
W tym roku minie 10 lat od śmierci wybitnego tarnowskiego prozaika i poety Jerzego Reutera, autora słuchowisk radiowych i dramaturga, dziennikarza i wielkiego pasjonata historii Tarnowa. Przez lata był współredaktorem naszego portalu. Wypełniając niejako testament przyjaźni i pamięć o Nim utrwalić postanowiliśmy przypomnieć niezwykle popularny cykl jego cotygodniowych Pitavali Tarnowskich publikowanych na naszych internetowych łamach w latach 2009 – 2015. Poniżej dwa kolejne odcinki tego cyklu.

Pitaval Tarnowski nr 41 – Kamraci
Michał Jedzieniak, służący i jego kamrat Jan Drabik, żołnierz drugiego pułku ułanów nie mieli zbyt tęgich min, gdy stanęli przed śledczym oskarżeni o podstępne oszustwo i napad rabunkowy.
Panowie poznali się, jak większość tak zwanych dobrych znajomych, w szynku, wypijając litr wódki pod śledzia w soli. Od pierwszego spotkania przypadli sobie do gustu na tyle, by bez skrępowania wyznać sobie zamiłowanie do łatwego zdobywania pieniędzy w obojętnie jakiej gotówce. By scementować tak ważną przyjaźń, poszli w miasto i dokonali kilku brawurowych kradzieży na szkodę uczciwych obywateli, a potem zaprzysięgli wojnę wszystkim posiadaczom, że nie spoczną póki nie przejmą choć odrobiny ich majątku – o rozdawaniu biednym mowy nie było.
Drabik był najzwyklejszą ofermą szwadronową. Nigdy nie nauczył się jeździć konno, a same rumaki czuły do niego agresywny wstręt. Kopały nieboraka i gryzły przy każdej okazji. Po kilku „kocówach” zaaplikowanych Drabikowi przez kolegów, przeszedł do obsługi stajni i zajął się prozaicznym wywalaniem gnoju. Popychany i lżony na każdym kroku, postanowił się zemścić w jakikolwiek sposób, na lepszych od siebie, co spowodowało wejście przez Drabika na drogę przestępstwa. Słusznie wykombinował, że najłatwiej zabrać coś, takiemu co to coś posiada i wyrządzić całkiem naturalną krzywdę.
Jedzieniak natomiast był rasowym oszustem, który polował na niepiśmienne kobiety, by przez składanie obietnic matrymonialnych coś dla siebie uszczknąć. Najczęściej okazywał pannie dokumenty opiewające niby na wysokie sumy, sfałszowane metryki urodzenia i wszystko to, co niepiśmiennej pannie mogło kojarzyć się z uczciwością amanta.
Po kilku spotkaniach panowie zaplanowali wielki skok. Jedzieniak wiedział o zamożności pewnego izraelity i orientował się w rozkładzie domu przyszłej ofiary. Oczywiście, wiedział to od swojej znajomej, która była służącą w owym mieszkaniu. Plan nie był szczególnie wyrafinowany, ale pachniał przyjemnie przyszłymi łupami. Do realizacji brakowało tylko ubrania cywilnego dla Drabika. W tym celu Jedzieniak przedstawił pewnej pannie papiery mające świadczyć o jego zamożności i pożyczył akonto przyszłego ślubu i wesela znaczną sumę. Za te pieniądze panowie zakupili garnitur i eleganckie buty.
Umówionej nocy Drabik uciekł przez płot z koszar i spotkał się ze wspólnikiem. Po przebraniu w cywilną odzież, bandyci udali się na ulicę Nabrzeżną Górną, gdzie zamieszkiwał obywatel Laufer. Jedzieniak stał na czatach, a Drabik wszedł do mieszkania przez małe piwniczne okienko. Nie na darmo uznany przez kolegów ułanów ofermą, już na samym początku zwalił ze stołu i stłukł lampę naftową, a potem potrącił krzesło i upadł z hukiem na podłogę. Na odgłos upadku przybiegł syn Laufera Mendel i wszczął alarm. Zanim zbiegli się domownicy i sąsiedzi, Jedzieniak uciekł spod domu w popłochu. Drabik rozjuszony powstałą sytuacją nie dawał za wygraną. Otoczony przez kilkunastu izraelitów wyjął zza pasa nóż i zaczął się bronić, wymachując nim niczym ułańską szablą. Po kilkunastu minutach tak się zmęczył, że musiał chwilę odpocząć, kładąc się na ziemi. Na to czekali zgromadzeni ludzie. Bez trudu ułożyli się na Drabiku i krzycząc przeraźliwie zaalarmowali policję. Aresztowanie bandyty było już tylko formalnością. Drabik długo nie zdradzał nazwiska wspólnika, ale gdy sprawą zajęła się bezpardonowa żandarmeria, powiedział wszystko jak na spowiedzi. Po ujęciu Jedzieniak, obaj wspólnicy trafili do więzienia.
