
czyli
ŻAK TERAZ #12 – Jęczmyk odnajduje Pana Boga
W Ośrodku Praktyk Artystycznych Teatru Nie Teraz jest taki kawałek ściany, na którym zawiesiliśmy wizerunki osób, z którymi przyszło nam się spotkać, a które uważamy za Mistrzów tego, co i jak poprzez sztukę teatru robimy od ponad czterdziestu lat. Są tam osoby żyjące, ale również zmarłe. Każda z nich zasługuje na odrębną opowieść, ale dzisiaj, w pierwszą rocznicę śmierci Lecha Jęczmyka (1936-2023), chciałbym przywołać właśnie jego postać.

Zabierając się do tego tekstu, postanowiłem nie ulec pokusie pisania o kimś przywołując jego medale i osiągnięcia. Bo tak jak woda nie decyduje, że jesteśmy ludźmi, choć jest jej ponad 60% w ciele dorosłego, tak i człowieka nie stanowi jego wikipedyczny życiorys. Mnie, w całkiem licznych i rozłożonych na lata spotkaniach z bohaterem tego tekstu, ujęły specjalnie dwie rzeczy: układanie puzzli i powrót do Pana Boga, co sam Leszek nazywał „nawróceniem”.
Wiem dobrze, że w psychologii istnieje tzw. efekt zwierciadła, czyli poszukiwania w innej osobie samego siebie. Również filozofia – np. w traktacie „Timajos” samego Platona – definiuje zwierciadło, jako medium „współdziałania wzajemnego ognia wewnętrznego i zewnętrznego, które się za każdym razem jednoczą około gładkości i wielorakim ulegają odbiciom”. Grecki myśliciel nie miał też wątpliwości, że „wszystkie tego rodzaju widziadła zjawiają się z konieczności”. Wystarczy więc teraz ustalić co moje ego ma wspólne z tysięcznymi fragmencikami któregoś z obrazów średniowiecznych mistrzów pędzla (takie układał Lech Jęczmyk), aby dowiedzieć się więcej o sobie. Druga rzecz w tym kontekście wydaje mi się łatwiejsza do rozszyfrowania. „Wracanie do Boga” przegadaliśmy w nie jeden bardzo długi wieczór, zgadzając się, co do zasady, że w czas upadku cywilizacji europejskiej, o ciągu dalszym tutaj zadecydują religie tradycyjne, ortodoksyjne – katolicyzm i prawosławie. Oczywiście w swym kształcie sprzed Drugiego Soboru Watykańskiego, a na pewno sprzed upowszechnienia fałszywego liberalnego ekumenizmu.

Te nocne rozmawiania z autorem „Nowego Średniowiecza” (tytuł zbiory felietonów z roku 2013) były niczym kolejne lekcje, pozwalające zrozumieć politykę tutejszą poprzez prawdziwą wiedzę o polityce tam, gdzie decydowały się przez całe dziesięciolecia losy naszego globu. Leszek posługiwał się biegle językami dwóch rywalizujących ze sobą mocarstw, ale jeszcze ważniejsze było to, że jako tłumacz literatury rosyjskiej i amerykańskiej (dodajmy: wybitny), rozumiał mentalność obu tych światów. Ci, którzy tak dzisiaj, jak i za iks lat zechcą odwoływać się do tego, co Jęczmyk politycznie napisał czy powiedział, nie mogą pominąć jego wiary. Bo według Leszka:
Ludzie, którzy nie wierzą w Boga, mogą sobie żyć na poziomie gadającego zwierzęcia. Ludzie, którzy usiłują bez Boga zrozumieć świat, historię, człowieka, są jak dziecko układające łamigłówkę (czyli w nowomowie puzel), które wie, że najważniejszy kawałek wpadł mu pod dywan. Frustracja i rozpacz murowane, przykro patrzeć (…) A szatan jest jak złośliwy wujek, który podkłada dziecku kawałek z innej układanki i mówi, że to się na pewno da ułożyć.

