czyli
ciąg dalszy mojej przygody…

Taki tytuł nasi unikalny zbiór wspomnień Bożeny Kwiatkowskiej, której druga część VI rozdziału publikujemy poniżej. Nasza bohaterka to kobieta, która urodziła się z batutą w dłoni…To jedna z najbardziej wyrazistych osobowości tarnowskiej kultury, o iście renesansowych horyzontach, kobieta instytucja, a przy tym osoba bardzo ciepła i wrażliwa, emanująca zda się niespożytymi siłami witalnymi. Pisze wiersze, maluje i haftuje, uczy i studiuje, ale przede wszystkim komponuje i dyryguje.
Pierwsza część jej postojów pamięci pt. “Z batutą przez życie” ukazała się w formie książki przed wakacjami w 2023 roku, drugą część pt. „Batuta – czyli ciąg dalszy mojej przygody” może uda się przygotować do druku jeszcze w tym roku. I podobnie, jak w przypadku części pierwszej, będziemy drukować kolejne jej rozdziały. Nasz portal jest patronem medialnym całego projektu. Tym razem nasza bohaterka kolejny raz wraca do początków swojej kariery w muzycznym Tarnowie – Studium nauczycielskiego, szkoły muzycznej i szkolnego związku sportowego…

Krótki czas jeszcze przed zakotwiczeniem się w Szkole Muzycznej w Tarnowie byłam akompaniatorem w szkolnym związku sportowym gimnastyki artystycznej, którą prowadziła wtedy Barbara Grabowska.
To był epizod, nie miałam tam szczególnego pola do popisu. Jeździłam wraz ze zdolnymi gimnastyczkami juniorkami na różne zawody gimnastyki artystycznej. Pamiętam, chyba gdzieś na Śląsku były zawody, wszyscy byli zakwaterowani razem – tzn kadra i zawodniczki wielkiej sali gimnastycznej.
To była wiosna. Okazało się, że również z nami na sali „rezydowała” cała chmara komarów. Nie dało się spać, bo komary właziły wszędzie. Do dziś w uszach brzmi ten okropny złośliwy „bzzz”. Nie znoszę komarów do dziś. Ratowałam się wtedy kremem z rozgniecioną witaminą B kompleks. Zapachu tej witaminy nie znoszą komary, więc jakiś czas rezygnowały z odwiedzin pod kocem. Praca akompaniatora wyrobiła we mnie bardzo dobrą technikę klawiatury, jak i umiejętność czytania „a vista” (tzn od razu) tekstu nutowego, która to umiejętność przydała mi się nie tylko w Szkole muzycznej, gdzie byłam etatowym akompaniatorem, ale i później, gdy przyszło mi z zespołami, solistami i chórem spełniać trzy funkcje jednocześnie: prawą ręką grałam na pianinie, lewą dyrygowałam i jeszcze śpiewałam z poszczególnymi głosami chóru albo zespołu – kobieta- orkiestra…
Jakoś nikt nie zauważył tej wszechstronności wykonawczej u mnie, ponieważ radziłam sobie dobrze, więc nigdy podczas prowadzenia różnych chórów i zespołów nie miałam akompaniatora, abym mogła skupić się tylko na dyrygowaniu i prowadzeniu chóru. Musiałam więc równocześnie pełnić te trzy funkcje, wykonując czynności, których dyrygent nie powinien robić. I w ten sposób pracowałam do końca swojej działalności z zespołami chóralnymi.
1985 r. Moja klasa. Ognisko Muzyczne – po egzaminie. Ten mały chłopczyk, którego trzymam za rączkę, to słynny dzisiaj pianista Krystian Tkaczewski. Byłam jego pierwszą nauczycielką…
Od roku 1983 do 1985 pracowałam w Studium Wychowania Przedszkolnego pełniąc tam rolę nauczyciela fortepianu i właściwie nic poza tym. Musiałam uczyć młode dziewczyny nutek ze szkoły Klechniowskiej i właściwie żadnej z nich nie udało mi się nauczyć niczego poza ABC Mozarta ze słynnym motywem. Mało satysfakcjonująca i nudna rola. I wreszcie praca w Zespole Szkół Muzycznych w Tarnowie, od 1985. Dalszy rozwój twórczości, pierwsze próby scenografii.
Etat w Szkole Muzycznej obejmował pracę jako akompaniatora klasy instrumentów dętych pierwszego i drugiego stopnia, oraz fortepianu dodatkowego dla tych instrumentów. Oprócz tego uczyłam również fortepianu w Ognisku Muzycznym. Wreszcie mogłam się wykazać swoją wyobraźnią i potrzebą artystycznych pomysłów dla których miałam pełną wolność. Na początku miałam salkę na pierwszym piętrze, na tzw. Balkonie. Oczywiście musiałam ją urządzić w swoim artystycznym stylu. Były to grafiki wykonane przez mojego tatę – Bach, Mozart, Chopin i Beethoven. Tata narysował mi też duży obraz z okładki Neuchasa – pt. „Sztuka pianistyczna”. Tę książkę studiowałam pilnie. Obraz przedstawiał prawidłowe ułożenie ręki na klawiaturze.
Wreszcie byłam w swoim żywiole. Mogłam uczyć sztuki, muzyki fortepianowej – bardzo się do tego przykładałam i solidnie przygotowywałam program fortepianu do wszystkich występów i koncertów dla uczniów, którzy dostali się pod moje skrzydła. Kierowałam się tym, czego nauczyła mnie pani profesor Emilia Rzepecka w latach 50, gdy dostałam się do Szkoły Muzycznej pierwszego stopnia w Tarnowie. Pani profesor Rzepecka, o której wspominałam wcześniej, była jednym z dwóch czołowych pedagogów fortepianu – drugą była pani Izdebska. Obie od lat nie żyją, ale może ich potomkowie dowiedzą się po latach jak wyglądała wtedy praca ze zdolnymi uczniami do jakich mnie zaliczała.
Chyba wspomniałam na początku mojej opowieści, że na egzaminie wstępnym przedstawiłam program przygotowany przez panią profesor. Był to program czwartej klasy Szkoły Muzycznej. Po przesłuchaniu przez komisję, której wtedy przewodniczył ówczesny dyrektor, pan Masztalerz oraz dwie panie – pani Izdebska i pani Rzepecka, rozpoczął się spór (o tym dowiedziałam się wiele lat później), która pani profesor „weźmie” mnie do siebie. Miałam świetne wyniki przesłuchań, oraz badanie słuchu, który miałam i nadal na szczęście mam znakomity. Ostatecznie „wylądowałam” wśród uczniów pani Emilii Rzepeckiej, mającej najlepszych uczniów.

