
To tytuł najnowszego tomiku wierszy interesującego polsko-kanadyjskiego poety – Antoniego Wolaka, twórcy rodem z Biadolin, przez całe lata mieszkającego i twórczo działającego w Tarnowie. W Kanadzie mieszka od 1983 roku. Ale dla przyjaźni to żaden problem. Ona nie zna granic ani czasu. Wszak jest fejsbuk i inne komunikatory. W ten właśnie sposób trafiały do mnie kolejne wiersze autora, które publikowałem na łamach tkk. I nic to, że od tamtej pory widzieliśmy się tylko raz, kiedy wpadł do Tarnowa i trafił akurat na plenerowy spektakl „Pieszo” Sławomira Mrożka, realizowany na tarnowskim Rynku przez Jego i mój teatr im. Ludwika Solskiego za dyrekcji państwa Zbirógów.

Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku przez kilka lat montowaliśmy teatralne dekoracje i budowaliśmy naszą przyjaźń. Połączył nas teatr i poezja, którą uprawialiśmy obaj „od zawsze”. Zapamiętałem go z tamtych lat – górnych i chmurnych, jako człowieka iście renesansowego, otwartego na świat i ludzi, serdecznego brata – łatę. Niejeden wieczór sącząc tanie winko przegadaliśmy w znajdującej się tuż obok sceny pakamerze pracowników technicznych o życiu i sztuce, i nie jedną noc w tzw. objeździe dzieląc czas pomiędzy scenę, knajpę, hotel i autobus marki Jelcz. Wspólnie zaangażowaliśmy się w Solidarność i tworzenie jej teatralnych struktur, nie tylko w naszym mieście. Antek wszedł w to głębiej, był sam, ja miałem rodzinę więc działałem na powierzchni. Jako wiceprzewodniczący teatralnej solidarności starałem się go chronić aliści z jego niepokorną duszą nie było to łatwe i kiedy wiatr historii zawiał mocniej szybko straciłem go z oczu. Jak się później dowiedziałem udało mu się ewakuować nocą, tuż przed tym, jak nad ranem przyszli po niego… I oto teraz wrócił do rodzinnego Tarnowa ze swoimi wierszami, które kilka dni temu przyniósł mi listonosz. Doprawdy, trudno byłoby o lepszy noworoczny upominek…

Antoni Wolak ukrywający się także pod pseudonimem A. Kalisz urodził się 28 maja 1953 roku we wsi Biadoliny koło Tarnowa. Uczeń Technikum Szklarsko-Ceramicznego w Wołominie koło Warszawy. Absolwent Liceum Ekonomicznego w Tarnowie. Pracował m.in. w Domu Książki jako sprzedawca. W tarnowskim Teatrze im. Ludwika Solskiego był pracownikiem technicznym obsługującym scenę, a w Muzeum Okręgowym w Tarnowie pełnił funkcję dokumentalisty, jednocześnie przygotowując się do egzaminów wstępnych na historię sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1981 roku wyjechał do Wiednia, gdzie zastała go wiadomość o wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego. W Kanadzie przebywa od 1983 roku (od 1986 mieszka w Calgary). Zagranicą przez dłuższy czas nie zajmował się poezją, powrócił do niej dopiero w połowie lat dziewięćdziesiątych.

Jako poeta debiutował w latach siedemdziesiątych na łamach „Gazety Krakowskiej” w rubryce Kronika obecnych, publikował też w „TEMI” („Tarnowskim Magazynie Informacyjnym”). W Kanadzie współpracował między innymi z miesięcznikami „High Park”, „Akcenty” oraz z tygodnikami „Związkowiec”, „Echa Tygodnia” i „Kurier Polonijny”. Wiersze publikował także w „Śląsku” i „Pograniczach”. Jego wiersze znalazły się między innymi w książce Mosaic In Media. Selected Works of Ethnic Journalists and Writers. (Scarborough 1986).

W 1990 roku za wiersz When I was a little child otrzymał II nagrodę kalifornijskim konkursie poetyckim Silver Poet.
W 2007 roku ukazał się w Toronto nakładem Polskiego Funduszu wydawniczego w Kanadzie jego tom poezji zatytułowany „Twarze”. W 2012 w tej samej oficynie ukazał się drugi zbiór jego wierszy pt. „Wiersz”. Zaś teraz, dziesięć lat później, dotarł do mnie kolejny, trzeci już wybór jego poezji opatrzony tytułem „Uśpione szczęście”.
Bardzo ekskluzywnie wydany przez Stowarzyszenie Literacko-Artystyczne „Fraza” w Rzeszowie, pięknie motylami znaczony, autorstwa znanej polsko-kanadyjskiej artystki Grażyny Tonkiel, które zdają się czuwać nad wierszami Antka, otaczając je aurą tajemniczości… i zwyczajności. Aliści Grażyna Tonkiel, to nie tylko malarka niezwykłych motyli, które pokazywała wraz z innymi swoimi pracami na prestiżowym Biennale we Florencji – to artystka totalna. Przed emigracją do Kanady był a m.in. solistką Narodowego Teatru Opery i Baletu w Warszawie i laureatką wielu konkursów śpiewaczych. Jako uznany historyk sztuki jest kuratorem prywatnej Galerii Solo w King City.

