
W tym roku minie 10 lat od śmierci wybitnego tarnowskiego prozaika i poety Jerzego Reutera, autora słuchowisk radiowych i dramaturga, dziennikarza i wielkiego pasjonata historii Tarnowa. Przez lata był współredaktorem naszego portalu. Wypełniając niejako testament przyjaźni i pamięć o Nim utrwalić postanowiliśmy przypomnieć niezwykle popularny cykl jego cotygodniowych Pitavali Tarnowskich publikowanych na naszych internetowych łamach w latach 2009 – 2015. Poniżej dwa kolejne odcinki tego cyklu.

Pitaval Tarnowski nr 39 – Bójka
Zeznający przed tarnowskim sądem parobek z Bobrownik Małych, Wojciech Niedojadało, nie przyznawał się do zbrodni pobicia na śmierć pracownika pieniężnego z Wierzchosławic, Stanisława Jewuły. Twierdził, że jego jedyną winą była chęć solidnego porachowania kości ofierze, a że Jewuła w wyniku tego czynu wyzionął ducha, to już tylko sprawa opatrzności.
Feralnego dnia, a właściwie nocy, Stanisław Jewuła, Wincenty Węgrzyn, Piotr Chrapusta, Szymon Bruchnik i Wojciech Bachara powracali do Wierzchosławic przez Bobrowniki Małe. Byli po wypłacie i słusznie postanowili, że należy co nieco pieniędzy zostawić w miejscowym szynku. Wypłata przyjemnie grzała kieszeń, a wódka pachniała na odległość. Po dojściu pod karczmę przystanęli na chwilę, by obgadać scenariusz tak mile zapowiadającego się wieczoru i nic nie przeczuwając zostali napadnięci przez grupę miejscowych parobków.
Pierwszy oberwał Jewuła. Precyzyjnie zadany cios kłonicą pozbawił go przytomności i zamiast wódki polała się krew. Jewuła upadł pod nogi swoich oprawców, a jego koledzy zaczęli uciekać w stronę lasu. Część napastników ruszyła w pogoń, a pozostały na miejscu Niedojadło kopał z całą zawziętością, leżącą ofiarę, która po kolejnym ciosie oddała ostatnie westchnienie.
Pozostali napastnicy dopadli w lesie jednego z uciekających i poranili go ciężko, zadając wiele ciosów podręcznymi kozikami. Na drugi dzień, idący do pracy mieszkańcy znaleźli zmasakrowane zwłoki Jewuły i konającego Węgrzyna. Obdukcja lekarska wykazała, że zabity nie miał w sobie ani jednej całej kości, a jego wnętrzności były całkowicie zmasakrowane. Podziurawionego nożami Węgrzyna odtransportowano natychmiast do miejskiego szpitala, gdzie przeleżał w wielkim cierpieniu sześć miesięcy.
Tarnowska policja ruszyła w pogoń. Naprędce zorganizowano kilka bryczek, które rozjechały się po okolicznych miejscowościach, by zasięgać języka i aresztować ewentualnych zbrodniarzy. Po kilku godzinach wiadomo było, kto dopuścił się zabójstwa. Policjanci ustalili, że napastnikami byli: Wojciech Niedojadło, Szczepan i Jan Bartniki, Piotr i Ludwik Głowaccy, Jan Molczyk i Stanisław Nosek. Braci Bartników ujęto w karczmie w Wojniczu, Głowackich na polu w trakcie orania ziemi, nie pozwalając na dooranie nawet jednej skiby. Jan Molczyk schował się w wielkiej beczce na nawozy naturalne i jak go znaleziono, tak trafił do aresztanckiej celi, co nie spodobało się współaresztantom, którzy dość wyraźnie pobili pachnącego inaczej Molczyka. Jewuła natomiast, wiedząc, że jako prowodyr zajścia i najciężej obarczony winą, ma największe widoki na spędzenie reszty życia w kryminale, postanowił nie dać się wziąć bez ofiar po drugiej stronie. W tym celu zabarykadował się w chlewie, zaopatrzywszy się w widły, dwie kosy i solidny orczyk okuty żelazem. Do pomocy w opanowaniu chlewa z Molczykiem sprowadzono kilku żandarmów, którzy stwierdzili, że najlepiej będzie jak do chlewu wrzuci się kilka granatów i bandytę trafi szlag, ale policjanci nakazali brać go żywcem. Po kilkudziesięciu minutach do zabarykadowanego Molczyka wszedł kapral żandarmerii Felicjan Skarbek i pobiwszy okrutnie zbrodniarza oddał go w ręce sprawiedliwości. Po zbadaniu sprawy przez tarnowski sąd, winnych skazano na wiele lat ciężkiego więzienia.
