
czyli
„Życie jak w rajskim ogrodzie obok wulkanu”.
O moim mężu Jerzym pisałam dość obszernie w poprzedniej części mojej książki. Znaliśmy się od bardzo wczesnej młodości. Wspominałam już, że podrywał mnie z okna Szkoły Pedagogicznej, mieliśmy wtedy po piętnaście lat. Razem chodziliśmy do klasy maturalnej i razem zdawaliśmy maturę. (zdjęcie z matury moje i Jurka oraz zdjęcie z parku) Uczyliśmy się wzajemnie i pomagaliśmy sobie. On mnie – w matematyce, ja jemu – w języku polskim. Na maturze posadzono nas obok siebie w ławkach, wiedząc że sympatyzujemy ze sobą. Ja siedziałam w pierwszej ławce, Jurek w drugiej. Tak zaczyna się kolejny rozdział II części przygotowywanej do druku unikalnych wspomnień Bożeny Kwiatkowskiej, kobiety, która urodziła się z batutą w dłoni…
To jedna z najbardziej wyrazistych osobowości tarnowskiej kultury, o iście renesansowych horyzontach, kobieta instytucja, a przy tym osoba bardzo ciepła i wrażliwa, emanująca zda się niespożytymi siłami witalnymi. Pisze wiersze, maluje i haftuje, uczy i studiuje, ale przede wszystkim komponuje i dyryguje. Pierwsza część jej postojów pamięci pt. „Z batuta przez życie” ukazała się w formie książki przed wakacjami w 2023 roku, drugą część może uda się przygotować do druku jeszcze w tym roku. I podobnie, jak w przypadku części pierwszej, będziemy drukować kolejne jej rozdziały. Nasz portal jest patronem medialnym całego projektu. Tym razem wraca do najważniejszej postaci swojego życia – ukochanego męża Jerzego…

Nie bałam się matury, oprócz matematyki, ale na pisemnym egzaminie z „manty” Jurek podał mi ściągę pod ławką z rozwiązanym zadaniem. Z matematyki na świadectwie otrzymałam więc czwórkę, co było dla mnie wielkim osiągnięciem, bo z przedmiotów ścisłych zawsze kulałam. Jurek miał duszę artystyczną, podobnie jak ja, choć nie ujawniał tego ani nie rozwijał. We wczesnej młodości zajmował się plastyką chodząc do MDK (Młodzieżowy Dom Kultury, dzisiejszy Pałac Młodzieży). Szczególnie interesowały go konstrukcje wykonane z papieru i kartonu. Nie było w tamtych czasach wielkiego wyboru zajęć dla dzieci i młodzieży, same więc musiały kreować swoje zajęcia.

Ukochaliśmy góry… Zakopane 1985.
Pamiętam jak mąż opowiadał, jak wraz z dwoma braćmi Andrzejem i Zbyszkiem (on był najmłodszy), w wielkiej kuchni przy ulicy Brodzińskiego, gdzie wtedy mieszkali od urodzenia, o Powstaniu Warszawskim. Skonstruowali z dużą dozą prawdopodobieństwa czołgi, armaty, wojsko z papieru i kartonu. Cała trójka braci była utalentowana plastycznie (jaka szkoda, że nie zauważyli tego rodzice i „pchnęli” ich w zupełnie inne dziedziny nauki, bardziej praktyczne) i mieli ogromną wyobraźnię, co dało się później zaobserwować u mojego Jurka. Zorganizowali więc „papierowe” Powstanie Warszawskie, w wykonaniu „trzech urwisów z ułańską fantazją”, co skończyłoby się pożarem domu, ponieważ chłopcom wpadł do głowy pomysł podpalenia walczącej Warszawy. To była dopiero inwencja twórcza! W porę na szczęście dostrzeżone przez powracającą z pracy mamę.

