
czyli
Krzysztofa Borowca podsumowanie roku 2022.
Podobnie jak rok temu, także i tym razem będzie mocno subiektywnie i bardzo skrótowo o wybranych albumach wydanych w minionym roku. Pochodząca z nich muzyka w ostatnich dwunastu miesiącach najczęściej towarzyszyła mi w samochodzie i podczas spacerów. Pendrive to szalenie wygodny nośnik, choć wiem, że zawarte nań pliki mp3, nie tylko dla audiofila, są dalekie od doskonałości. Jednak co zrobić, gdy chce się, by muzyka brzmiała, gdy człowiek jest np. za kierownicą? To kwestia kompromisu.
Podobnie jak w roku ubiegłym podkreślić chcę, że nie przesłuchuję wszystkich w miarę ważnych płyt w sezonie, bo to nie jest możliwe. Pogodziłem się z tym już jakiś czas temu i zdarza się, że dobrą płytę „odkrywam” po roku, a nawet później. Gdy przenoszę muzykę na pena, czynię to czasem przypadkowo, ale najczęściej zgodnie z moimi preferencjami, z naciskiem na nowe płyty dinozaurów. Oczywiście słucham muzyki w domowym zaciszu, ale „zajeżdżam” ją w samochodzie.
Przechodząc do zestawienia, proszę, by nie traktować go jak rankingu, nie jest to bowiem lista najlepszych płyt 2022 roku, to lista najczęściej słuchanych przez niżej podpisanego.

A Tribute To Led Zeppelin – Beth Hart
To dziesiąty solowy album studyjny Beth Hart, wydany 25 lutego 2022 roku. Zadebiutował jako numer jeden w Wielkiej Brytanii (Rock & Metal Albums) oraz w Holandii (Album Top 100). Ta płyta musiała się tu znaleźć, bo po pierwsze Beth jest od lat moją ulubioną wokalistką, a po drugie Led Zeppelin to mój zespół wszechczasów. Przytoczę tu słowa recenzentki Olgi Walkiewicz, która tak rzecz ujęła: A jak śpiewa Beth te zeppelinowe utwory? Diabeł, nie kobieta. Nieokiełznana jak wiatr na wrzosowiskach, szalona i fantastyczna. To co jest najbardziej istotne – jako pierwsza nie zniszczyła niesamowitego ognia, jaki drzemie w tych kompozycjach, ich klimatu i blasku. Rzeczywiście artystce udało się zachować i rozmach, i pałer, i – tam gdzie trzeba – liryzm utworów legendarnego kwartetu. Nie mam szczególnego upodobania dla płyt w rodzaju „A Tribute To…”, ale w tym przypadku rzecz jest w pełni uzasadniona.

Deus Arrakis – Klaus Schulze
26 kwietnia minionego roku w wieku siedemdziesięciu czterech lat odszedł prekursor muzyki elektronicznej Klaus Schulze. Płyta Deus Arrakis ukazała się już po jego odejściu. Jak dla mnie cudownie brzmi w chwilach relaksu, a nawet medytacji, dlatego też do samochodu jej nie polecam.
Zawarte na niej trzy pokaźne czasowo kompozycje różnią się znacząco od siebie, jednak jako całość tworzą niezwykle barwną historię. Dwie pierwsze, nazwane imionami egipskich bogów – Osiris i Seth – przywołują skojarzenia z pustynnymi krajobrazami, w tym z herbertowską pustynią Rakis, bo jak stwierdził Klaus Schulze: „Deus Arrakis” stał się kolejnym hołdem dla Franka Herberta i ogólnie dla wielkiego daru życia. Słowa te w kontekście śmierci muzyka brzmią paradoksalnie, stanowią jednak piękne pożegnanie.

