
czyli
Siła woli – wola zwycięstwa.
Taki tytuł nosi unikalny projekt realizowany przez wielkiego pasjonata gór, dyrektora Szkoły Podstawowej im. Jana Pawła Wielkiego w Nowych Żukowicach – Jacka Górę i jego partnera górskiego Stanisława Bączka. Przypomnijmy, że dwa lata temu, w dniach 18-23 lipca czteroosobowy zespół Jacka Góry dokonał wejścia na dwa alpejskie szczyty położone w Austrii, w tym najwyższy szczyt tego kraju Grossglockner o wysokości 3798 m n.p.m oraz czwartą pod względem wysokości górę – Grossvenediger – 3666 m n.p.m. Tym razem, w ostatnich tygodniach wakacji, obu wspinaczom udało się zdobyć Midżur, najwyższy szczyt Serbii o wysokości 2169 m n.p.m., a także Mitikas, najwyższy wierzchołek pasma Olimpu, czyli mitycznej góry w Grecji, który wznosi się na niebotyczną wysokość 2918 m n.p.m – wyższa na Bałkanach jest tylko Musała w Bułgarii, na której szczycie Jacek Góra stanął w 2022 r. Podobnie, jak Moldoveanu w Rumunii (2544 m n.p.m.) zdobyte także w tym roku, która chciała nas pokonać… Na liście „Korony Gór Europy” znajduje się łącznie 46 europejskich szczytów. Do tej pory Jacek Góra zdobył 14 szczytów. Poniżej przypominamy fragmenty wywiadu z bohaterem tych ekspedycji przeprowadzonego dla “Głosu Lisiej Góry” przez Edwarda Kędzierskiego a opublikowanego w całości 2021 roku na łamach naszego portalu.

… Rzeczywiście, by zdobyć Kilimandżaro trzeba wykazać się wielkim hartem ducha i siłą woli. 5 dni marszu w górę, aklimatyzacja powyżej 4600 m npm., zejście na 3900 m npm, ponowne wyjście do bazy na 4700 m npm, a potem nocny atak szczytowy na górę mierzącą 5895 m npm. I powrót do bazy, a następnie zejście na wysokość 3950 m npm. Ogromny wysiłek, ponad 6500 m przewyższenia, 100 km marszu w obie strony, a powyżej 5000 m npm bardzo rzadkie powietrze i towarzysząca temu choroba wysokościowa… To było naprawdę wymagające przedsięwzięcie – mówi dyr. Góra (rocznik 1964), absolwent IV LO w Tarnowie i Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.

Dlaczego wspinaczka wysokogórska, która przecież do najbezpieczniejszych z pewnością nie należy, tym bardziej że realizować się można w szeregu bezpieczniejszych, a może nawet i tańszych sposobów?
Od razu małe sprostowanie – nie uprawiam wspinaczki wysokogórskiej, jestem raczej turystą wysokogórskim, który samodzielnie lub przy pomocy wykwalifikowanych przewodników osiąga wyznaczone cele i realizuje określone przedsięwzięcia. Oczywiście w trakcie wypadów w góry zdarzają się odcinki wspinaczki – najczęściej z wykorzystaniem sztucznych ułatwień (klamry, łańcuchy, stopnie w skale itp.), a niekiedy z asekuracją lotną lub zakładaniem stanowisk asekuracyjnych. Padło tutaj pytanie o stopień ryzyka i bezpieczeństwo w trakcie działań w górach – jeśli jest się przygotowanym do takich działań, posiada się doświadczenie i górskie obycie, to z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że większe zagrożenie wiąże się często z poruszaniem się po naszych drogach, a przysłowiowa cegła może spaść na głowę na-wet z dachu własnego domu.