Jedna z pasji Jurka… fotografia.
Jurek zawsze był bardzo twórczy. Zajmował się fotografią, konstrukcją samolotów i samochodów w MDK-u. Synowi Irkowi robił wspaniałe stroje choinkowe, pisałam już o tym wcześniej. Dla mnie przygotowywał projekty dekoracji i scenografii począwszy od pierwszego przedstawienia w Szkole podstawowej nr 7, gdzie zaczęłam uczyć po ukończeniu studium nauczycielskiego. Późniejsze przestawienie Akathistos i zrobiona przez niego szopka, pomoc w zaprojektowaniu sali tronowej dla króla Heroda i w następnych bardzo wielu widowiskach, były dla mnie nieocenioną pomocą. Mało tego, wszystko to filmował, utrwalał na taśmie fotograficznej, stworzył duże archiwum, o którym obszerniej pisałam w pierwszej części.

Nasze wspólne dzieło… Akathistos
Był człowiekiem niezmiernie solidnym i sumiennym. Najpierw jako pracownik urzędu miejskiego, gdzie kolejno awansował, później mając już własne biuro rachunkowe. Był bardzo lubiany i szanowany przez swoich pracowników i klientów. Zawsze o wielkim sercu, zawsze skłonny do poświęceń i pomocy potrzebującym. Podczas wielkiej powodzi w 2006 roku pojechał swoim samochodem wypełnionym po brzegi darami dla powodzian do Porąbki Uszewskiej. Aby dostać się przez jakieś pokrętne drogi do celu jechał siedem km tyłem! Jeśli by ktoś mnie zapytał jak wygląda nasze życie to mówiłam: „jak w rajskim ogrodzie obok wulkanu”, bo Jurek był człowiekiem niezwykle dynamicznym i o dużym temperamencie.

Po maturze w parku… 1966.
To kwintesencja naszego wspólnego życia. Pamiętaliśmy o naszych rocznicach i datach miesiąca, 1 i 17 każdego miesiąca. 1 stycznia zaczęliśmy chodzić, a 17 lipca braliśmy ślub. W tym czasie zawsze obdarowywaliśmy się drobnymi upominkami, lub otrzymywałam jedną różę. Oczywiście nie zawsze było „sielsko i anielsko”. Mieliśmy różne zawirowania losowe, wzloty i upadki, z których jednak nasza miłość i wzajemne przywiązanie windowało nas z powrotem na „wyżyny namiętności”. Oboje mieliśmy ogniste temperamenty, więc stwierdzam, że życie „jak w rajskim ogrodzie obok wulkanu” jest najbardziej adekwatne.

Szczęśliwa rodzinka…1986.
Jurek kochał zwierzęta, pomagał im będąc razem ze mną w zarządzie Tarnowskiego Towarzystwa Przyjaciół Zwierząt. Jeździł na akcje ratowania zwierząt, szczególnie psów, które znalazły się w sytuacji zagrożenia życia i nieodpowiedniego traktowania przez człowieka. Wiele razy jeździł z członkami towarzystwa, wraz z jego prezesem Krzysztofem Szmydem na tzw. akcje. W swoim biurze rachunkowym stała puszka na datki naszego Towarzystwa Przyjaciół Zwierząt. Takich puszek było wtedy sporo u różnych zaprzyjaźnionych instytucji. Krzysztof Szmyd z dumą wskazywał na Jurka, jego puszka na biurku „pękała w szwach” od datków klientów… Sobie znanymi sposobami umiał trafić do gorących serc miłośników zwierząt, którzy nie odeszli nie wrzuciwszy przysłowiowego grosza do granatowej puszki. Swoich klientów Jurek niejednokrotnie wyciągał z kłopotów prawnych, zawsze otwarty na pomoc i niejednokrotnie nadstawiający grzbiet za ich interes.

Ostatni wspólny występ…Opera „Flis” S.Moniuszki. Dębica 2016.
I taki był… Człowiek o wielkim sercu, choć nieco zamknięty w sobie, jednak zasadą jego życia było: nie słowa lecz czyny. To najlepiej oddaje treść Jego życia i charakteru. Podsumowując oboje nie wykorzystaliśmy swojego potencjału twórczego do końca w tamtych młodych latach. To były inne czasy, inny sposób życia, inne pojmowanie rzeczywistości i po prostu inna teraźniejszość. Nie wiedzieliśmy, że można było mieć „więcej i lepiej” i wystarczało nam to, co było.
Bożena Kwiatkowska
Zdjęcia pochodzą z archiwum autorki.
14.01.2024