/za Pogoń – zbiory MBP w Tarnowie/

Pitawal Tarnowski 42 – Posterunkowy Trela
Dwaj tarnowscy zbóje i złodzieje pierwszej wody, wpadli, racząc się wódką w szynku w jednej z podtarnowskiej wsi. 20 letni Wiktor Mastaj, zwany Bochniakiem i jego kompan Franciszek Dubina oblewali kolejny udany skok, gdy do szynku wszedł posterunkowy Trela i zażądał od podejrzanych bezwarunkowego poddania się przez podniesienie do góry rąk i położeniu się na podłodze. Przyłapani młodzieńcy próbowali zaprosić policjanta do wspólnej biesiady, a nawet obiecywali spory udział w łupach, lecz Trela jeszcze bardziej natarł na bandytów i zaaresztował ich bez problemu.
Po doprowadzeniu na posterunek niezwłocznie przesłuchał ujętych. Samo przesłuchanie niczego nie wniosło, bo złodzieje do niczego nie chcieli się przyznać i kpili z policjanta w żywe oczy. Trela tymczasowo zamknął ich w kozie i posłał dorożkę po swego kolegę, tajnego szpicla, Jakuba Leibla. Leibel i Trela byli znani ze swego kategorycznego podejścia do przestępców, więc zaaresztowani bandyci wpadli w niemały popłoch. „Całkiem przypadkowo – jak się tłumaczył później Bochniak – znalazłem ukrytą w szwie spodni małą piłkę typu laubzega i zupełnie bezwiednie przepiłowałem kratę aresztu. Nie chciałem robić panom policjantom na złość, ale przyzwyczajenie do uciekania miałem od dziecka”. Na całe szczęście, gdy pierwszy złodziejaszek wystawił głowę przez dziurę w kratach, nadjechał dorożką Leibel i zagonił z powrotem do celi uciekiniera, waląc go po głowie laską.
Po udaremnieniu ucieczki policjanci, już wspólnie, przystąpili do wnikliwego i kategorycznego przesłuchania. Bandyci bez stawiania oporu wyjaśnili szczegółowo skąd wzięli pieniądze na biesiadę w szynku i przyznali się do kilku napadów rabunkowych na obywateli Tarnowa. Ostatniej nocy poszli na wcześniej upatrzony adres. Ofiarą był Józef Sowiżrał zamieszkały na Strusinie, właściciel małego sklepu i na oko majętny człowiek. Po wejściu do piwnicy domu, bandyci odpoczęli chwilę dla nabrania tchu i odwagi. Potem wypili ćwiartkę wódki, racząc się na zagrychę znalezioną tam kapustą kiszoną i ogórkami. Gdy już zakończyli spóźnioną kolację, udali się na parter domu, gdzie dobrali się do wielkiej skrzyni, stojącej w kuchni. Skrzynia była jednak na tyle solidna, że nie dało się otworzyć jej bez użycia siły. W tym celu złodzieje posłużyli się siekierą i rozrąbali wieko. W zręcznie wykonanej skrytce w ściance skrzyni znaleźli kilkaset koron, co było niemałą sumką.
Po dokonaniu napadu udali się do mieszkania zaprzyjaźnionej panny Adeli Hucuł, gdzie przeliczyli i podzielili łupy. Panna Adela przy okazji zarobiła sporą sumkę, stając się tym samym wspólniczką rzezimieszków. Na drugi dzień Bochniak i jego wspólnik wyszli na miasto i kupili kilka rzeczy, a następnie udali się do szynku. Tam, podpiwszy sobie nieco, zaczęli chwalić się głośno posiadanymi koronami i szastać gotówką na lewo i prawo. Właściciel szynku miał mocno na pieńku z policją i w zamian za święty spokój przekazywał różne informacje o klientach. Po cichu wyszedł z karczmy i popędził na rowerze do najbliższego posterunku. W ten sposób policja tarnowska przychwyciła groźnych bandytów, uwalniając od ich obecności uczciwych mieszkańców. Po dwóch miesiącach dochodzenia Bochniak i Dubina zostali skazani na dwa lata więzienia, a Adela Hucuł na jeden rok.
/za Pogoń – zbiory MBP w Tarnowie/
Jerzy Reuter
Zdjęcia pochodzą m.in ze zbiorów Stanisława Siekierskiego oraz zasobów miejskich i FB