
Czasami coś napiszę, coś przeczytam, ale nie przejmujcie się, nie biorę tego na poważnie…
Właśnie mija okrągła, dziesiąta rocznica śmierci Jerzego Reutera, wybitnego tarnowskiego prozaika i poety, autora słuchowisk radiowych i dramaturga, dziennikarza i wielkiego pasjonata historii Tarnowa. Jednego z nielicznych moich przyjaciół… Wezwany wieczorem, 25 kwietnia 2012 roku, odszedł na niebiański dyżur, z którego niestety, nie ma powrotu. Jego pogrzeb odbył się we środę 27 kwietnia 2012 r. na Cmentarzu Komunalnym w Klikowej. Jerzy Reuter – wielki nieobecny tarnowskiej kultury, niesłusznie zapomniany przez swój ukochany Tarnów. Przed lat połączyła nas wspólna praca w tarnowskim teatrze i pierwsze literackie wtajemniczenia. Potem na wiele lat straciliśmy się z oczu. Jurek zbierał do swojego plecaka tułacza życiowe doświadczenia, m.in. uzależnień, odrzucenia przez swoich najbliższych, braku stałej pracy, bezdomności, bieszczadzkiej biedy… niczym Stachura, Wojaczek, Janek Rybowicz i tylu innych poetów „przeklętych”. Ale cóż, taka jest cena uprawiania sztuki prawdziwej, własnej, odrębnej… Mało kto wiedział, że Jurek także poza pisaniem wierszy, również rzeźbił, malował… Miał dopiero 56 lat i tyle jeszcze dróg do przebycia, ścieżek do wydeptania… spraw do odkręcenia, dogadania… z ludźmi, z Bogiem… na ziemi i w Niebie.

Kogo nie boli, ten nie pisze wierszy.
Bo i po co?
Wiersze piszą ci, których boli tak, jakby
mogły one zmienić cokolwiek…
Wiersze piszą ci, których zawiodły
Wszystkie przeciwbólowe środki…
A więc wiersze to dla nich
Uśmierzające tabletki ze słów…

Urodził się 19 kwietnia 1956 w Sanoku. O urodzie Fernandela, zawsze smutny, bez wyrazu, pochodził z rodziny kolonistów niemieckich, zaś po mamie chyba z Łemków.
Dwadzieścia jeden lat później debiutował na łamach „Tygodnika Kulturalnego”. Publikował między innymi w „Akcencie”, „Portrecie”, „Wyspie” „Aspiracjach”, „Kozirynku”, „Znaj” – piśmie Stowarzyszenia Autorów Polskich, „Midraszu”, w „New Light Times”, „Kurierze galicyjskim – Lwów”, „Rzeczpospolitej Kulturalnej – Londyn”, „Polish Daily News” – USA, ”Przeglądzie Australijskim” oraz w kwartalniku literacko-artystycznym „Szafa”, gdzie pełnił funkcję redaktora działu prozy i zastępcy redaktora naczelnego. Także w „Cegle” „Enigmie”, „Polskim Podziemiu Kulturalnym”. Był znanym recenzentem „Forum Prozatorskiego”. Został nominowany do nagrody głównej Międzynarodowego Festiwalu Opowiadań – 2009, w tym też roku ukazały się Jego internetowe „Opowiadania”. Przez lata związany był z tarnowskimi „Aspiracjami” (periodyk MBP), redagowanymi przez znakomitego tarnowskiego poetę i cenionego pedagoga Zbigniewa „Leszczyca” Mirosławskiego. Debiutem książkowym Jurka był zbiór opowiadań „Zdrada”, wydany 2007 roku przez Miejską Bibliotekę Publiczną im. Juliusza Słowackiego w Tarnowie. A w planach miał kolejne książki, projekty wydawnicze i redaktorskie. Był w świetnej, bodajże szczytowej formie intelektualnej… Spłodził syna, nie wiem czy zasadził swoje drzewo, na pewno nie zbudował domu…

Przez ostatnie lata bywał w naszej „burkowej” redakcji tkk niemalże codziennym gościem. Godzinami dyskutowaliśmy, spieraliśmy się i wracaliśmy wspomnieniami do lat młodości – durnych i chmurnych… Obaj po przejściach. Obaj z przeszłością. Każdy ze swoim garbem życiowych klęsk i bagażem doświadczeń ciążącym z biegiem lat, z biegiem dni, coraz bardziej. Był jednym z filarów naszego kuriera, na łamach którego regularnie publikował swoje wywiady z ludźmi tarnowskiej kultury, opisywał znane postacie tarnowian, pitavale i felietony…

