
Wczoraj, w czwartek 22 lutego minęła 12 rocznica śmierci Wandy J. Schab, jednej z ostatnich poetek zamierającego już, niestety, ruchu pisarzy ludowych. Absolwentka Żeńskiego Gimnazjum im. Błogosławionej Kingi w Tarnowie. Autorka czterech tomów poezji. Zmarła we wtorek, 22 lutego 2011 roku wieku 81 lat w Lisiej Górze. I chociaż prawie całe swoje pracowite życie przeżyła w tej podtarnowskiej wsi, urodziła się w Tarnowie w 1929 r., gdzie spędziła dzieciństwo i gdzie ukończyła prestiżowe wówczas żeńskie Gimnazjum błogosławionej Kingi. W 1949 roku pani Wanda wraz z mężem Tadeuszem, z zawodu krawcem, na ponad rok wyjechała do Trzebnicy aby po powrocie osiąść już na stałe w Lisiej Gorze, aktywnie włączając się w życie swojej małej ojczyzny. Pracowała m.in. w Banku Spółdzielczym i Lecznicy Zwierząt, prowadziła wiejską klubokawiarnię i była radną. To wszystko łączyła z pracą w małym przydomowym gospodarstwie rolnym. Zawsze ciężko pracowała, wychowała czworo dzieci, doczekała wnuków, a nawet prawnuków. Wszystko bliskim darowała. I kiedy powinna odpocząć zaczęła pisać wiersze, proste jak życie które prowadziła, piękne jak serce… .

Bo tak naprawdę to nic wcześniej nie wskazywało na to, że pani Wanda da się uwieść Pegazowi i swoimi spracowanymi rękami zacznie wyczarowywać poetyckie strofy, godne najwybitniejszych chłopskich twórców. Jej dorobek, to cztery tomiki jej wierszy: „W moim sercu jest zakątek” ( 1997), „Moje słowa są proste, nieszukane…” (2004), „Zapomnieć, albo ocalić od zapomnienia…” (2005) i „Wołam do Ciebie Panie” (2008). Wydrukowano je dzięki finansowemu wsparciu lokalnych władz i wielu ludzi dobrej woli, jak chociażby Dyrektor Gminnej Biblioteki pani Lucyny Gancarz czy Tarnowskiego Kuriera Kulturalnego.

Sędziwa poetka swoje poetyckie credo zawarła w tytułowym wierszu tomiku wydanego z okazji 75 urodzin. Oto ono: Moje słowa są proste, nieszukane, kunsztem literackim niezdobione, mówią zawsze, co serce dyktuje i niesie życie czasem ranione. I takie też są naznaczone „wiejskością” wiersze Wandy Józefy Schab, przechadzające się po gościńcach życia i bujające w obłokach poetyckiego natchnienia. Refleksyjne i namiętne, pełne zachwytu nad urodą otaczającego ją świata i zrozumienia dla ludzkich ułomności. W których patos i prostota sąsiadują z religią i patriotyzmem. A wszystko to jest przewiązane wstążeczką smutku za kimś najbliższym kto kochał życie i już nie wróci do nas… .

Poniżej publikujemy ostatni wywiad jakiego udzieliła Jerzemu Reuterowi, znanemu tarnowskiemu prozaikowi i dziennikarzowi Gazety Krakowskiej.
Przeszła pani przez okrutne czasy okupacji, potem kilkadziesiąt lat ciężkiej pracy dla rodziny. Kiedy pani znajdowała czas na pisanie wierszy?
Zawsze chciałam, ale nigdy nie miałam na to czasu. Dopiero po przeprowadzeniu się na wieś i przejściu na emeryturę chwyciłam za pióro. Dzisiaj kiedy mam już prawnuki mogę odważnie patrzeć wstecz i pisać o swoich doświadczeniach. Ale i wiersze coraz trudniej dostrzec – oczy i umysł już nie ten.

Należy pani do odchodzącego już ruchu ludowej poezji. Po śmierci Marii Kozaczkowej i Józefy Frysztakowej jest pani ostatnią ludową poetką w regionie tarnowskim.
Dzisiaj ludowość przeniosła się do supermarketów, a wieś zamieniła się w sypialnie dla mieszczuchów. Chyba za mało jest prawdziwej wsi, by cokolwiek można było nazwać wiejskim, lub ludowym. M. Kozaczkową i J. Frysztakowi znałam osobiście i spotykałam przy okazji różnych poetyckich imprez.
Znała pani również poetę z innej zupełnie rzeczywistości, chociaż mieszkańca Lisiej Góry. Wie pani o kim mówię?
Jasiu Rybowicz? Proszę pana! Ja przez jakiś czas byłam kierowniczką baru, który był drugim domem Jaśka. Wiele razy wyrzucałam Rybowicza za drzwi, wiele razy ratowałam „kieliszkiem chleba”, ale wiele razy też broniłam przed różnymi typami. Nie miał zbyt wielu przyjaciół. Byliśmy przedstawicielami dwóch różnych pokoleń, ale była między nami jakaś dziwna więź. Tyle, że wtedy on był już znanym pisarzem i poetą, a ja wówczas gospodarowałam na roli i wychowywałam dzieci, zaś wiersze tylko czytałam…

Co pani może powiedzieć o swojej poezji?
Jestem wychowana w rodzinie patriotycznej o mocnych religijnych tradycjach. To na pewno jest widoczne w moich wierszach. Dla kogoś z boku moje pisanie może wydawać się zbyt patetyczne, może nawet religijne, ale taka jest ludowa poezja. Moje credo poetyckie zawarłam w tytułowym wierszu z tomu wydanego na moje 75. urodziny – Moje słowa są proste, nieszukane, kunsztem literackim niezdobione, mówią zawsze, co serce dyktuje i niesie życie czasem zranione – Jestem już bardzo sędziwą kobietą (ukończyłam już 82 lata), i dlatego moja poezja to opisywanie piękna powoli odchodzącego wraz zemną świata i zrozumienia dla ludzkich ułomności.
A co pani powie o poezji współczesnej, poezji wielkich miast i chaosu?
Do mnie już ten chaos miejski nie dociera. Jak widać żyję sobie z dala od wszystkiego i pozostaje mi przeżywanie piękna natury, które jeszcze odnajduję w swoim otoczeniu. Przyznaję, że nie staram się rozumieć dzisiejszej poezji. Jest jaka jest. Bardziej zachwyca mnie przelot gromady ptaków, zieleń lasów i jakże rzadki dzisiaj widok pracującego w polu konia. Wydaje mi się, ze to wszystko powoli zanika na mojej wsi, gdzie po mleko idzie się do supermarketu, a ludzie nie pamiętają jak wygląda domowy piec do wypieku chleba. Tego, naszego powszedniego chleba.

Czy czuje się pani osobą szczęśliwą?
Oczywiście. Pozwoli pan, że zacytuję moją receptę na szczęście – Jeśli chcesz być szczęśliwy, nie szukaj majątku ni pieniędzy, nie chciej swego samolubstwa – bądź uczynny dla innych…
Przygotował – Ryszard Zaprzałka