
78 lat temu, w mroźny styczniowy poranek, 18 stycznia 1945 r. we środę, na ulicach Tarnowa pojawił się pierwszy patrol radziecki z 304 dywizji piechoty, 108 Korpusu Armii Czerwonej. Tarnów doczekał się wyzwolenia spod krwawej, hitlerowskiej okupacji. Co wcale nie oznaczało, że przyszła wtedy wolność… . Tarnów wchodził w nowy okres swojej historii, związanej z czasami Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Jednak, w powszechnej opinii, prawdziwe wyzwolenie miasta nastąpiło dopiero 44 lata później, podczas przewrotu ustrojowego 1989 roku. Do tego czasu mieliśmy żyć pod nową okupacją. Aliści historia kołem się toczy i teraz nadal, jak babcia przy furtce stoi, cierpiąc na kolejne zawroty… tym razem brukselskie.
Poprzedzająca wyzwolenie noc z 17 na 18 stycznia 1945 r. była w Tarnowie bardzo niespokojna. Wieczorem zaczęła się palić stacja kolejowa. Słychać było detonacje i wybuchy. Najpierw – jak wspominał proboszcz katedry ks. prałat Jan Bochenek – pogorzał dom Safa Belura przy ul. Świętej Anny, nieopodal Burku. Za chwilę ogień pokazał się w budynku Szkoły Kopernika. Tarnowian dręczył strach, jak na przednówku porażki zachowają się uciekający Niemcy. Czy w ostatniej chwili SS-mani, stacjonujący w Klikowej, nie zechcą wykonać jeszcze kilku egzekucji wśród obywateli i tak już mocno przetrzebionego miasta.
W stosunku do 1939 roku liczba mieszkańców spadła bowiem aż o ponad 60 proc. Tak ponura statystyka była efektem totalnej eksterminacji niemal całej społeczności żydowskiej. Niemcy jednak myśleli o jak najszybszej ewakuacji. Pośpiesznie palili dokumenty, wywozili zapasy żywności, maszyny z Azotów, drukarń czy innych zakładów. Niemiecki starosta opuścił budynek seminarium, gdzie w czasie wojny miał swoją siedzibę.

Ksiądz Bochenek w przeddzień wkroczenia Armii Czerwonej przeszedł nienagabywany niemal całe miasto. Być może przed aresztowaniem uchroniła go sutanna. Swoje wrażenia zaraz notował na kartach pamiętnika. – W Gumniskach było w budynku gminnym wojsko frontowe. Dziw, że mnie nie aresztowano. Tak podejrzliwie na mnie patrzono. Gdybym był w ubraniu cywilnym, na pewno wzięliby mnie za szpiega. Progi kolejowe były wysadzane, domy uszkodzone. Most kolejowy na Rzędzinie gotowy do wysadzenia. Ludzie nie pracowali, trwożnymi oczami patrzyli na zniszczenie, jakie się na ich oczach odbywało. Tylko koło domów bawiły się beztrosko małe dzieci, blade, anemiczne. Na ulicach nie było prawie żadnego ruchu – relacjonował.
W nocy miastem wstrząsały coraz to nowe wybuchy. Wysadzano mosty kolejowe i drogowe. Gdy runął most przy Narutowicza, fala eksplozji potłukła piękne witraże w kościółku na Burku. Naruszyła także wieżę i zniszczyła całe ogrodzenie. Mocno na skutek wybuchów ucierpiał też XVI-wieczny kościółek na Terlikówce. Bladym świtem wszystko się uspokoiło. Niemcy uciekli w stronę Tuchowa. Tarnów został zdobyty niemal bez wystrzału, chociaż na każdym kroku widać było poczynione zniszczenia. – O godzinie 8 rano w białych płaszczach zaczęły się pokazywać patrole armii radzieckiej. „Nie ma Niemców, nie ma Niemców”, powtarzano radośnie – pisze ks. Bochenek.

