
W przyszłym roku minie 10 lat od śmierci wybitnego tarnowskiego prozaika i poety Jerzego Reutera, autora słuchowisk radiowych i dramaturga, dziennikarza i wielkiego pasjonata historii Tarnowa. Przez lata był współredaktorem naszego portalu. Wypełniając niejako testament przyjaźni i pamięć o Nim utrwalić postanowiliśmy przypomnieć niezwykle popularny cykl jego cotygodniowych Pitavali Tarnowskich publikowanych na naszych internetowych łamach w latach 2009 – 2015. Poniżej dwa kolejne odcinki tego cyklu.

Pitaval Tarnowski nr 37 – Na bydlęcym targu
„Bić, przebijać, grajcarów nie żałować, bida musi pofolgować!” – Takim okrzykiem, ze śpiewnym lwowskim akcentem, zachęcał do gry w trzy karty, młody niezbyt elegancko ubrany młodzieniec, ale, że działo się to na bydlęcym targu to i poszarpane ubranie młodzieńca przeszło bez uwagi. Po chwili do małego stolika, rozłożonego pomiędzy bydłem rogatym a trzodą chlewną, podeszli trzej nie inaczej wyglądający mężczyźni i rozpoczęli grę. O dziwo, grający bez żadnego problemu ogrywali młodzieńca ku uciesze licznie zgromadzonych gapiów.
Tego dnia na targ przybyło małżeństwo Jana i Anny Rybińskich z Lisiej Góry, by sprzedać kilka świń. Jan, tuż po ulokowaniu się na targu, poszedł szukać znajomych kontrahentów, a jego żona pozostała na wozie. Pech chciał, że fura Rybińskich przylegała bezpośrednio do stolika karciarza i pozostawiona samotnie kobieta mogła obserwować dramaturgię karcianej rozgrywki. Sprytna kobieta słusznie skonstatowała, że najczęściej wygrywa karta czerwona i po błyskawicznym przerachowaniu swoich szans doszła do wniosku, iż otwierają się oto przed nią widoki na duże pieniądze. Przez chwilę mocowała się sama ze sobą, ale ludzka pazerność wzięła górę i Rybińska postanowiła dołączyć do gry.
Pierwsze co zrobiła to obstawiła małą monetą kolor czerwony. Oczywiście wygrała. Tego dnia szczęście było po stronie Rybińskiej, a przynajmniej w tej części karcianej rozgrywki. Kobieta zauważyła, że gracz rzucając karty na stolik podrywa niezręcznie lewą rękę do góry i można zauważyć kolor karty. To naprowadziło ją na sposób wygrania wielkich pieniędzy. Po kilku szczęśliwych wygranych, Rybińska postanowiła pójść na całość i polepszyć swój stan majątkowy. W tym celu wygrzebała spod słomy pugilares małżonka i dobyła z niego wszystkie zasoby, po czym z miną desperatki przystąpiła do ostatecznej rozgrywki. Chyba wyglądała bardzo groźnie, bo dotychczasowi gracze ulotnili się w nieznane, oddając plac kobiecie. Anna Rybińska postanowiła przejść z małych sum na konkrety i szybko zakończyć zabawę z obszarpanym młodzieńcem. Pierwsza pula była średniej wysokości, a Rybińska kątem oka podglądnęła odkrzywioną kartę i dała na kolor czerwony. Wygrała. Bankier wypłacił dwukrotność banku i zbladł jak papier. W przeciwieństwie do niego Rybińska pokraśniała na twarzy jak dojrzała poziomka i grała dalej. Po dwóch następnych rozdaniach młodzieniec wypuścił z oka gorzką łzę i oświadczył, że jest spłukany do cna i może zagrać jeszcze tylko jedno i ostatnie rozdanie, ale że ma mało pieniędzy postawi złoty zegarek wysadzany diamentami i że oczywiście wartość precjoza jest o wiele większa od tego co posiada Rybińska i on razem wzięci. Rybińskiej zapłonęło oko i oświadczyła, że jest gotowa postawić wszystko na ten bezcenny zegarek i jest pewna, że wygra i poprosiła zebranych by ci świadczyli w razie czego, że ograła młokosa uczciwie. Bankier nie przestając szlochać, zakręcił przed nosem kobiety kartami i rzucił…
Rybińska tłumaczyła potem rozeźlonemu mężowi, że miała tego obszarpańca na widelcu i nie ma pojęcia jak to się stało, że przegrała wszystko co tylko mogła przegrać, a nie było tego mało. Dopiero przybyli na miejsce policjanci wytłumaczyli naiwnej, że padła ofiarą wytrawnych oszustów. Na taki rozwój wypadków Rybiński oświadczył, że pogada z żoną w domu, po czym wymownie spojrzał na słusznie wyglądający bat.
