
czyli
Akademia Muzyczna
Taki tytuł nosi druga część czwartego rozdziału przygotowywanej do druku kolejnej części unikalnych wspomnień Bożeny Kwiatkowskiej, kobiety, która urodziła się z batutą w dłoni… To jedna z najbardziej wyrazistych osobowości tarnowskiej kultury, o iście renesansowych horyzontach, kobieta instytucja, a przy tym osoba bardzo ciepła i wrażliwa, emanująca zda się niespożytymi siłami witalnymi. Pisze wiersze, maluje i haftuje, uczy i studiuje, ale przede wszystkim komponuje i dyryguje. Pierwsza część jej postojów pamięci pt. „Z batuta przez życie” ukazała się w formie książki przed wakacjami w 2022 roku, druga część powinna się ukazać drukiem wiosną przyszłego roku. I podobnie, jak w przypadku części pierwszej, będziemy drukować kolejne jej rozdziały. Nasz portal jest patronem medialnym całego projektu. Jak moi czytelnicy zdążyli już zauważyć w poprzednich odcinkach, moją ulubioną formą literacką są podróże – wprzód i wstecz do przeszłości. Jest to cecha charakterystyczna mojej ciągłej „gonitwy myśli”. Czasem, jakiś watek zaczynam ale z niego wychodzi „zwrot do tyłu”. Tym razem wracam do moich bojów egzaminacyjnych na krakowskiej Akademii Muzycznej.

Obok mnie Andrzej Król – aktor Teatru Nie Teraz
Jakoś sobie poradziłam ze zdaniem egzaminu z fletu prostego. Natomiast na drugim roku był przedmiot czytanie partytur. Pamiętam egzamin końcowy na drugim semestrze. Otrzymałam do „wygrania” na fortepianie partytury jakiejś symfonii klasycznej. Polegało to na skomasowaniu w zakresie dwóch rąk partytury z trzydziestu dwóch instrumentów orkiestry symfonicznej. Komisja stojąca za moimi plecami przy fortepianie skonstatowała, że robię to „zbyt wolno” i otrzymałam ocenę ndn. To była pierwsza i ostatnia dwója na moich studiach.

Mój indeks.
Gdy „łkałam w rękaw” mojej pani profesor od dyrygowania Heleny Król, wśród studentów zwaną Helenką. Z powodu tej nieszczęsnej dwói Helenka powiedziała: „Pani Bożeno, student bez dwói to jak żołnierz bez karabinu”.
Wzięłam więc mój karabin i pomaszerowałam do klawiatury fortepianu. Przez trzy wakacyjne miesiące „uprawiałam musztrę” na różnych symfoniach, doskonaląc technikę czytania partytur do perfekcji. „Pranie” klawiatury przyniosło we wrześniu efekt oceny dobry plus z tego przedmiotu.

Mój dyplom – 26 czerwiec 1980;
Egzamin dyplomowy z dyrygowania zaliczyłam jako „pierwszy numer” losowo. Program był obszerny i składał się z dwóch etapów. Pierwszy, to był koncert z orkiestrą dętą wojskową krakowskich „Niebieskich beretów”. Po raz pierwszy wzięłam do ręki moją ukochaną, specjalnie na tę okazję kupioną batutę (mam ją do dziś ukrytą w strunach harfy wiszącej na ścianie).

Egzamin dyplomowy z orkiestrą.
Stanęłam przed pięćdziesięcioma młodymi i przystojnymi chłopakami, którzy wpatrywali się w dziewczynę o czarnej gęstej czuprynie, w żółtej bluzce i zielonej spódnicy. Kostium zaprojektowany specjalnie przeze mnie na tę okazję. Trochę się zarumieniłam pod spojrzeniem tych chłopaków z zawodowej orkiestry wojskowej. Ta orkiestra była u nas „na etacie” i obsługiwała zawsze wszystkie egzaminy dyplomowe. Energicznym ruchem przygotowawczym batutę wprawiłam w ruch i ostrym tempem zaczęłam suitę Czajkowskiego „Dziadek do orzechów”. Moja pani profesor przydzieliła mi ten utwór mając na uwadze mój młodzieńczy temperament. Mawiała: „Ma być serce gorące a głowa zimna. Nie odwrotnie pani Bożenko”. Tak właśnie zadyrygowałam.
Oczywiście wszystko to utrwalił na taśmie fotograficznej mój Jurek – nie było jeszcze wtedy kamer.

Zaczynam egzamin dyplomowy jako pierwsza.
Druga część egzaminu to było dyrygowanie specjalnym programem opracowanym dla każdego studenta indywidualnie. Tu już wystąpiłam w długiej bordowej sukni. Program trwał około godziny. Ja dyrygowałam mszą koronacyjną C-dur Ludwiga van Beethovena „Kyrie, Sanctus, Benedictus”. Dalej były pieśni Szymanowskiego, pieśni wybrane na chór mieszany Wiechowicza, który był wtedy kompozytorem obowiązkowym, a także pieśni ludowe.

Moja „klasa…”
Byłam na wydziale solistką altem – gdy ja dyrygowałam utworami, gdzie były partie solowe z mszy C-dur, moją partię śpiewała Basia Warzecha. W tym dniu, a był to czwartek 3 maja 1980 dyplom z dyrygentury zaliczyło pięciu studentów. Następnego dnia kolejne pięcioro – nasz rok liczył dziesięć osób. Pracę magisterską obroniłam w terminie zerowym jako pierwsza, temat mojej pracy był związany z chórem Harmonia. Wszak „urodziłam się” w Harmonii, w niej wzrastałam i wkrótce objęłam kierownictwo tego chóru. Może nie wkrótce, bo jednak dopiero osiemnaście lat później ojciec zdecydował oddać mi batutę i samodzielnie poprowadzić chór. Ale o tym – będzie później.

Półmetek studiów – w środku moja Kochana Pani Profesor od fortepianu Zofia Dudrowna.
Niestety – suto zakrapianej imprezy z powodu uzyskania tytułu magistra z oceną bardzo dobrą nie było. Byłam zbyt zmęczona, wyczerpana i z nadwątlonym zdrowiem. Zaborcze studia dały o sobie znać nieco później jeśli chodzi o zdrowie. Cóż, sukces ma swoją cenę, o czym przekonałam się wiele lat później i to wiele razy.
Bożena Kwiatkowska
Zdjęcia pochodzą z archiwum autorki.