiernych.
Bp Włóczyński obserwując manifesty mówi: „Bóg daje nam znak. Po ludzku przykry, trudny do przyjęcia (…). Musimy go przyjąć z wdzięcznością i prosić Najwyższego o mądrość”. Znaki czasu to inspiracja?
Otrzymaliśmy Ducha Świętego, który stale udziela nam swoich darów. Jest ich tyle, że wystarczy na każdą okoliczność. Pan Bóg nie zostawia nas bez drogowskazów. On do nas mówi zarówno poprzez wydarzenia smutne, niespodziewane czy nieraz wywołujące na twarzy uśmiech.

Kryminały mogą być pomocne w katechezie?
Katecheci szukają różnych metod, by nawiązać kontakt z młodymi ludźmi. Jeśli któryś z nich wykorzysta moje opowiadania w swojej pracy, będę się cieszył. To jednak może stanowić tylko suplement. Dużo ważniejsze jest osobiste świadectwo życia katechety, jego zaangażowanie i wiedza.
Kolejna powieść już w druku. Tym razem akcja rozgrywa się w Rumunii. Dlaczego?
Pracując w Watykanie, zajmowałem się m.in. Kościołem greckokatolickim w Rumunii. Został on zdelegalizowany przez władze komunistyczne, które brutalnie prześladowały duchowieństwo, zakony i świeckich. Byłem świadkiem jego odradzania, a jednocześnie ogromnych trudności. na jakie napotykał, borykając się np. z brakiem kościołów, które pozostały w rękach prawosławia. Do dzisiaj zwrócono jedynie część świątyń. Nowa książka będzie okazją do podzielenia się moimi przeżyciami. Obok wątku rumuńskiego pojawią się także opowiadania z polskiego podwórka. Nie mogło oczywiście zabraknąć Rzymu, w którym spędziłem 22 lata życia. Dlatego noszę go zawsze w sercu, a Sandomierz nazywany jest „małym Rzymem”.
Anna Gębalska-Berekets– pl.aleteia.org

Urodził się 17 lipca 1960 w Białymstoku. Ukończył tamtejsze V Liceum Ogólnokształcące. W latach 1979–1985 odbył studia w Archidiecezjalnym Wyższym Seminarium Duchownym w Białymstoku. Studia musiał przerwać na czas odbycia służby wojskowej w jednostce w Bartoszycach. Święceń prezbiteratu udzielił mu 19 czerwca 1985 biskup Edward Kisiel, administrator apostolski archidiecezji w Białymstoku. Magisterium z teologii uzyskał na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W latach 1986–1991 odbył studia specjalistyczne w zakresie prawa kanonicznego na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, które ukończył z doktoratem.
W latach 1985–1986 pracował jako wikariusz w parafii św. Antoniego Padewskiego w Sokółce. W trakcie studiów doktoranckich w Rzymie w latach 1986–1989 był duszpasterzem Polaków w obozie dla uchodźców w Pavonie. W latach 1991–1992 pracował jako wiceoficjał Sądu Metropolitalnego w Białymstoku i wykładowca prawa kanonicznego w białostockim seminarium duchownym. Był również katechetą w liceum, które wcześniej ukończył. Od 1992 ponownie przebywał w Rzymie, pracując jako urzędnik Kongregacji ds. Kościołów Wschodnich. Rok później został radcą w Najwyższej Radzie Papieskich Dzieł Misyjnych. Pracę w kongregacji łączył z posługą duszpasterską w kościele św. Klemensa na Monte Sacro oraz wśród rzymskich skautów. W lutym 2009 został rektorem ormiańskiego kościoła św. Błażeja w Rzymie. W latach 1995–2008 był postulatorem w procesie beatyfikacyjnym księdza Michała Sopoćki.
13 czerwca 2009 papież Benedykt XVI mianował go biskupem diecezjalnym diecezji sandomierskiej. 4 lipca 2009 otrzymał święcenia biskupie i odbył ingres do bazyliki katedralnej Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Sandomierzu. Głównym konsekratorem był arcybiskup Józef Kowalczyk, nuncjusz apostolski w Polsce, zaś współkonsekratorami Józef Życiński, arcybiskup metropolita lubelski, i Sławoj Leszek Głódź, arcybiskup metropolita gdański. Jako zawołanie biskupie przyjął słowa „Misericordias Domini cantabo” (Będę wysławiał Boże Miłosierdzie).