
czyli
Początki drogi muzycznej.
To kobieta, która urodziła się z batutą w dłoni… To jedna z najbardziej wyrazistych osobowości tarnowskiej kultury, o iście renesansowych horyzontach, kobieta instytucja, a przy tym osoba bardzo ciepła i wrażliwa, emanująca zda się niespożytymi siłami witalnymi. Pisze wiersze, maluje i haftuje, uczy i studiuje, ale przede wszystkim komponuje i dyryguje. Kilka lat temu obchodziła jubileusz 50-lecie pracy pedagogicznej i 30-lecie pracy dyrygenckiej. Poniżej publikujemy trzecią część wspomnień pani Bożeny Kwiatkowskiej, będącą także ważnym uzupełnieniem kulturalnej historii naszego miasta, redakcyjnie opracowanych przez red. Aleksandrę Pisz.
Jak już wspomniałam – mówi pani Bożena, wcześniej, szkołę muzyczną podstawową, która trwała wtedy siedem lat, skończyłam w cztery lata. Brałam udział w różnych eliminacjach pianistycznych w Krakowie i Nowym Sączu, bo tylko w tych dwóch miastach po wojnie było zainteresowanie młodymi talentami, przynajmniej tutaj – na południu Polski. Następnym etapem było Liceum Muzyczne w Krakowie. Edukacja moja trwała w Krakowie tylko rok. Bardzo dużo nauki, nie radziłam sobie z przedmiotami ścisłymi, chociaż z muzycznych i fortepianu byłam bardzo dobra. Sięgając do moich pamiętników z tamtego okresu, którego zapiski robiłam wtedy codziennie, wynika, że nie tylko problemy z nauką były wtedy na pierwszym planie. Kilkugodzinne ćwiczenie co dzień na fortepianie zabierało mi bardzo dużo czasu. Nie bez znaczenia było też wchodzenie w świat artystyczny muzyków i plastyków, którzy zapełniali wtedy bursę przy ulicy Błonie w Krakowie. Bardzo szybkie wchodzenie w “dorosłość” (w niepełnym tego słowa znaczeniu bynajmniej) w świecie plastyków i muzyków, dosyć swobodny styl, tak zwane “potańcówki” w internacie, pierwsze próby stylizacji makijażu, pierwsze zauroczenia płcią przeciwną, pierwsze miłości, sympatie, prywatki (jakże niewinne w tamtym czasie), i bystra obserwacja świata. Zachwyty przyrodą, otaczającym światem, otaczającymi mnie ludźmi… I próby malowania, a raczej szkicowanie ołówkiem. Wtedy też powstał pierwszy mój autoportret, rysowany ołówkiem na lekcji w Liceum Muzycznym w oknie klasowym. Pierwsze próby szkicowania powstały podczas wakacji (np. zamek w Malborku). Niestety nie zachowały się żadne. Ojciec nie dostrzegł wtedy ani moich uzdolnień plastycznych, ani literackich. W ogóle mało było uwagi ze strony rodziców moim rozwojem psychofizycznym głównie. Artystycznym też niezbyt wiele. Następną dziewiątą klasę, po ukończeniu ósmej w Liceum Muzycznym, kontynuowałam w Tarnowie w III LO przy ulicy Brodzińskiego.

Moim wychowawcą był wtedy Artur Elżlakowski. Nie miałam lekcji fortepianu prywatnie, na które na pewno stać by było ojca, który świetnie zarabiał. Moje zdolności grania były potrzebne ojcu tylko w charakterze akompaniatora dla chóru Harmonia.