Dropout Boogie – The Black Keys
Black Keys podobnie jak Sammy Hagar znaleźli się w moim zestawieniu po raz kolejny. Wydana 13 maja płyta to potwierdzenie klasy i umiejętności tego duetu. Zawiera autorski materiał zaserwowany, jak dawniej, w surowej oprawie brzmieniowej. Jest tu i przydymiony blues, i boogie, i riffowe funky, i wpadające w ucho utwory (np. singlowy Wild Child lub Ain’t Over). Osobiście z tego całego bardzo solidnego zestawu wyróżniłbym utwory: Your Team Is Looking Good oraz Burn the Damn Thing Down – mocno przypominający Marca Bolana i jego T.Rex. Polubiłem też posuwisty, zagrany z Billym Gibbonsem (ZZ Top) kawałek Good Love. Zresztą, co by nie pisać, to najzwyczajniej udana, dobra płyta.

All Souls Hill – The Waterboys
Zawsze lubiłem ten zespół, nawet gdy wydawał słabsze płyty. Tym razem Mike Scott (główny filar bandu) przedstawił krążek ze wszech miar udany. Album, który został wydany w maju, towarzyszył mi przez większą część lata. Nic dziwnego, bo zawarta nań muzyka jest urozmaicona i wciągająca, a gdy trzeba, nawet zadziorna. Oczywiście sporo tu klimatów folkowych, ale więcej muzyki drapieżnie zelektronizowanej. Mamy tu przynajmniej kilka fajnych numerów, od dylanowskiego Hollywood Blues (z kapitalną partią saksofonu) poprzez nowocześnie brzmiący utwór tytułowy, a na odnoszącym się do Donalda Trumpa The Liar skończywszy. Osobiście szczególnie polubiłem wieńczącą całość, dziewięciominutową parafrazę standardu country Passing Through, którą Scott wykonuje wraz z chórem gospel.

Love Letters – Bryan Ferry
Ten wydany w maju krążek właściwie nie powinien się tu znaleźć, bo to nie album, a jedynie EP-ka. Zrobiłem jednak wyjątek, bo pochodzące zeń cztery kompozycje brzmiały w moim samochodzie nader często. Tytułowa (napisana i wykonana przez Ketty Lester w 1961 roku) to według słów Bryana Ferry’ego: piękna, zapadająca w pamięć ballada z prostym fortepianem. Obok niej znalazły się: I Just Don’t Know What To Do With Myself – kompozycja Burta Bacharacha (spopularyzowana przez Dusty Springfield), Fooled Around And Fell In Love – przebój Elvina Bishopa z połowy lat 70. oraz The Very Thought Of You – piosenka nagrana przez Raya Noble’a w 1934 roku. Bryan Ferry komentując EP-kę, stwierdził, że: Lubi poszerzać repertuar o piosenki z różnych gatunków i z różnych czasów. Lubi też szukać najlepszego sposobu na zinterpretowanie ich we własnym stylu. Zapewniam, że jego pełen elegancji styl ma ciągle niezwykły magnetyzm.

Leap – James Bay
Ta wydana w lipcu płyta jest (jak dla mnie) stricte popową w tym zestawieniu. Zaręczam jednak, że zawiera bardzo „smaczny” pop. James Bay zdobył uznanie, a nawet miłość sporej części świata swoim debiutanckim albumem Chaos and the Calm (1. miejsce w Wielkiej Brytanii). W 2015 roku otrzymał nagrodę krytyków Brit Awards. Płyta Leap to zbiór refleksji z ostatnich lat, ale też śmiałych wyznań i deklaracji artysty. Wypełniająca album muzyka zawiera pozytywne wibracje, sporo w niej radości i brzmień na dobry początek dnia. Czasami jest nieco przesycona aranżacyjnie (Give Me The Reason), ale trudno jej odmówić uroku (Everybody Needs Someone, Save Your Love), a nawet stadionowego pałeru (We Used To Shine).