Jęczmyk niejeden raz gubił te „najważniejsze kawałki” i wie o czym mówi. Są trzy powody, które pozwoliły mu wrócić do Kościoła. Pierwszy – nazwijmy go tożsamościowym – to przekonanie, że polskość jest immanentnie związana z katolicyzmem.
Drugi, to miłość towarzyszki życia, która – co sam opisał, jako „dobra i cierpliwa żona dała na siedem mszy za moją zaniedbaną duszę”.
No i powód najważniejszy – spotkanie z ks. Jerzym Popiełuszką, a później przekonanie, że ten kapłan poniósł śmierć również za jego „nawrócenie”. Wszystko to poukładało się w życiu Jęczmyka w treść, która uczyniła z niego Mistrza (prawdziwego, a nie tylko tego z maty judo); stworzyła człowieka, który wyszedł z burzy: Z braku własnych kłopotów troszczę się o świat, mój Kościół i moją Polskę. Ułożyłem nawet modlitwę: „Przenajświętsza Panno, nie pozwól kanaliom zniszczyć twojej i mojej Polski”. Te słowa przeczytamy w dowcipnie przemądrej autobiografii pt. „Światło i dźwięk”, którą kończy pozdrowienie: „Z Panem Bogiem”.
Tomasz A. Żak
Ps. Lech Jęczmyk

Studiował rusycystykę, ale zasłynął jako tłumacz z angielskiego. W „Nowej Fantastyce” przestrzegał przed Nowym Średniowieczem, chociaż w życiu był człowiekiem iście renesansowym. W poniedziałek, 17 lipca 2023, wieku 87 lat odszedł Lech Jęczmyk, legendarny redaktor, tłumacz i publicysta. Wybitny erudyta i niezrównany gawędziarz.
Miałem zaszczyt znać osobiście pana Lecha i jego cudowną żonę Magdę, bywałem w ich warszawskim mieszkaniu podczas częstych pobytów w stolicy mojego Teatru Nie Teraz, którego był wielkim przyjacielem.
Odszedł genialny filolog rosyjski, dzięki któremu mogliśmy poznać mnóstwo ciekawych, antykomunistycznych pisarzy czasów PRL. To także znany judoka, miał 1 dan w judo (trenował w AZS Warszawa), – do roku 1969 członek kadry narodowej, m.in. brązowy medalista mistrzostw Polski (1967). Przez całe lata związany z opozycją demokratyczną. W latach 1981-84 działał w „Solidarności” Międzywydawniczej; od 1982 r. był autorem (ps. AZ, Adam lub Antoni Zajonc, Andrzej Zawada), redaktorem, kolporterem podziemnych czasopism: „BMW”, „Wyzwolenie”, „Vacat”, „Sprawa”. W ostatnich latach związany z Polska Partią Niepodległościową i Ruchem dla Rzeczypospolitej,
I najważniejsze: to człowiek, który w latach 80. był szefem ochrony osobistej Błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki, przy którym rozpoczął swoją drogę ku Bogu…
Maturę zdał w roku śmierci generalissimusa Stalina. Z konieczności studiował rusycystykę, którą ukończył w 1959 r. – bowiem z opinią wystawioną mu przez szkolny Związek Socjalistycznej Młodzieży Polskiej – podpisaną zresztą przez… Jacka Kuronia – nie chciano przyjąć go na żadne inne studia. Co w jego przekonaniu paradoksalnie okazało się dlań „szczęśliwym zrządzeniem losu”.
W międzyczasie zainteresował się współczesną literaturą amerykańską; przetłumaczył na polski wiele kultowych powieści: m.in. Josepha Hellera, Thomasa Bergera, Kena Kesey’a, Kurta Vonneguta… Jest największym w Polsce znawcą twórczości Philipa K. Dicka i zarazem najlepszym translatorem jego dzieł.
W latach 1984-2003 związany z miesięcznikiem „Fantastyka” („Nowa Fantastyka”). Był (krótko) kierownikiem działu publicystyki w telewizji i bezskutecznie usiłował coś zdziałać na polu politycznym w podziemnej Polskiej Partii Niepodległościowej i w nadziemnym Ruchu dla Rzeczypospolitej. Uwieńczył swą karierę stanowiskiem nauczyciela w liceum ogólnokształcącym, zapoznając się z ludźmi z przyszłości. Tłumaczył książki m.in. Vonneguta, Hellera, Dicka i Le Guin. Wydał kilkanaście antologii. Otrzymał kilka nagród za działalność wydawniczą i tłumaczenia, ale najbardziej dumny był z tego, że jego pracę i postawę doceniały najwyższe czynniki państwowe: był wyrzucany z pracy na polecenie Komitetu Centralnego PZPR, prezydenta Wałęsy i kancelarii prezydenta Kwaśniewskiego.
W latach 1959-63 Lech Jęczmyk pracował Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych, później został kierownikiem redakcji Wydawnictwa „Iskry”. „To właśnie w tym okresie swojej aktywności (tj. do roku 1978, kiedy to został zwolniony z polecenia Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej) doprowadził do publikacji sześciu zbiorów opowiadań science fiction pt. „Kroki w nieznane”, które walnie przyczyniły się do popularyzacji tej odmiany literatury na polskim gruncie”.
Równolegle w innych wydawnictwach (m.in. w Państwowym Instytucie Wydawniczym) publikował przekłady powieści autorów uznawanych współcześnie za klasyków literatury amerykańskiej – m.in. „Paragraf 22” Josepha Hellera w roku 1975.
Lech Jęczmyk przełożył z języka rosyjskiego m.in. skecz pt. „Student Awas” zinterpretowany przez Piotra Fronczewskiego i Wojciecha Pszoniaka w Kabarecie pod Egidą. Był pierwowzorem postaci Paula Barleya w komiksie autorstwa Macieja Parowskiego, Jacka Rodka i Bogusława Plocha. Współpracował z radiem Wnet. Odznaczony Srebrnym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”.
Od 1978 r. był kierownikiem działu literatury anglojęzycznej w Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik” – to dzięki niemu w tzw. „Serii z kosmonautą” ukazały się m.in. takie pozycje jak „Planeta śmierci” Harry’ego Harrisona, „Rycerze na rozdrożach” Kiryła Bułyczowa, „Słoneczna loteria” Philipa K. Dicka. A także: „Twarzą ku Ziemi” Macieja Parowskiego, „Cylinder van Troffa” Janusza Zajdla, „Wir pamięci” Edmunda Wnuka-Lipińskiego i „Senni zwycięzcy” Marka Oramusa. „Tym samym Lech Jęczmyk doprowadził do zaistnienia nurtu znanego jako fantastyka socjologiczna, jednego z najciekawszych zjawisk w polskiej literaturze XX wieku”.

