
czyli
Moje marzenia twórcze.
To kolejna część unikalnych wspomnień Bożeny Kwiatkowskiej, których część VIII publikujemy poniżej. Nasza bohaterka to kobieta, która urodziła się z batutą w dłoni…To jedna z najbardziej wyrazistych osobowości tarnowskiej kultury, o iście renesansowych horyzontach, kobieta instytucja, a przy tym osoba bardzo ciepła i wrażliwa, emanująca zda się niespożytymi siłami witalnymi. Pisze wiersze, maluje i haftuje, uczy i studiuje, ale przede wszystkim komponuje i dyryguje. Pierwsza część jej postojów pamięci pt. “Z batutą przez życie” ukazała się w formie książki przed wakacjami w 2023 roku, drugą część pt. “Batuta – czyli ciąg dalszy mojej przygody” może uda się przygotować wkrótce do druku. I podobnie, jak w przypadku części pierwszej, będziemy drukować kolejne jej rozdziały. Nasz portal jest patronem medialnym całego projektu. Tym razem nasza bohaterka, po raz kolejny, wraca do wspomnień związanych z jej wielką pasją, jaką była dyrygowanie, komponowanie i kreowanie nowych wydarzeń muzyczno-teatralnych.

Kiedy przeszłam w 1995 roku z powodu stanu zdrowia na wcześniejszą emeryturę, miałam wtedy 55 lat.To był ten czas, że można było iść wcześniej na zasłużony wypoczynek i skorzystałam z tego. Wydawało mi się, że muszę odpocząć od pracy twórczej i od muzyki. Ale muzyka to “zaborcza pani” i wkrótce znowu zawładnęła moimi zasobami twórczymi. Przez jakiś czas parałam się dystrybucją kosmetyków w Atworze, później Forever Living Products, a także zainteresował mnie Thermomix. Te doświadczenia wniosły coś do mojego bogatego życiorysu – nowe spojrzenie na człowieka, na zdrowy sposób odżywiania, ekologiczne podejście do świata, do przyrody i do zwierząt.

Jeśli chodzi o twórczość to wcześnie zaczęłam coś tworzyć na klawiaturze w wieku lat 10. Trudno to było nazwać kompozycją. Było to kilka drobnych utworów dedykowanych mojej pani profesor Emilii Rzepeckiej. Oczywiście nie miały żadnego znaczenia jako forma, niemniej jednak były to raczej tańce – mazurki, walczyki, krakowiaki i polki. Dziś zapomniane, zagubione, chyba nikt nie przykładał wagi do tych tworów. Bacznie jednak patrzyłam i słuchałam jak tworzy mój tato Juliusz Kolbusz. Wspomniałam już wcześniej, że potrafił z pamięci odtworzyć drugi akt jasełek, w jakich brał udział w Jaśle jako młody chłopak. Musiał doskonale pamiętać partyturę, którą odtworzył mi w roku 2002 w scenie z Akathistos “U Heroda w pałacu”.
Kolejny już raz wyrażam tutaj swój podziw dla jego zdolności. W trakcie mojej pracy zawodowej nie słyszałam żeby podkreślał moje uzdolnienia, aby chwalił mnie publicznie, choć jak każdy twórca na to czekałam. Może nie mówił publicznie o mnie, jeśli nawet orientował się w tym co robiłam, to jednak nie dawał mi tego poznać. Nie chwalił mnie, a ja jednak bardzo tego potrzebowałam, bo w końcu jestem jego córką, której przekazał swoje umiejętności. Nie miałam dlatego pewności siebie i poczucia wartości zawodowej przez bardzo wiele lat. Miałam kompleksy i niską samoocenę. Myślę, że mój mąż Jurek był dumny ze mnie, z moich możliwości i to doceniał. Ale też chwalił mnie głównie przed znajomymi. Był dumny, że zrobiłam tak trudne studia. Jednak ojciec – do dzisiaj nie wiem, czemu tak mało o mnie mówił i nie promował mnie, ani nie dawał możliwości prowadzenia chóru, dopiero po osiemnastu latach.