Jeździłam z chórem na wszystkie konkursy i festiwale. Chór Harmonia zajmował wtedy czołowe miejsca. Ja, tak jak dawniej, z reguły chowałam się za kurtyną, żeby nikt mnie nie widział.
Wtedy pojawiła się szansa na pokazanie moich umiejętności wokalnych. Śpiewałam na uroczystościach w placówkach, w których ojciec prowadził chóry i zespoły. Przez chwilę nawet śpiewałam amatorsko z zespołem Niebiesko-Czarni na konkursie Młodych Talentów. Moje popisy wokalne nagradzane brawami i ogólnymi stwierdzeniami, że mam wspaniały głos i że pewnie zrobię karierę, kończyły się na widowni. Nie przyszło nikomu do głowy wykorzystać następnego talentu muzycznego, jakim był mój piękny alt. Dopiero w wieku szesnastu lat, a może trochę później, babcia Stanisława zaczęła mnie uczyć śpiewu solowego, mówiąc, że mam głos ustawiony przez naturę – z naturalną wibracją i piękną barwą. Niestety babcia zachorowała gdy miałam dziewiętnaście lat i na tym zakończyła się moja edukacja wokalna. Dalsze kilka lat, to była moja “cisza muzyczna” (chociaż wtedy zdarzało się, że uczyłam kogoś gry na fortepianie). Nie miałam czasu ćwiczyć, ponieważ wyszłam za mąż za Jerzego Kwiatkowskiego i urodziłam syna Ireneusza. W międzyczasie ukończyłam Studium Nauczycielskie w Tarnowie na kierunku wychowania muzycznego. Miałam wtedy lekcje z profesorem Ciążyńskim w Krakowie, który stwierdził, że jestem najlepszą jego studentką. Proponował mi Wyższą Szkołę Muzyczną w Krakowie (wtedy tak się nazywała dzisiejsza Akademia Muzyczna). Miałam wziąć 10 lekcji u słynnego profesora Sztompki. Jedna lekcja kosztowała u niego 500 zł. Już nie pamiętam jaka to była kwota w tamtych latach, niemniej jednak było to bardzo dużo pieniędzy, bo to była końcówka lat 60., ale ojca stać było, aby otworzyć mi drogę na wydział instrumentalny na fortepian. Stwierdził jednak, że nie widzi potrzeby, aby wydawać tak wielką sumę pieniędzy na mnie. W ten sposób droga moja została zamknięta. Ale myśl o próbie dalszego kształcenia nie opuszczała mnie jednak.

Kontynuując formę reminiscencji moich lat pracy w poszczególnych placówkach – najpierw skupię się na samych początkach mojej pracy zawodowej, czyli jeszcze przed ukończeniem Studium Nauczycielskiego. Pisałam już, że pracowałam, jak ojciec, w dwóch-trzech placówkach kulturalnych prowadząc poszczególne zespoły i solistów. Moja praca pedagogiczna to były wtedy stanowiska instruktora muzycznego. Bardzo szybko zdobyłam takie zaświadczenie tzw. Drugiej Grupy Instruktorskiej. Miałam wtedy niespełna dwadzieścia lat. Jeszcze wcześniej były jakieś zespoły, które prowadziłam okolicznościowo. Od trzynastego do osiemnastego roku życia byłam akompaniatorem w chórze, a po drodze uczyłam jeszcze małe dzieci lekcji fortepianu. Jako młodocianą nikt nie wynagradzał mnie za moją pracę. Myślę teraz, że ojciec powinien jakoś drobnym kieszonkowym wynagradzać moje próby i koncerty, ale nie wpadłam na ten pomysł wtedy. Nie wiedziałam, że trzeba było się o to upomnieć. Byłam dumna, że chce mnie jako akompaniatora. Myślę, że gdyby teraz tzw. “młodociany niepełnoletni” wykonywał jakąkolwiek pracę, nie robiłby tego społecznie. Wtedy tak to się nazywało, takie były czasy – “praca społeczna”. Jeśli trzeba by było podsumowania, ile lat pracy zawodowej przepracowałam społecznie, czyli nie mając za to żadnych gratyfikacji finansowych, to pewnie jedną-czwartą, jeśli nie więcej wszystkich moich “postępowań zawodowych”, przepracowałam za darmo. Bo tak czułam. Tak potrzebowałam, oddając swoje umiejętności pedagogiczne tym wszystkim, którzy tego potrzebowali i “chcieli brać ode mnie”. Dziwnie to brzmi, ale uważałam wtedy za dyshonor brać pieniądze za godziny poświęcone bardzo uzdolnionym uczniom. Wtedy nie znałam słowa “korepetycje”, za które można było pobierać wynagrodzenie. Moją zasadą było – im zdolniejszy uczeń, tym więcej muszę mu poświęcić czasu, bo na to zasługuje i to doceni. Uczniowie i ich rodzice to wiedzieli i doceniali moją pracę i zaangażowanie. No więc – gdy skończyłam osiemnaście lat i Studium Nauczycielskie, w krótkich odstępach czasowych byłam instruktorem zespołów muzycznych w Jastrzębiej. Tam prowadziłam zespół akordeonistów w Domu Kultury oraz zespół wokalny Do-Mi-Sol, który zajmował czołowe miejsca na różnych festiwalach i konkursach (było to 6 dziewczyn). Konkursy piosenki radzieckiej, piosenki zaangażowanej, piosenki patriotycznej i różnych innych nazw konkursów i festiwali, które w tamtych czasach się odbywały – zawsze dziewczyny zajmowały czołowe miejsca i nagrody.

