
czyli
ciąg dalszy mojej przygody z muzyką.
Taki tytuł nasi unikalny zbiór wspomnień Bożeny Kwiatkowskiej, której drugą część VII rozdziału publikujemy poniżej. Nasza bohaterka to kobieta, która urodziła się z batutą w dłoni…To jedna z najbardziej wyrazistych osobowości tarnowskiej kultury, o iście renesansowych horyzontach, kobieta instytucja, a przy tym osoba bardzo ciepła i wrażliwa, emanująca zda się niespożytymi siłami witalnymi. Pisze wiersze, maluje i haftuje, uczy i studiuje, ale przede wszystkim komponuje i dyryguje. Pierwsza część jej postojów pamięci pt. “Z batutą przez życie” ukazała się w formie książki przed wakacjami w 2023 roku, drugą część pt. “Batuta – czyli ciąg dalszy mojej przygody” może uda się przygotować wkrótce do druku. I podobnie, jak w przypadku części pierwszej, będziemy drukować kolejne jej rozdziały. Nasz portal jest patronem medialnym całego projektu. Tym razem nasza bohaterka kolejny raz wraca do wspomnień związanych ze słynnym tarnowskim chórem katedralnym Puellae Orantes.

„Schola Puellae Orantes, pielgrzymka do Włoch, ostatnie wydarzenie…” (cz.2)
Gdy miałam oddać do redakcji kolejną część przygotowywanej do druku książki pt. “BATUTA – PASJA NIEUTAJONA” wpadły mi przypadkiem ( choć ponoć przypadków nie ma) nie znane mi wcześniej materiały dotyczące chóru “Puellae Orantes”. Na próżno wcześniej szukałam jakichś publikacji lub monografii tego sławnego dzisiaj chóru.
Nigdzie żadnej wzmianki ani relacji z koncertów, zapisków lub recenzji, oprócz kilku notatek w lokalnej prasie, no może poza lapidarną informacją w ” Encyklopedii Tarnowskiej”. Materiał jaki zobaczyłam podawał jeno krótkie wiadomości o koncertach w kraju i za granicą. Nic na temat programów występów, charakterów konkursów ani szczegółów repertuarowych.

Jakież było moje zdziwienie gdy odkryłam, że w/w Encyklopedii nie podano podstawowej informacji, iż właściwym założycielem tamtej małej wówczas scholi był, już nie żyjący, ksiądz Stefan Cabaj a nie jak napisano ks. Władysław Pachota…(!) Nie znalazłam tam również ani słowa o dwóch latach mojej pracy z tym chórem – pisałam o tym w poprzednim odcinku, ani o szeregu koncertów jakich byłam organizatorem, ani o orkiestrze którą założyłam i o pozyskanych dla niej instrumentów – był to zespół towarzyszący Scholi a nie obecne Puellae Orantes.
Powyższe zdjęcie pochodzi z Włoch, z pielgrzymki do Ojca w. Jana Pawła II o której obszernie piszę niżej. Przedstawia ono chór z moją “obciętą głowę ” czyli wykadrowane tak, aby moja sylwetka u dołu obok dziewcząt z pierwszego rzędu nie była widoczna… Poniżej przedstawiam zdjęcie oryginalne wykonane przez mojego męża Jurka, które powiększone wisi u mnie w salonie…
A już prawdziwym skandalem jest kolejne moje odkrycie. Otóż w jubileuszowej (25 lecie) monografii Chóru nie ma ani jednej fotografii za mną, z moim synem Irkiem grającym na wiolonczeli, ani zdjęcia naszej solistki Alicji Krzemińskiej (obecnie Płonka).
Nigdy nie pomyślałabym, że można kogoś tak haniebnie “zlikwidować”, z premedytacją pomijając całą moją dwuletnią pracę z moim chórem i towarzyszącą mu orkiestrą. I to wszystko przez to, o czym jestem głęboko przekonana, że powiedziałam prawdę o tym, co myślę na temat naszej pielgrzymki, szczególnie o powrocie do Tarnowa. Te gorzkie słowa muszę teraz wyartykułować bowiem żyją jeszcze niektórzy uczestnicy tamtej wyprawy sprzed ponad 40 lat i pamiętają, jak było na prawdę…