Dla mnie studia na Akademii Muzycznej to był czas, gdy zajmowałam się instrumentacją i kompozycją, prowadzona wspaniałą ręką wielkiej kompozytorki pani Nazarowej, która uczyła mnie właściwej aranżacji utworów z muzyki programowej oraz kompozycji na orkiestrę kameralną, lub też orkiestrę o poszerzonym składzie instrumentalnym. Pamiętam, że z jej przedmiotu miałam ocenę bardzo dobrą. Kiedy przyniosłam jej zrobioną instrumentację z wyciągu fortepianowego “Marzenie miłosne” Liszta i “Światło księżyca” Debussy’ego, gdzie oczywiście w składzie instrumentarium królowała harfa, jako instrument najbardziej oddający poświatę księżyca, ślizgającą się po spokojnych wodach tafli jeziora.
Miałam i mam niezwykle rozbudowaną wyobraźnię, głównie muzyczną, harmoniczną, dźwiękową i bardzo dobry słuch harmoniczny. Dlatego improwizacja na klawiaturze nie sprawia mi najmniejszego kłopotu, jak również transpozycja tonalna, a także czytanie nut a’ vista (czyli bez przygotowania). Również mam bogatą wyobraźnię przestrzenną, która wyzwala we mnie umiejętność kreowania przestrzeni, strojów oraz dekoracji – tak bardzo potrzebnej w widowiskach, które sama reżyserowałam.

Cofając się wiele lat do tyłu – czyli do okresu lat 60. moja twórczość ograniczała się do aranżacji na 3 i 4 głosy różnych utworów wokalnych dla zespołów, które prowadziłam głównie w Jastrzębiej jak i później, tuż przed studiami dla Harcerskiej Drużyny Artystycznej w Pleśnej. Tam również prowadziłam zespół instrumentalno-wokalny, ucząc dzieci w szkole podstawowej gry na gitarze, akordeonie i na instrumentach perkusyjnych.
Z czasem po ukończeniu studiów, prowadząc zespoły wokalne, solistów, instrumentalistów – zaczęłam już tworzyć własne aranżacje muzyczne, przestrzenne, dekoracje do występów, a także projektować stroje dla moich zespołów wokalnych – patrz zdjęcia z Jastrzębiej, Pleśnej, z Gwiazdy, do Kraśnika Lubelskiego. Najpierw “tworzyłam” stroje dla siebie, męża i syna. Potem projektowałam stroje dla zespołów wokalnych, oraz scenografię – najlepsza była w Akathistos (z chórem Harmonia), oraz dalszy rozwój gdy przejęłam prowadzenie Akademickiego Chóru Harmonia, którego siedzibą była PWSZ w Tarnowie. Rektorem i założycielem tej uczelni był wspaniały, nieodżałowany rektor Adam Juszkiewicz.

Z upływem lat zaczęłam sięgać po większe formy wykonawcze. Z pewnością początek to był Akathistos, w roku 2002. Jeszcze przypomnę, że było to trzy aktowe widowisko teatralne. Jak już wspominałam niejednokrotnie, zawsze stawiałam na integrację międzypokoleniową – termin ten wtedy był jeszcze nieznany. Stawiałam na dzieci i młodzież, która grała role pastuszków i aniołów. Wtedy bardzo pomocna i życzliwa w zrozumieniu mojego pomysłu okazała się ówczesna dyrektor Pałacu Młodzieży, Elżbieta Fornal. Pomogła mi w doborze grupy wykonawczej, wokalnej oraz zleciła Małgorzacie Boruch, wybranie najzdolniejszych dzieci. Małgosia Boruch znana była z pasji nauczania dzieciaków i posiadała na swym koncie sporo osiągnięć w dziedzinie dziecięcych konkursów wokalnych, zajmując czołowe miejsca na terenie kraju. zresztą tej pasji oddaje się nadal.
Pani dyrektor udostępniła mi salę do ćwiczeń i grupę dziecięcą z którymi tam ćwiczyłam, aby dzieciaki nie musiały co tydzień jechać do CSM w Mościcach. Po wielu latach, będąc na emeryturze spotkałyśmy się z p. Elą i bardzo się do siebie zbliżyłyśmy. Teraz chodzimy na koncerty do teatru i jeźdźmy do dębickiej opery.