„Wiersze Antoniego Wolaka, jak pisze o nich na okładce tomiku recenzent E. Z. – ujmują swoją naturalnością. Są bliskie mowy potocznej, jakby programowo odżegnywały się od sztuki pięknego pisania. Nie ukrywają też, że mówią w imieniu podmiotu lirycznego, w którym uważny czytelnik dostrzec może z łatwością autora. Może, bo taka jest intencja piszącego, lecz równocześnie powinien, również zgodnie z jego intencją, ów miejscami przewrotny autobiografizm weryfikować w każdym zapisie. Wówczas okaże się, że są to wiersze niekoniecznie konkretnej osoby, lecz w równym stopniu egzula, nomady, dla którego emigracyjna egzystencja, rozszerzająca obszar doświadczeń i pole widzenia, a także rozumienia świata, stała się swoistym zrządzeniem losu. Przyjętym zresztą bez większych oporów, raczej z inspirującą ciekawością i stoickim spokojem, który pozwala widzieć i przyswajać więcej i intensywniej.”

Potwierdzeniem, tej opinii jest chociażby początek wiersza „Prymaty”, w którym autor pisze: Wolę pisać niż mówić, a kończy konkluzją – Wolę nie mieć niż nie być. Podobnie, jak przejmujący „Konspekt do wielkanocnej opowieści w trzech aktach” i dedykowany wielkiemu tarnowskiemu uczonemu ks. prof. Michałowi Hellerowi – światowej klasy kosmologowi i filozofowi wiersz pt. „Skoro”, w którym poezję utożsamia z matematyką. I jakkolwiek nie zgadzam się z jego tezą zawartą w wierszu „Jak kloszardzi” jakoby: poeci znajdowali wiersze gdzie popadnie/ jak kloszardzi puste butelki po piwie – ja, bywa, że i przez miesiąc noszę w kokonie myśli chorej poczwarkę wiersza zanim motylem wzleci…
Ciekawą konkluzję znalazłem w wierszu „Z rozmowy”, w której autor odkrywa, że Świat to nie tylko Ameryka/tyle, że tam zabijają tak jakby naciskali myszkę komputera. A w innym miejscu odkrywa, że Jeżeli nie fale czy cząsteczki… Ale energia jest wszystkim/Czyli jest naszym Bogiem/ Jakby go nie nazwać…

W wielu miejscach autor używa zaskakujących dla nas metafor i asocjacji, jak chociażby w wierszu „Krótka (prywatna) historia” w którym pisze, że szuflady redakcji pism o profilu literackim napełnione są wierszami jak spichlerze na prerii Kanady zbożem po/ Kolejnych udanych zbiorach.

Bardzo mnie wzruszył i poruszył piękny wiersz „Moja ballada o szczęśliwym zbiegu okoliczności” poświęcony swojemu ojcu, pełen kolorów i smaków dzieciństwa. Podobnie, jak „Litania do samego siebie”, w którym pobrzmiewa egzystencjalny ton wierszy Bułata Okudżawy.

Tak jak człowiek wiersz nie jest dobry ani zły twierdzi nieco infantylnie w innym „Wierszu”. I niejako drążąc temat dopowiada kilka stron dalej kiedy umrze słowo/ odejdzie z nim (na zawsze) / mądrość gniew prawda/ nienawiść miłość dotyk/ nie zostanie nawet jego szkielet. A w „Krawieckiej radzie” znajduje na to wszystko antidotum jeżeli to prawda że słowa zostały już/ doszczętnie zużyte/ to może należałoby je przenicować jak/ stary schodzony płaszcz podszywając/ nową podszewką znaczeń.
Natomiast w innym wierszu przedstawia ciekawy „Punkt widzenia” na poezje, która nie jest jak alkohol/ i nie można się nią upić/ Pomysłem na życie też nie jest/ Ma swoją urodę chociaż nie ma ciała/ nie może więc być kochanką/ Jeżeli używa rymów jak lin i haków/ staje się narzędziem tortur/ niedoświadczonego poety-taternika.

Zaś swój artystyczny manifest najlepiej ujął w wierszu „Nieodbyta rozmowa albo raczej monolog, dedykowanym naszemu wspólnemu znajomemu, poecie „wyklętemu” Janowi Rybowiczowi … nie mam sobie nic do zarzucenia/ Wciąż piszę ale wiele razy rzucałem/ podobnie jak mnie rzucały dziewczyny/ Zdecydowanie przestała mnie interesować/ Poezja zbuntowana/ wolę akceptującą/ Wiem co mówię a wilka z lasu sam/ sobie przywołaj.

Tom Antoniego Wolaka, piszą redaktorzy na zamykającej zbiór czerwonej stronie „Uśpione szczęście” – ukazuje się jako siódma pozycja Polskiego Funduszu Wydawniczego w Kanadzie w tzw. serii z czerwonym grzbietem. Jej cechą wyróżniającą jest połączenie tekstu poetyckiego z propozycją plastyczną. Aczkolwiek ideą owego związku jest osiągnięcie formuły artystycznego dopełnienia, obie propozycje stanowią równocześnie przekaz autonomiczny, operując właściwym sobie instrumentarium środków ekspresji.
Ryszard Zaprzałka