Jak to się zaczęło, kiedy Pan po raz pierwszy wyruszył w drogę i w jakim kierunku?
Trudno powiedzieć, kiedy po raz pierwszy wyruszyłem w góry, na pewno w szkole średniej złapałem „bakcyla” wędrówek i „łazikowania”, wraz z innymi rówieśnikami zrzeszonymi w szkolnym kole turystycznym uczestniczyłem w rajdach turystycznych i obozach wędrownych – wtedy dość gruntownie poznałem Sudety, a dokładnie pasmo Śnieżnika, Góry Stołowe i Bardzkie. Już w szkole średniej wyszedłem na Giewont, Kasprowy Wierch, Kopę Kondracką i wiele innych tatrzańskich Klasyków, ale tak systemowo zacząłem wędrować znacznie później, je-stem zdobywcą Korony Gór Polskich, przeszedłem Orlą Perć w Tatrach, kilka razy byłem na szczycie królowej Beskidów – Babiej Góry, w tym raz zimą na skiturach.

Czy uważa się Pan za alpinistę, skoro stanął na „Dachu Europy” kilkanaście miesięcy temu?
Oczywiście, byłem przynajmniej kilka razy w Alpach, ale nie uważam się za alpinistę. Chodziłem we włoskich Dolomitach po niezwykle „powietrznych” ferratach, w 2018 roku zdobyłem Krn w Alpach Julijskich, natomiast w 2019 roku zdobyłem Gran Paradiso oraz Mont Blanc – najwyższy szczyt Europy. Alpinista to osoba zdobywająca szczyty górskie, wchodząca na ich wierzchołki nieoznakowanymi szlakami, sama wyznaczająca trasę przejścia i dojścia na szczyt pionowymi ścianami, często o ekstremalnym stopniu trudności.

Dlaczego Kilimandżaro, a nie inny szczyt, pasmo górskie?
To dobre pytanie, tak, prawdę mówiąc, wyboru tej góry w pewnym sensie dokonała trwająca pandemia. Wcześniejsze plany były związane z Kaukazem położonym na granicy Europy i Azji, a dokładnie dotyczyły dwóch lodowych olbrzymów: szczytu Elbrus leżącego w Rosji i góry Kazbek położonej w Gruzji – obydwa szczyty mające powyżej 5 tys. metrów n.p.m. Niestety kierunek ten został zweryfikowany przez koronawirusa. Okazało się na szczęście, że stosunkowo niewielkie zagrożenie COVID-19 występuje na kontynencie afrykańskim. Organizacją wyprawy zajął się ponownie lider z Kłodzka, a największym problemem okazała się podróż do Tanzanii, gdyż większość przewoźników wymagała podwójnych testów na obecność wirusa, a loty były na-gminnie odwoływane.

Jak wyglądają przygotowania do takiej wyprawy w sensie technicznym i logistycznym ?
Kilimandżaro to szczyt, który praktycznie nie wymaga przygotowania technicznego – to wulkan o trzech wierzchołkach, nie ma tu jakiś niebezpiecznych ekspozycji, sztucznych ułatwień, stromych grani. Inaczej ma się rzecz z przygotowaniem kondycyjnym, gdyż wędrówka na szczyt zajmuje 5 dni, a niecałe dwa dni powrót do bram parku. To bardzo duża deniwelacja terenu, bramy Parku Narodowego położone są na wysokości ok. 1800 m n.p.m, natomiast szczyt najwyższego wierzchołka Kilimandżaro znajduje się na wysokości prawie 5900 m n.p.m. Ponadto w czwartym dniu wspinaczki wchodzi się w celach aklimatyzacyjnych na wysokość ponad 4600 m n.pm., potem ponownie schodzi się na nocleg do obozu położonego na wysokości 3750 m n.p.m. A w następnym dniu trzeba wyjść do Barafu Camp usytuowanego na wysokości prawie Mont Blanc, z którego następuje nocny atak szczytowy.