Miasto wyzwolili Ukraińcy. Byli to żołnierze 106. batalionu gwardii z 38 armii, wchodzącej w skład IV Frontu Ukraińskiego. Dowodził nimi generał Moskalenko. Nie znamy natomiast nazwiska oficera, który stał na czele batalionu, który jako pierwszy wjechał do miasta. Wieczorem, 18 stycznia tarnowska katedra rozbłysła wszystkimi światłami. Przed ołtarzem stanął ks. Jan Bochenek i uroczyście zaintonował „Boże, coś Polskę” na pamiątkę wyzwolenia Tarnowa z rąk faszystów.
W tym czasie, gdy mieszkańcy radowali się nową rzeczywistością, w Tarnowie instalowała się grupa przysłanych z Rzeszowa komunistów, mających budować w mieście nowy porządek. Administracyjna grupa operacyjna natychmiast powołała na stanowisko starosty Józefa Liba, a na prezydenta miasta Ludwika Mysaka vel Mysiaka. Bardzo szybko nowe władze uruchomiły kilka urzędów, niezbędnych do funkcjonowania Tarnowa, jednym z nich był UBP – Urząd Bezpieczeństwa Publicznego.
Tarnowska „bezpieka” zajęła kamienicę przy ulicy Malczewskiego, a sowieckie NKWD, jak na ironię, budynek po siedzibie Gestapo przy ulicy Urszulańskiej. Radość z powodu odzyskania wolności przemieniła się w zdumienie i grozę. Najtrafniej tę sytuację zrelacjonował w kronice szkoły im. K. Hoffmanowej jej dyrektor Jan Figiel. Nie bacząc na grożące mu niebezpieczeństwo dokonał wpisu: „Za przykładem i pod wpływem niemal całego społeczeństwa młodzież, mimo wpływu szkoły, nie okazała radości z odzyskania niepodległości, ale przeważnie tak jak 95% społeczeństwa Tarnowa wykazuje duże przygnębienie. Styczeń 1945 nie może się równać listopadowi 1918 roku”. – Wpis odkrył po kilkudziesięciu latach Antoni Sypek, pisząc monografię szkoły.

Przedwojenny Tarnów, miasto pełne tradycji i różnorodności narodowych, przestało istnieć. Kolorowa ulica krakowska wyludniła się i zszarzała, a piękna starówka zmieniła się w wysypisko śmieci. Przedwojenni mieszkańcy zabytkowych kamienic już nie powrócili – w czasie okupacji Niemcy wymordowali niemal całkowicie 25 tysięczną społeczność żydowską, co stanowiło połowę mieszkańców miasta. Wraz z zakończeniem wojny rozpoczęła się kontynuacja wielkiej emigracji – zapoczątkowanej podczas okupacji – wypędzonych ze wschodu, powracających do domu i ludności napływającej z każdego zakątka kraju.
Opuszczone mieszkania na terenie byłego getta zasiedlili przybysze z poznańskiego, uciekinierzy z przyfrontowych wsi – głównie ze wchodu i mieszkańcy Warszawy, uciekający przed represjami po powstaniu. Słynne i nieistniejące już dzisiaj „baraki” zasiedlili ludzie, najczęściej przedstawiciele rozrastającego się na gruzach wojennych półświatka. Wojenna i powojenna wędrówka ludów całkowicie zmieniła oblicze Tarnowa. Przerzedzoną przez wojnę inteligencję zasilili przybysze ze wschodu, a całkowicie wymarły bazarowy handel odżył dzięki mieszkańcom podtarnowskich wsi – zastąpili swoimi straganami żydowskie kramy. Fala napływających ludzi często zastępowała pustkę po wyjeżdżających na ziemie odzyskane.
Od pierwszych dni wolności nowa władza rozpoczęła dyktować swoje porządki. Stworzone jednostki Milicji Obywatelskiej, Urzędu Bezpieczeństwa i NKWD wkroczyły w pookupacyjny Tarnów z całą siłą i wiedzą nabytą od radzieckich „przyjaciół”. Pod przykrywką tropienia zdrajców wojennych siali terror, rabowali i zabijali. Tarnów w czasie okupacji był miastem objętym szeroko zakrojoną germanizacją, co spowodowało, że prawie dwa tysiące mieszkańców, najczęściej pod przymusem, podpisało przynależność do narodu niemieckiego. Taka sytuacja była na rękę ówczesnym włodarzom miasta. Pierwszy komendant UB Józef Krok zorganizował struktury bezpieki na terenie całego powiatu tarnowskiego, a następnie w Małopolsce. Wraz z UB tworzyła się też Milicja Obywatelska, ale w przeciwieństwie do UB nie miała w swoich szeregach specjalistów szkolonych w Moskwie i jej działania były najczęściej improwizowane i nie miały nic wspólnego z bezpieczeństwem obywateli. Znane i opisane są częste przypadki wstępowania w szeregi UB i MO ludzi skompromitowanych w czasie okupacji, często z przeszłością agentów Gestapo. Metody działania tych panów życia i śmierci były bardzo podobne do metod gangsterskich, czego przykładem może być wymuszanie haraczy, napady na konwoje z żywnością, korupcja i morderstwa, co bardzo szczegółowo opisał S. Potępa w Wielkim Przewodniku po Tarnowie.
Mimo stosowanego, na tak wielka skalę terroru, dochodziło do wielu form sprzeciwu. W 1945 roku doszło do kilku ucieczek z ubowskiego więzienia, ale jedna z nich zasługuje na większą uwagę. W nocy z 1 na 2 lipca z tarnowskiego więzienia uciekło 35 więźniów, głównie politycznych. Antonina Niemczur, dwudziestoletnia strażniczka, otworzyła cele i wypuściła na wolność osadzonych, co było jedną z największych ucieczek w powojennej Polsce.
Oficjalnym i najważniejszym doradcą w tarnowskim UB był oficer NKWD starszy lejtnant Lew Sobolew, który wydał zarządzenie, że każdy pracownik UB musi mieć trzech konfidentów i trzech tajnych agentów. Do najgorliwszych i najbardziej bezwzględnych funkcjonariuszy UB należeli: Michał Karsa, Aleksander Demidow – szkolony przez NKWD, Bolesław Rejdych, Józef Chłopiski, Stanisław Kłusak, Tadeusz Rogacz i Jan Zieliński – znany z krwawych przesłuchań. Więźniów politycznych najczęściej odsyłano do Przemyśla, skąd wywożeni byli do Związku Radzieckiego, lub sądzeni przez radzieckich śledczych na miejscu. Najczęściej funkcjonariusze bezpieczeństwa wtapiali się w tłum, prowadząc fikcyjne sklepy, szynki i stoiska uliczne, nie podlegając żadnej kontroli – ta sytuacja przetrwała do późnych lat 80 – tych. Werbowanie do służby odbywało się w różny sposób, najczęściej pod przymusem. Zainteresowany otrzymywał anonimowe pismo, w którym dostawał propozycję przystąpienia do PPR i UB, albo, przy odmowie, natychmiastowe aresztowanie.

