
Mija kolejny dzień a ja ciągle nie mogę się otrząsnąć po jubileuszu 60-lecia Zespołu Pieśni i Tańca Świerczkowiacy. Tyle wrażeń estetycznych, tyle wzruszeń, tyle wyrazów uznania dla odznaczonych i nieodznaczonych przy tej okazji osób. Tyle oficjalnych PiSm i gratulacji. Tyle pracy włożonej w przygotowanie ponad trzech godzin trwającego koncertu, w programie którego znalazły się naprawdę bardzo wymagające, kondycji i umiejętności wokalnych, prezentacje.

A moja pamięć co i raz powraca do tych chwil, które nie licowały z jubileuszem, nie pasowały do nastroju i psuły tylko jego odbiór. Żeby to zdarzyło się raz i tylko na początku, w zapowiedziach Gracji i Sztywniaka z tabletem (zapewne dla ciągłej łączności z ośrodkiem Władzy), to bym pewnie to jeszcze jakoś wytrzymał, ale Sztywniak wziął sobie pewnie za punkt humoru dawać wyraz swojej „innowacyjności” od początku do końca, „Maćkając” co się tylko dało. To miało być święto folkloru ludowego, a dzięki Sztywniakowi przemienił się ten czas w manifestację „folkloru” politycznego. Cisną mi się na klawiaturę pytania, które chcę zadać organizatorom.

Pytanie 1: Kto wpadł na tak „nowoczesny” pomysł, żeby chwilę wręczania nagród dla niewątpliwie zasłużonych w dziele tworzenia i sześćdziesięcioletniej ciągłości pracy Świerczkowiaków, uhonorować powstaniem publiczności na długie kilkanaście minut? I po co? Żebyśmy stali w milczeniu, jakby to była jakaś smutna okoliczność. Chciałbym wiedzieć, kto wpadł na taki „innowacyjny” pomysł? I nikt nie pokusił się o urozmaicenie tego czasu jakimś stosownie lekkim, anegdotycznym tekstem, komentarzem, przez co każda kolejna minuta była męcząca jak fasadowy patriotyzm.

Wręczający nagrody Przedstawiciele Władz Samorządowych i Rządowych, nie mieli za wiele do powiedzenia, więc ustawili się tyłem do widzów, przez co publiczność mogła przez cały czas (bacznie i w pozycji na baczność) obserwować… a-wersję Władzy do społeczeństwa. Pal licho, gdy jest to… druga strona frontu Władzy rodzaju żeńskiego, odziana w czarną suknię z czerwonymi wzorami („słaba płeć” ma wyraźnie mocniejszą tylną stronę), ale granatowe garnitury zbyt opięte w pasie, nie były wystarczająco reprezentatywne nawet w przypadku reprezentantów Ukochanej Przez Naród Władzy. I ta cisza… Cisza… ciągnąca się z minuty na minutę… jak przysłowiowe flaki z olejem. Olejem ich i uczcimy minutami ciszy. Kulisy wielkiej sceny Mościckiego Centrum Kultury na miarę hasła: „Artysta znaczy tyle, ile znaczy zachwycony jego występem widz”. Faktycznie, znaczące zachowanie. A przecież można było stanąć inaczej na tej scenie, co dało się zauważyć przy życzeniach PO-słanki, która – podobnie jak PiS-łanka w różowym kostiumie – mówiła z pamięci (takim zapisem chcę zastosować nie tylko femi-natywy, ale także partii-natywy, adekwatne dla antagonistycznych opcji politycznych). Zarówno PiS-łanka, jak PO-słanka dały wyraz swoim umiejętnościom retorycznym, co wyróżniało je wśród pozostałych oficjeli, biegłych tylko w sztuce czytania. Mój niepokój wzbudził wprawdzie fakt, że w wypowiedzi PiS-łanki aż trzy razy pojawił się wyraz „duma”, co może wzbudzić zainteresowanie spec-komisji, powołanej w przedwyborczym pośpiechu, tropiącej wpływy rosyjskiej agentury w naszym coraz większym państwie.

Pytanie 2: Kto pozwolił Sztywniakowi na niestosowną (dla wice-dyrektora i kompromitującą dla konferansjera) próbę ograniczania czasu wypowiedzi Super Gracji tej uroczystości, w osobie ex-dyrektorki MCK i ex-Świerczkowianki? Super Gracja nie dała się sprowokować i z wdziękiem ripostowała, że nie wyszła na scenę, aby wygłaszać przemówienia, ale aby złożyć życzenia. W tym momencie spontaniczna reakcja publiczności i gromkie brawa pozbawiły Sztywniaka animuszu i głosu. A był to ten moment oficjalnej części uroczystości zasługujący na szczególną uwagę, gdyż zarówno słowa, jak i swobodny, wręcz taneczny, sposób poruszania się po scenie Super Gracji, wzbudził we mnie podziw i uznanie. To było prawdziwe świadectwo tego, że lata praktyki scenicznej w Zespole Pieśni i Tańca kształtują wyobraźnię i umiejętność zachowania się w sytuacjach scenicznych i krytycznych na zawsze.

Ta chwila z Super Gracją była najlepszym wprowadzeniem do jubileuszowego koncertu. To, co nastąpiło w ciągu następnych trzech godzin nie da się opisać słowami. Sprawność tancerzy, wysiłki muzyków, utworzyły harmonijny splot wrażeń estetycznych, układów choreograficznych, nasyconych ludycznością i okraszonych humorem, którego tak bardzo brakowało w części oficjalnej.

Tym dla mnie różni się kultura ludowa od pop-kultury (pop-cooltury, jak ją niektórzy piszą, zaznaczając, że pop jest zarazem cool i bardziej cool niż kul…), że ta pierwsza jest uniwersalna, synkretyczna i różnicująca, a ta druga jest trywialna, wulgarna (pospolita) i egalitarna.

W koncercie zaprezentowano odmienne stroje i układy choreograficzne regionów: krakowskiego, łowickiego, rzeszowskiego, sądeckiego, śląska rozbarskiego, pogórza krośnieńskiego, opoczyńskiego, żywieckiego i spiskiego. Zaprezentowane bogactwo folkloru stanowi o sile ludu w zestawieniu z rachitycznością masy (nazywanej coraz bardziej adekwatnie biomasą). Folklor emanuje radością, wesołością, naturalnością. Tę radość czuło się podczas całego koncertu. Po weteranach, przybyłych z różnych części świata, i po zespole reprezentacyjnym można się było tego spodziewać, wszak lata praktyki nie mogą pozostać bez pozytywnego wpływu, ale występy i popisy wokalne zespołu młodzieżowego i dziecięcego dają nadzieję na następne dziesięciolecia kontynuacji wysokiego poziomu prezentowanego programu.

Po takim nasyceniu pozytywnymi emocjami mogłem z uśmiechem politowania przyjąć kolejny popis Sztywniaka, który zapowiedział „najważniejszy punkt programu”, czyli okolicznościowy tort, wwieziony na scenę w blasku rac.

Aż mnie korci, aby zadać kolejne pytanie: któż to podpowiedział Sztywniakowi, że tort należy aż tak bardzo przewartościować, przelukrować i uczynić z niego „najważniejszy punktu programu”? Czyżby to był wpływ pop-kulturalny telewizyjnej Jedynki? A może komedie z Plipem i Flapem, w których tort był najważniejszym elementem gagów rozweselających widzów? Chlap… znaczy Flap. Na takie skojarzenie nie mogłem się nie uśmiechnąć.
Mać… ci babo… tort.
Karol Małopolski
Zdjęcia – CSM (Przemysław Sroka)