/za Pogoń – MBP w Tarnowie/

Pitaval Tarnowski nr 40 – Impreza
Bawili się we czworo, a wódka lała się strumieniami. Dwaj młodzieńcy znani w Tarnowie z awanturniczego trybu życia i dwie młode kobiety swawolnego obyczaju. Bezrobotny Alfred Biodro i jego kompan Franc Witkiewicz, woźnica bryczki osobowej, świadczący usługi przewozowe pod hotelem, zadbali by wieczór był udany. Panie ściągnęli do domu Franca z jednego z tarnowskich domów publicznych. Gdy zabrakło alkoholu towarzystwo popadło w szarpany niepokojem letarg, polegający na głębokim myśleniu nad marnością świata, w którym zabrakło wódki. W końcu jedna z kobiet wpadła na pomysł, by woźnica Franc udał się bryczką pod hotel i złapał kurs zarobkowy, co pozwoli im kontynuować wyborną zabawę. Reszta uczestników ułożyła się na starym, zapluskwionym tapczanie i miała spokojnie oczekiwać na powrót kompana. Jak postanowili, tak zrobili. Woźnica Franc zaprzągł konia do bryczki i podjechał z fantazją pod hotel. Miał jednak pecha, bo wpadł w czujne oko stróżującego tam policjanta Dąbrowskiego. Ten skrył się za drzewo i bacznie przyglądał się podpitemu Francowi, a obserwowany, nic nie wiedząc, wyczyniał wszystko żeby złapać jakiegoś klienta. Niestety, pora była zbyt późna. W końcu woźnica nie utrzymał nerwów na wodze i zaczął na siłę wpychać do bryczki jakiegoś spóźnionego przechodnia, co spowodowało natychmiastowa interwencję stróża prawa. Podszedł do miejsca zdarzenia i po uwolnieniu przechodnia nakazał od Franca okazanie stosownych dokumentów. Zażądał, by woźnica wylegitymował się opłaconym pozwoleniem na bryczkę i kwit, świadczący o wykupieniu miejsca pod hotelem. Franc początkowo udawał, że nie rozumie o co chodzi, a potem oświadczył, że chyba papiery zostawił w domu, ale nieczuły policjant stał twardo przy swoim i ponowił żądanie. Woźnica przez chwilę udawał, że myśli i w końcu stwierdził, iż papiery ma schowane pod siedzeniem i musi je tylko stamtąd wydobyć. Policjant lekko dał wiarę i oświadczył, że poczeka. Franc, symulując poszukiwanie dokumentów, cichcem wyjął ze skrzynki z narzędziami wielki klucz do dokręcania śrub przy kołach i schował go za pazuchę. Pewnym krokiem zbliżył się do policjanta i wyszarpnąwszy zza pasa żelazo zadał Dąbrowskiemu kilka ciosów w głowę. Gdy policjant upadł na bryczkę oprawca doskoczył do niego i jął okładać nieprzytomnego rzeczonym narzędziem. Pewni biłby tak aż do zabicia, gdyby nie przechodzący obok patrol żandarmerii z miejscowego pułku piechoty. Wojskowi natychmiast obezwładnili Franca i przygwoździli go do bruku, po czym skuli oprawcę kajdankami i zaprowadzili na posterunek policyjny. Nieprzytomnego Dąbrowskiego natychmiast odwieziono do szpitala na bryczce jego oprawcy. Policjant bardzo długo walczył ze śmiercią, ale po kilku tygodniach powrócił do domu, a po pół roku do służby.
Pozostawieni w domu Franca uczestnicy zabawy po długim i dręczącym oczekiwaniu postanowili sami zdobyć coś do gardła i wyszli na ulicę. Po przejściu z Lwowskiej do Wałowej spotkali powracającego z pracy buchaltera Saszę Brinkela i bez wdawania się w dyskusję ograbili go z zegarka, lisiej czapki i drobnej sumy pieniędzy. Po zakupieniu wódki udali się powrotem do domy, ale tam już czekali na nich policjanci. Doborowe towarzystwo spotkało się na posterunku. Sprawą zajęła się prokuratura.
/za Pogoń – zbiory MBP w Tarnowie/
Jerzy Reuter