Driving On The 44 – Snowy White
Snowy White, choć jest i szanowanym muzykiem, i cenionym instrumentalistą sesyjnym, nigdy nie zdobył sławy, na jaką zasługuje. Latem minionego roku ukazał się jego kolejny bardzo udany album – Driving On The 44. Filmowy tytuł krążka mógłby być swoistą metaforą zawartych nań piosenek, które w całości zostały oparte na bluesie. Album to dzieło dojrzałe, wypełnia go muzyka wysokiej próby, jednocześnie zrelaksowana i… wyluzowana. Utwory Freshwater, Keep On Flying, singlowy Lady Luck oraz tytułowy budują jego niewątpliwą wartość. Pete Feenstra, znany brytyjski recenzent, rzecz tak ujął: To album stworzony z miłością, troską i uwagą. Jest jak spotkanie ze starym przyjacielem (…). Snowy ukazuje się tu jako jeden z najbardziej niedocenianych gitarzystów bluesowych naszej epoki.

Crazy Time – Sammy Hagar & The Circle
Ten wydany 12 sierpnia album to fantastyczna muzyczna petarda. Nie ma w tym nic dziwnego, bo przecież Sammy Hagar (wokal), Michael Anthony (bas), Jason Bonham (perkusja) i Vic Johnson (gitary) to rutyniarze najwyższej klasy. Jeden z recenzentów tak rzecz ujął: Oni są po prostu na innym poziomie, co – zważywszy na ich wiek – robi jeszcze większe wrażenie. „Father Time” to natychmiastowy klasyk. „Slow Drain” to po prostu epicki groove. „Be Still” jest po prostu piękne. O tym albumie można pisać w nieskończoność. Jest po prostu niesamowity! Co by nie mówić, dla każdego, kto trzyma rękę na rockowym pulsie, to płyta obowiązkowa.

Patient Number 9 – Ozzy Osbourne
Wydany 9 września trzynasty solowy album studyjny Ozzy’ego otrzymał pozytywne recenzje krytyków i został nominowany do nagrody Grammy w kategorii Best Rock Album. Na łamach magazynu „Kerrang!” napisano: Miło jest widzieć, jak Ozzy wciąż działa i nadal jest Księciem Ciemności. Ale „Pacjent Numer 9” jest, podobnie jak jego poprzednik, masowym świętem życia i przyjaźni (…). Nigdy nie umrę, bo jestem nieśmiertelny! – ogłasza Ozzy w „Immortal”. Rhian Daly, recenzent „New Musical Express”, stwierdził: Od mającego 73 lata i walczącego o zdrowie Osbourne’a nie można oczekiwać, że utrzyma poprzeczkę szczególnie wysoko. Ale w większości „Pacjent numer 9” właśnie to robi – to musujący kawałek hard-rockowej magii. Osobiście nie sądziłem, że Osbourne jest w stanie tak pozytywnie mnie zaskoczyć.

Blood Harmony – Larkin Poe
Wydany 11 listopada album sióstr Lovell to płyta, którą „zajeżdżam” do dzisiaj. Wiesław Weiss uznał ją za najlepszą w karierze zespołu. Nie bez przyczyny. Rebecca (rocznik 1991) i dwa lata starsza od niej Megan serwują tu mocne południowe harmonie, solidne riffy i, jak zawsze, brzmienia gitary slide. Panie reklamowane jako „młodsze siostry The Allman Brothers” mają nie tylko talent i umiejętności, ale też nieprzeciętne southern-rockowe wyczucie. Pełno tu bluesowej melancholii (Deep Stays Down), nie brakuje jednak rockowego czadu (Strike Gold, Summertime Sunset), a nawet przebojowego wdzięku (Southern Comfort, Georgia Off My Mind). Są tu mądre teksty, m.in. o więzach rodzinnych i siostrzanej miłości.Z tego znakomitego albumu szczególnie upodobałem sobie „petardziarski” numer Bolt Cutter & The Family Name.
Za: TEMI (4 stycznia), Fonograf, Pendrive z albumami 2022 Krzysztof Borowiec.
Tytuł pochodzi od redakcji.