W Jastrzębiu była uznawana moja praca jako instruktora zespołów wokalnych i instrumentalnych. Najmłodsza moja uczennica to była pięcioletnia Ania Stankowska – córka dyrektora szkoły podstawowej. Bardzo inteligentna i zdolna, dzisiaj chyba jest lekarzem. Nie pamiętam czy przekładało się to uznanie na sferę finansową – nigdy nie potrafiłam się „upomnieć” o pieniądze. Nie zapytałam na początku zatrudnienia “ile dostanę na rękę”. Najważniejsze dla mnie było to, aby wykazać się w pracy jak najlepszym osiągnięciem. Dzisiaj widzę, że wykorzystywano tę moją cechę – „Bożena i bez pieniędzy będzie pracowała na pełny zegar”. To było stwierdzenie już z późnych lat, w 2008 roku. Nie chcę podawać nazwiska, jednak gdyby nie ta osoba inaczej by wyglądała moja pozycja na przyznaniu Nagrody Prezydenta Miasta Tarnowa w 2011 roku. Ale to już przeszłość. Fakt, byłam nominowana do tej nagrody i znalazłam się w pierwszej dwudziestce, co też jest jakimś honorem dla mnie, jednak bez pełnego poparcia moja kandydatura nie została wzięta pod uwagę.

Po Studium Nauczycielskim otrzymałam propozycję Wychowania Muzycznego we wszystkich klasach od klasy 4-8 w Szkole Podstawowej nr 2 w Tarnowie, a także wychowawstwo klasy drugiej. Tam wtedy dyrektorem był pan Serwin, który bardzo lubił ładne, młode dziewczyny i chciał, ażeby te młode dziewczyny “odwzajemniały” jego sympatię. Ja się do nich nie zaliczałam. Moja chęć pracy i zapał oraz brak doświadczenia “operowania głosem” w zawodzie nauczycielskim spowodowały kłopoty z gardłem – ze strunami głosowymi. Wychowawstwo klasy drugiej pozwoliło mi rozwinąć moją wyobraźnię muzyczną i literacką. Wtedy miałam 24 lata. Natychmiast zaczęłam organizować różne przedstawienia – z okazji Świąt Bożego Narodzenia i tak zwanej “Choinki”, które były wtedy obowiązkowo organizowane w szkole przez wychowawców poszczególnych klas.

Pierwszym moim widowiskiem (a zrobiłam ich w czasie mojej 60-letniej pracy artystycznej aż kilkadziesiąt) była bajka muzyczna “Kopciuszek”. Moja druga klasa była nieliczna – liczyła jedynie szesnastu uczniów, więc mogłam w pełni opanować grupę zdolnych muzycznie i scenicznie dzieciaków. Nie było wtedy możliwości zrobienia podkładów muzycznych, bo pierwsze magnetofony i taśmy do zapisania ścieżki dźwiękowej powstały dopiero w połowie lat 70. Wtedy to stałam się posiadaczką wielkiego magnetofonu szpulowego “Grunding”, który otrzymałam od męża w nagrodę “dostania się” na studia. Cały podkład muzyczny do bajki musiałam więc grać na fortepianie “z kapelusza”, jak to się określa w środowisku muzycznym, co znaczy granie bez nut i improwizację. Jedynym utworem granym z nut był “Menuet” Ignacego Paderewskiego. Do tego utworu stworzyłam choreografię tańca z piłkami. Do dzisiaj pamiętam ten taniec – poszczególne figury, dziewczynki w czarnych króciutkich tunikach i czerwone piłki w białe grochy. W jakież to szczególne umiejętności wyposaża istotę ludzką Stwórca, że pamięta się wszystko ze szczegółami co było 50 lat temu, a tak trudno zapamiętać czasem to, co działo się kilka dni wcześniej. Ale to rzecz naturalna – mając “taki PESEL” – i do wybaczenia.