/za Pogoń – zbiory MBP w Tarnowie/

Pitaval Tarnowski nr 38 – Fałszywy ksiądz
Jakież było zdziwienie księdza proboszcza, gdy przyszedłszy z samego rana do zakrystii, by przygotować się do porannej mszy, znalazł otulonego ornatami, śpiącego jegomościa. Po zapachu doszedł do tego, iż śpiący jest złodziejem i na dodatek złodziejem śpiącym snem sprawiedliwego, jak to bywa po mszalnym winie. Po zawołaniu kościelnego doprowadzili przestępcę do najbliższego posterunku policji.
Dzień wcześniej niejaki Kosma Muciek słusznie zaobserwował, że ksiądz z badanej parafii jest mało przewidujący i nie chroni kościoła przed złodziejami. Nie pilnuje kościelnego, czy ten zamyka dobrze drzwi, mało tego, przed zamknięciem nie sprawdza czy w środku ktoś pozostał. Kosma uknuł dobry plan i poszedł do świątyni. Tam ukrył się w konfesjonale i oczekiwał. Jednak nie miał szczęścia już z samego początku napadu. Jakaś spóźniona parafianka postanowiła wyznać swoje grzechy i przystąpiła do konfesjonału, w którym ukrywał się Kosma. Przywitała się słowem świętym i zaczęła opowiadać o ciernistej drodze grzechu i wypełnionych przez nią pokusach wszelkich, z cielesnymi włącznie. Kosma powoli poddał się swojej roli i z uwagą wysłuchiwał „babiny”, jak nazwał wierną w zeznaniach. Gdy przyszło do zwierzeń intymnych wszedł w arcyciekawy dyskurs z grzesznicą i zadał kilka pytań, w których domagał się bardziej precyzyjnych wyjaśnień. Niczego nie przeczuwająca „babina” wyznała ukrytemu za kratką Kosmie wszystkie szczegóły popełnianych grzechów, ale zaczęła zastanawiać się nad swoim nieco przykrym położeniem, gdy domniemany ksiądz spowiednik zaproponował przejście na bardziej praktyczną opowieść i spotkanie w hotelu. Tłumaczył ogłupiałej do cna kobiecie, że tak jest lepiej dla niej i on jako spowiednik musi dotknąć problemu gołą ręka, a nie opowiadać dyrdymały przez kratkę. Grzesznica nie dopuściła, że ktoś obcy może zasiadać w konfesjonale, znajdującym się w kościele świętym, więc doszła do wniosku, że księdza dobrodzieja opanowały złe moce. Jak opowiadała potem swoim kumoszkom z ulicy nie chciała robić rabanu i niepotrzebnego zamieszania i pomyślała ze diabeł jak wszedł w księdza tak też szybko wyjdzie. W końcu odeszła od konfesjonału, splunęła za siebie trzy razy i wyszła ze świątyni trzaskając drzwiami. Niepocieszony Kosma postanowił się nieco przespać, a że był po kilku głębszych, nie sprawiło mu to żadnej trudności. Po przebudzeniu nie bardzo pamiętał gdzie jest, ale po chwili doszedł do siebie i stwierdził, że bardzo go suszy. Był starym złodziejem i wiedział, że praca na kacu nie przynosi niczego dobrego i udał się do zakrystii, wiedząc, że tam coś się zawsze znajdzie dla spragnionego człowieka. Nie mylił się. W kredensie znalazł kilka butelek reńskiego wina i karafkę nalewki wiśniowej.
Jak potem twierdził w zeznaniach policyjnych na początek golnął sobie buteleczkę wina i poprawił głębokim haustem nalewki. Po kilku takich kolejkach przywróciła do Kosmy pamięć i rozmarzył się nad szczególnym losem spowiedników i wynikającymi z tego przyjemnościami. Potem zauważył, że trzęsie się z zimna, więc otulił się jakimiś kawałkami płótna. Dodał jeszcze, że nie rozpoznał świętych sukienek, bo było ciemno, a rano obudził go wrzeszczący ksiądz i zaprowadził na policję. Następne dwa lata Kosma Muciek przespał na więziennej pryczy.
/za Pogoń – zbiory MBP w Tarnowie/
Jerzy Reuter
Zdjęcia pochodzą m.in ze zbiorów Stanisława Siekierskiego oraz zasobów miejskich i FB