Od samego jej początku odnosiłam wrażenie, że miałam tylko „wykonać robotę” z dziećmi oraz zrobić aranżacje dla orkiestry, solistów i chóru. Nie przypominam sobie bym posiadała dokładną wiedzę na temat logistyki naszej włoskiej wyprawy. Ale przeważała radość że jadę razem z mężem i synem, który był członkiem orkiestry grając na wiolonczeli. Liczyło się tylko to, że mogę pracować całym sercem i duszą. Brak mi było tej „przebojowości dyrygenckiej ” i determinacji, którą nabywa się z wiekiem i doświadczeniem. Może budzić zdziwienie moja bezpośredniość i szczerość od pierwszych chwil mojej próby literackiej…
Zawsze mówiłam i pisałam to, co dyktowało mi serce, choć dziś to może być niewiarygodne, że tylko prawda i tylko prawda… Cóż, nieraz było to niewygodne dla ogółu i spotykało się z niezbyt pozytywną reakcją… Szczególnie moje reakcje na niewygody noclegów na ziemi w salach gimnastycznych, brak termosów na gorące posiłki i nie dokładnie wyliczone kwoty /diety/ na tyle dni podroży. Ale przede wszystkim liczyło się spotkanie z Ojcem Świętym Janem Pawłem II, nagrania w radiu Watykan, zachwyt nad głosem Alicji Krzemińskiej(obecnie Płonka). No i koncerty w drodze powrotnej w San Giowani Rotondo, Asyżu, Wiedniu i Innsbrucku, gdzie po raz pierwszy mieliśmy prawdziwe noclegi w hotelu i dobre jedzenie u sióstr zakonnych.
Pamiętam, jakby to było dziś, moment kiedy po powrocie do Tarnowa pod katedrą otwarłam drzwi samochodu dostawczego aby wyciągnąć instrumenty i nuty – na ziemię wypadły słodycze, konserwy i popularne batoniki reklamowane w telewizji… Dobrze pamiętam tamten powrót… jechaliśmy autokarem z duszą na ramieniu aby nie wpaść w przepaść, z ledwo żywym ze zmęczenia kierowcą (nie miał zmiennika!) a za nami jechał samochód, w którym były produkty ofiarowane nam dla dzieci przez siostry w Rzymie…

Do dzisiaj mam w pamięci obraz dzieci, które już nie posiadały pieniędzy na kupno choćby wody mineralnej (nikt nie pomyślał o termosach dla nich), piły więc wodę z fontanny, bo upał był tropikalny… jakże było mi wstyd, że my , biedni Polacy zachwycaliśmy się plastikowymi butelkami, które dziś tysiącami walają się po kontenerach i workach z odpadami… a my biedni Polacy pijemy wodę z fontanny, co za wstyd i hańba… Wkurzył mnie po powrocie widok tych słodyczy i soczków wysypujących się z samochodu dostawczego… I wtedy wyrzuciłam z siebie mocne słowa oburzenia.
…Wiedziałam że to koniec „mojej” podróży ze Scholą w sensie przenośnym i dosłownym. Może ta moja awantura coś dała, bo na ostatniej próbie kiedy żegnałam się z dziećmi powstrzymując łzy, jednak te nieszczęsne batoniki, które dziś walają się na najniższych półkach każdego marketu i sklepiku zostały jednak dzieciom rozdane… Nie mogłam wtedy ukrywać prawdy, choć wiedziałam o konsekwencjach mojego “bohaterskiego czynu”… Odeszłam z godnością ale i z zachowanymi w pamięci szczegółów tamtych wydarzeń. Tej niezbyt udanej ale i szczęśliwej pod względem artystycznym wyprawy do Włoch, po której wszystko się skończyło… I chór, i orkiestra, i soliści i moje pierwsze twórcze próby z muzyką sakralną, którą tak ukochałam…
Bożena Kwiatkowska
Zdjęcia pochodzą z archiwum autorki