W 2013 r. wydał książkę autobiograficzną pt. „Światło i dźwięk. Moje życie na różnych planetach”. „W tych erudycyjnych, pisanych ze swadą i humorem tekstach zawarł on nierzadko gorzkie refleksje o kondycji współczesnej cywilizacji zachodniej i jej niepewnej przyszłości. Znać w nich jednak także nadzieję opartą na koncepcjach chrześcijańskich myślicieli, w tym zwłaszcza szczególnie przezeń cenionego Nikołaja Bierdiejewa. Autor błyskotliwych bon motów (m.in. „W starciu kapitalizmu z socjalizmem zwycięzcą okazał się feudalizm”.
Kiedy dziesięć lat temu Lech Jęczmyk zdecydował, aby wykorzystać na okładce swojej wspomnieniowej książki „Światło i dźwięk” zdjęcie, na którym siedzi na stosie walizek leżących na drodze biegnącej gdzieś hen daleko, nawet mi do głowy nie przyszło, że może kiedyś faktycznie wybrać się w taką podróż; w swoją ostatnią podróż. Myślałem, że walizki, to po prostu taka metafora naszego „podróżowania” przez życie doczesne.
Miałem to szczęście, że przez ostatnią dekadę trochę z panem Lechem „popodróżowałem” tutaj, tak po świecie, jak i przede wszystkim po Polsce. Miałem to szczęście, że mogłem obcować z człowiekiem, który powinien mieć od dawna swoją uniwersytecką katedrę, gdzie mógłby wychowywać kolejne roczniki myślących Polaków. To wielka słabość kultury III RP, że tacy ludzie – można by rzec, Mistrzowie – muszą działać jak nie w podziemiu, czy na emigracji, to co najwyżej na jakimś marginesie. Mistrzostwo, o którym mówię, to w przypadku pana Lecha również jego wyjątkowa proweniencja intelektualna, z jednej strony posiłkująca się alegorią świata fantastyki skontrowanej siermiężną polityczną rzeczywistością, a z drugiej rozpięta pomiędzy Ameryka a Rosją (tłumaczył dzieła literackie napisane w obu tych językach), co szczególnie dzisiaj zdaje się być bezcenne.
Ryszard Zaprzałka