Tutaj mała dygresja, aczkolwiek na temat. Pisanie nigdy nie sprawiało mi trudności. Zawsze pisałam dużo i szybko, bez skreśleń i akapitów. Niestety pióro nie nadąża za myślą, która jest jak błyskawica i jak najwięcej chce przekazać ciekawych spraw, jeszcze sprawnej mojej ręce pianistki. Wprawę w pisaniu zawdzięczam również trzynastu tomom pamiętników, o których wspominałam wcześniej, a każdy z tych tomów to osobista historia mojego losu – nie zawsze przyjemnego, najeżona nieraz karkołomnymi trudnościami życiowymi oraz ciężką pracą przekładającą się na osiągnięcia na niwie artystycznej.
W szkole pracowałam rok. Oprócz bajki “Kopciuszek” zrobiłam też noworoczne przedstawienie choinkowe pod tytułem “W krainie Królowej Śniegu”.
Pamiętam scenkę z tego przedstawienia – oczywiście sama projektowałam dekoracje, scenografię i stroje dzieci. “Śnieżynki” miały na głowach srebrne peruki z anielskich włosów, krótkie spódniczki z białej bibuły, a z góry sceny, gdzie siedział tata jednego z moich uczniów, na ich głowy leciały ścinki papieru jako śnieg przesiewany przez sitko zrobione z pudełka po butach.

Pamiętam scenkę z tego przedstawienia – oczywiście sama projektowałam dekoracje, scenografię i stroje dzieci. “Śnieżynki” miały na głowach srebrne peruki z anielskich włosów, krótkie spódniczki z białej bibuły, a z góry sceny, gdzie siedział tata jednego z moich uczniów, na ich głowy leciały ścinki papieru jako śnieg przesiewany przez sitko zrobione z pudełka po butach.

Potem pracowałam w szkole w Pleśnej. Tam założyłam Harcerską Drużynę Artystyczną, w skład której wchodził 8-osobowy zespół wokalny i 6-osobowy skład instrumentalny – gitary, akordeon, fortepian. To były moje drugie już próby dyrygenckie, bo pierwszymi było prowadzenie chórów w technikum chemicznym w Mościcach, wydarzenie raczej krótkotrwałe. Harcerska Drużyna Artystyczna brała udział w różnych uroczystościach na terenie szkoły w Pleśnej i w Tarnowie.
Były to, jak wspominałam wcześniej, konkursy piosenki radzieckiej, piosenki żołnierskiej, również bardzo dużo piosenki zaangażowanej (w Konkursie Piosenki Żołnierskiej w 73. roku brała udział Halinka Bomba i zdobyła wtedy jedną z głównych nagród).

Były to trzy różne festiwale – na przykład Festiwal Piosenki Zaangażowanej w Kraśniku. Chór Harmonia zajął wtedy pierwsze miejsce i główną nagrodę w wysokości 10 000 zł, a zespół muzyczny Zajączki, który prowadziłam w Tamelu – wyróżnienie na skalę ogólnopolską. Już wtedy zaczęłam pierwsze próby dyrygenckie, jak już wspomniałam z chórem ojca, oraz pierwsze aranżacje muzyczne.

Zespół Zajączki, który prowadziłam w DK Tamel śpiewał wtedy razem z chórem Harmonia w Kraśniku.
Przygotowała – red. Aleksandra Pisz
Zdjęcia – archiwum Bożeny Kwiatkowskiej