Wszyscy moi starsi koledzy z tej klasy zrobili kariery jako pianiści zawodowi. Uczennicą pani Rzepeckiej była też Irena Rybicka, długoletnia nauczycielka późniejszej szkoły muzycznej. Nie jestem pewna czy jeszcze żyje. Było wtedy trzech uczniów o tym nazwisku – Irena, Andrzej i obecny wykładowca w Paryżu.. Rybicki, który jest nadal czynnym pedagogiem.
Z klasy pani Izdebskiej byli – Leszek Kendracki (zm.), który był pierwszym klawesynistą w londyńskiej orkiestrze Academy of t. Martin in the Fields. Wojtek Bryndal, również pianista-pedagog działający także w Paryżu. To była ta słynna trójka najlepszych- Bryndal, Kendracki i ja, która jeździła na przeglądy pianistyczne do Krakowa i Nowego Sącza.

1986 r. To uczestnicy audycji muzycznych wraz z dyrekcją: dyr. Marian Początko i dyr. Roman Zubek.
Pisałam w poprzedniej książce o moim egzaminie wstępnym z fortepianu i przedmiotów teoretycznych. Ponieważ do pierwszej klasy Szkoły Muzycznej przyszłam mając lat 10, a więc byłam w 3 klasie szkoły podstawowej. Musiałam nadrobić lata poprzednie, jako że wtedy był to wyjątek zrobiony specjalnie dla mnie i moich osiągnięć na przeglądach pianistycznych tamtego okresu. Przerabiałam więc dwa lata w jednym roku. Podwójny program z fortepianu – klasa pierwsza i druga, dwa lata. W sumie byłam cztery lata w szkole muzycznej przerabiając siedmioletni cykl nauczania.
Sposób prowadzenia mnie przez panią Rzepecką na fortepianie przełożyłam dokładnie w pracy w Szkole muzycznej. Gdy miał być egzamin lub wyjazd na konkurs, pani profesor nie żałowała własnego czasu na dodatkowe lekcje. Korepetycje, które odbywały się w jej mieszkaniu na placu Katedralnym. Pamiętam dokładnie jej salon w narożnej kamienicy naprzeciw katedry, na drugim pietrze. Czarny fortepian, a na ścianie maski pośmiertne Beethovena i Chopina. Jakże musiało to być silne wrażenie tego salonu, że wypaliło się w mojej pamięci siedemdziesiąt lat temu i pozostało żywym wspomnieniem do dzisiaj.

1985 r. To dwie moje najlepsze uczennice, z którymi jeździłam na konkursy pianistyczne: Asia Jaźwińska i Asia Więcek. Obie panie to teraz pani profesorki – nauki ścisłe i germanistyka.
Po dostaniu się do Szkoły muzycznej musiałam „przestawić” swój aparat wykonawczy ręki. Grałam usztywnioną ręką i poprzez długotrwałe i cierpliwe ćwiczenia przeszłam na piękny liryczny dźwięk, który pozostał u mnie do dzisiaj. Zawsze uważałam na studiach w Akademii Muzycznej, także dzisiaj, że mocną stroną mojej sztuki pianistycznej był właśnie piękny dźwięk. Natomiast z techniką było gorzej, przynajmniej w wieku kilkunastu lat- spowodowane to było tzw małą ręką, czyli małą rozpiętością palców i małego piątego palca, krótszego w proporcji do pozostałych.
Poświęcone mi przez panią profesor Rzepecką pracę nad ustawieniem ręki i dźwięku, przełożyłam kilkadziesiąt lat później ucząc swoich uczniów gry na fortepianie. Zawsze kładłam nacisk na dźwięk, oraz na świadomość tego co grają i o czym grają, uruchamiając ich wyobraźnię przy użyciu mojej opowieści o utworze i jego treści.
To były spektakularne metody, które dawały efekty w postaci bardzo pięknego „śpiewu palców” na biało-czarnych klawiszach.
Bożena Kwiatkowska (28.04.2024)
Zdjęcie główne – B. Kwiatkowska 1986 r. Audycje muzyczne Z muzyką przez wieki – ognisko muzyczne.
Zdjęcia autorstwa Jerzego Kwiatkowskiego pochodzą z archiwum autorki.