Patrzące z przerażeniem na to wszystko społeczeństwo głęboko wierzyło, że długo wyczekiwana wolność nadejdzie wraz z wynikami zbliżającego się referendum i na pewno tak by się stało, gdyby do Polski nie przybył specjalny wysłannik Moskwy, specjalista od fałszowania wyników wyborczych, niejaki Aron Palkin. Nadzieje Polaków i paniczny strach nowej władzy przed referendum najlepiej ilustruje fragment wystąpienia ministra bezpieczeństwa S. Radkiewicza na jednej z narad przed czerwcem 1946 roku: „Nikomu z nas nie może zadrżeć ani na sekundę ręka, jeżeli ręką tą możecie zmiażdżyć jednego więcej sabotażystę i zbrodniarza spod znaku Andersa, Raczkiewicza, Arciszewskiego, czy ich tutejszych sługusów”.
Sfałszowane wyniki referendum wyglądały imponująco dla komunistycznej władzy. W Tarnowie na trzecie pytanie, dotyczące granicy Polski na Odrze, Nysie i Bałtyku, pozytywnie odpowiedziało 71,4% głosujących, na drugie „Czy chcesz utrwalenia w przyszłej Konstytucji ustroju gospodarczego, zaprowadzonego przez reformę rolną i unarodowienie podstawowych gałęzi gospodarki krajowej, z zachowaniem ustawowych uprawnień inicjatywy prywatnej?” wypowiedziało się 19,6%, a za zniesieniem senatu było 13,4%. W skali całego kraju sfałszowane referendum przyniosło triumf nowej, podporządkowanej Związkowi Radzieckiemu władzy.

Umocniona PPR i UB ruszyły do zdecydowanego ataku. Zbliżały się wybory do sejmu, więc nasilił się terror i liczne procesy polityczne. Powołano specjalne grupy do organizowania sztabów wyborczych i do ochrony propagandowej. Tysiące funkcjonariuszy miało zadbać o pomyślność wyborów. W Tarnowie postawiono pod broń jednostkę wojskową i inne służby mundurowe. W lokalach wyborczych nie wolno było rozstawiać parawanów do tajnego głosowania, a wszelkie zdania odmienne kończyły się aresztowaniami. W okresie przedwyborczym bezpieka tworzyła specjalne oddziały, składające się z MO, Wojska Polskiego, informatorów i agentów UB. Zlikwidowano kilka oddziałów partyzanckich i aresztowano tysiące ludzi.
W okręgu tarnowskim nr. 49 odnotowano najniższą frekwencję wyborczą w Małopolsce, wynoszącą 75%. Mandaty otrzymali: Stanisław Żarek – PPS, Henryk Dzendzel – SL, Józef Łabuz – PPR, Władysław Ryncarz – PSL NW i Józef Leś – PSL.

W czerwcu na fotelu włodarza miasta zmienił Mysaka działacz Polskiej Partii Socjalistycznej Eugeniusz Sit. Prace rozpoczynała także Miejska Rada Narodowa, choć tworzenie organów samorządowych szło jak po grudzie. Długo kłócono się, jak wielu rajców ma decydować o przyszłości i rozwoju miasta.
Za kilka lat – w roku 1955 – komuniści przeprowadzili reformę administracyjną i zakończyli etap utrwalania władzy ludowej w Polsce.
/za Maria Żychowska – Konspiracyjne organizacje młodzieżowe w Tarnowskiem 1945 – 1956, S. Potępa – Wielki przewodnik po Tarnowie t. 10, J. Reuter/
Opracował – Ryszard Zaprzałka