Akathistos wystawiałam wtedy z chórem Harmonia i to był ostatni mój rok pracy w Mościckim Centrum Sztuki. Po roku 2002, przenieśliśmy się do tarnowskiej uczelni, o której wspominam wyżej. Akathistos to była duża forma. Oprócz chóru Harmonia gościnnie występowali członkowie zespołu ludowego, młodzież ze szkoły Szczepanika. Udało mi się też skompletować małą orkiestrę kameralną ze smyczkami i instrumentami dętymi – była to młodzież ze szkoły muzycznej. O Akathistosie wspominałam już w pierwszej części mojej książki.

Po Akathistosie sięgnęłam wyżej, już w PWSZ, robiąc Tryptyk Rzymski – w nowej formule jako mieszany chór akademicki. Potem w 2005 roku był Tryptyk o Bożym Miłosierdziu, a w roku 2006 koncert letni. W 2008 roku nastąpił też koniec mojej pracy z chórem Harmonia.
Dalsze widowiska realizowałam już z zespołem Tercjum: Wołaniem wołam Cię, Gwiazdo prowadź, Pasja wg św. Mateusza, oraz szereg widowisk świątecznych. Chciałam zrobić jeszcze drogę krzyżową, ale już nie było możliwości wykonawczych.
Najwłaściwszym polem do popisu moich możliwości była praca z chórem Harmonia oraz z zespołem Tercjum. O tym szerzej i dokładniej w odpowiednim czasie.

Reasumując cały ten rozdział, nie spełniłam swoich wszystkich marzeń twórczych. Głównie związane one były z zespołem „Tercjum ” , z którym łączyłam nadzieje na wprowadzenie nowatorskich form wykonawczych. Niestety potknęłam się na trudnościach w zrozumieniu tego przez zespół. Po prostu nie byli w stanie dorównać kroku dyrygentowi, jak można by to wyjaśnić krótko a ja nie dałam już rady „przełożyć swoich siły na zamiary”…

No cóż, mimo iż nadal uważam że praca z ” Tercjum” była najbardziej produktywna i obiecująca jednak w ciągu 8 lat kiedy zaczęłam z nimi od przysłowiowego zera o zrobiłam bardzo wiele, a oni zdawali się na początku iść moim tokiem muzycznym jednak nie osiągnęłam zamierzonego planu jakim była większa forma w postaci zrobienia Pasji wg. św. Jana. Przerosło to zespół gdyż nie czuli tego rodzaju muzyki. Po moim Benefisie o których będzie później bardziej szczegółowo, coś zaczęło się we mnie wypalać w związku z pierwszym kryzysie zdrowotnym i już wtedy wiedziałam że lepiej jest odejść „w pełni chwały” niż czekać na niezbyt chwalebny koniec. Zakończyłam więc współpracę z ” TERCJUM” 14 marca 2014 roku.
Remedium na mój duchowy kryzys okazja się praca w Operze Dębickiej. I to był mój najlepszy okres przed wycofaniem się całkowicie że sceny w 2022 roku. Głównie też dlatego gdyż to był nasz wspólny udział na scenie z moim mężem Jerzym… uważam ten okres za najlepszy jaki został nam ofiarowany w tym co było nieuchronne…
Tekst i zdjęcia – Bożena Kwiatkowska