Potem zaczął się jego wielki powrót, a może odwrót, do świata zwykłych zjadaczy chleba, których swoją twórczością literacką chciał w aniołów przemieniać… Próbował uporządkować swoje życie osobiste, znaleźć jakąś stałą pracę, jakąkolwiek… Tak nawiązał namówiony przez znanego tarnowskiego historyka i publicystę Antoniego Sypka i przeze mnie, kontakt z tarnowskim oddziałem Gazety Krakowskiej, której w krótkim czasie stał się najbardziej rozpoznawalną w Tarnowie twarzą. Przez cztery ostatnie lata życia był stałym współpracownikiem „Gazety Tarnowskiej” – piątkowego dodatku do „Gazety Krakowskiej”. Spod jego ręki wyszło niemal dwieście tekstów poświęconych historii Tarnowa, 160 Pitawali Tarnowskich i kilkadziesiąt ostrych jak brzytwa felietonów opisujących tarnowską rzeczywistość.
Czytelnicy szczególnie cenili Jego teksty parahistoryczne, w których odsłaniał tajemnice Tarnowa i jego mieszkańców. Do redakcji często dzwoniły osoby poruszone Jego opowieściami.

Miał swoje dobre dni w ostatnich latach. Pisał i interweniował, wytykał szalone pomysły polityków, w tym i naszych lokalnych, utrwalał ludzi i wydarzenia. To dzięki niemu odrestaurowano i oznaczono cmentarz wojenny nr 202 przy ulicy MB Fatimskiej, zrównany z ziemią w latach 60., w okresie PRL.

Niespodziewana śmierć przerwała Mu pracę nad sztuką teatralną o tarnowskich Żydach i książką – kryminałem, którego akcja rozgrywać się miała w Tarnowie przełomu XIX/XX wieku.
I tak, jak na ironię, dopiero u kresu zaczął się jego wielki powrót, a może odwrót, do świata zwykłych zjadaczy chleba, których swoją twórczością literacką chciał w aniołów przemieniać… Próbował uporządkować swoje życie osobiste, znaleźć jakąś stałą pracę, jakąkolwiek… Niestety, przez kilka ostatnich lat zatrudniany jedynie na wszechobecną wtedy i jeszcze teraz umowę śmieciową, pozbawiony ubezpieczenia i podstawowego socjału, pomimo wielokrotnych próśb o najmniejszy bodaj skrawek etatu, popadał w coraz większe kłopoty materialne i zdrowotne… Z największym trudem wiążący koniec z końcem, nie mając pieniędzy na lekarzy i lekarstwa, egzystujący tylko dzięki pomocy i wparciu przyjaciół, doprowadził swój organizm do samowyniszczenia i samounicestwienia… To wielkie oskarżenie nas wszystkich, także tych najbliższych, bezradnie patrzących na to się z Nim działo, ale przede wszystkich tych, którzy mogli a nie pomogli…

Był wśród nas i nagle go zabrakło. Nie do wiary, że żylaki w przełyku mogą zabić człowiek, okazało się, że mogą. Pęknięty żylak spowodował krwotok, po którym zawieziono go do szpitala. Tam jakoś zaklipsowano owe żylaki, ale kolejny krwotok spowodował śmierć. Czyż tak się umiera? Czy tak mu było pisane, odejść przed ostatnim zakrętem życia? Przecież nie miał jeszcze 60 lat. Dopiero zaczął się cieszyć życiem, które go dotąd nie rozpieszczało, a które i on często, jak to bywa w młodości, nie za bardzo szanował. Tak na naszych oczach umierają legendy, które staną się nimi dopiero teraz.

Van Gogha nikt nie uczył malarstwa, podobnie jak Utrilla. Stachury czy Wojaczka nikt nie uczył pisać. Jurek miał dar Boży do pisania. W starożytności sądzono, że jeśli bogowie pocałują niemowlę w głowę, będzie filozofem, jeżeli pocałuję w usta, będzie wielkim mówcą, jeśli w oczy, będzie artystą, jeżeli pocałują w rączkę, będzie poetą. Niechybnie Jerzego pocałowano w maleńką rączkę, bowiem miał wielki dar do pisania. Dar, którego, jak to często bywa, nie do końca wykorzystał, zaś jego pisanie teraz dopiero nabiera sensu.
Ryszard Zaprzałka