A jak wygląda przygotowanie kondycyjne do takich ekstremalnych ekspedycji ?
Rzeczywiście potrzebna jest bardzo dobra kondycja fizyczna, odporność na duże wahania temperatury (na dole + 30 st. C a na samej górze mróz sięgający – 12 st. C), ale najpoważniejszą przeszkodą utrudniającą zdobycie dachu Afryki są warunki atmosferyczne powyżej 4500 metrów, to jest rozrzedzone powietrze i atakująca znienacka choroba wysokościowa objawiająca się bólami głowy, wymiotami, ogromnym zmęczeniem, a nawet utratą świadomości. Tak, prawdę mówiąc, tych dolegliwości nie można do końca wyeliminować.
Jeśli chodzi o przygotowanie kondycyjne – rzeczywiście musi być solidne. Ja jestem w ciągłym ruchu, to są jedno i kilkudniowe wypady w góry, w których trakcie zdobyłem przed wyjazdem na Kilimandżaro między innymi najwyższy szczyt Tatr po stronie słowackiej – Gerlach, a także po naszej stronie – Rysy oraz narodową górę Słowaków – Krywań. Oprócz tego jestem członkiem klubu Xtreme Fitness Gyms na tarnowskich Błoniach, w którym ćwiczyłem przed wyprawą przynajmniej 4 razy w tygodniu po 2 godziny (trening cardio).

W żadnym momencie zmagań z wielką górą do wysokości 5000 m n.p.m nie miałem żadnych problemów z osiąganiem kolejnych, coraz wyższych obozów pośrednich. Niestety w trakcie ataku szczytowe-go, gdzieś powyżej 5400 m n.p.m dopadła mnie w dość ostrej postaci choroba wysokościowa objawiająca się znacznym zwolnieniem tempa marszu, ogromnym zmęczeniem i pragnieniem snu. Wszystkie te czynniki spowodowały podjęcie decyzji o zakończeniu wspinaczki na środkowym wierzchołku Kilimandżaro – Stella Point, położonego na wysokości 5756 m n.p.m, co jest równoznaczne z zaliczeniem wejścia na Kilimandżaro. Jednocześnie oddałem swój mały plecak z kilkoma banerami oraz telefon komórkowy jednemu z moich przewodników – to Gimbu trzyma na najwyższym wierzchołku Uhuru Peak flagę gminy Lisia Góra oraz koła turystycznego „Odcisk”. Potem mozolne zejście do Barafu Camp, a po krótkim odpoczynku do Karanga Camp położonego na wysokości prawie 4000 m n.p.m. Tutaj odbyła się piękna uroczystość celebrowania wejścia na dach Afryki przez wszystkich członków wyprawy – 7 zdobywców i 21 przewodników i tragarzy. A w dole w Mosli kolejne gratulacje i wręczenie oficjalnych certyfikatów zdobycia Kilimandżaro.

Czy Pan i Panu podobni są w stanie powiedzieć sobie „dość”, czy jest to raczej „głód niezaspokajalny” ?
ogóle nie biorę na razie pod uwagę możliwości rezygnacji z górskiej aktywności, wyznaczania sobie nowych wyzwań i przekraczania kolejnych barier oraz jak pięknie napisała w swojej książce Martyna Wojciechowska, przesuwania własnego horyzontu. Ten głód, o którym pisze pan redaktor, jest póki co bardzo silny i nie może go stłumić świadomość moich wewnętrznych słabości i lęków oraz świadomości nieuchronnie upływającego czasu. Mam nadzieję, że najbardziej ekscytujące przedsięwzięcia są jeszcze przede mną. Oczywiście z tyłu głowy mam także to, co zdarzyło się w ostatnich dniach na Kilimandżaro, życie pisze niezwykłe scenariusze, niekiedy bardzo tragiczne. Śmierć tak doświadczonego podróżnika, jakim był Aleksander Doba, który kilka razy prze-płynął samotnie Ocean Atlantycki i realizował z powodzeniem inne, niekiedy wydawałoby się szalone przedsięwzięcia, jest wyraźnym dobrze słyszalnym i mocno tkwiącym z tyłu głowy sygnałem, że nie ma ludzi niezniszczalnych, a w górach wszystko może się zdarzyć.
Ryszard Zaprzałka