
czyli
„Miś na skalę naszych możliwości”.
Mniej więcej miesiąc temu na oficjalnym portalu Urzędu Miasta Tarnowa, jak również w serwisach informacyjnych i na listach mailingowych gruchnęła entuzjastyczna wieść, iż dzięki Funduszom Norweskim w naszym nieszczęsnym mieście powstanie czternaście rzeźb nowych „maszkaronów”, podobnych do tych na ratuszu, które utworzą, a może przetrą, nowy „tarnowski szlak”. I szlag mnie rzeczywiście o mało nie trafił, na tak wspaniałą wiadomość, bo przecie naszemu upadającemu miasteczku nic tak do szczęścia nie potrzeba, jak nowych maszkaronów, alem sobie w porę przypomniał kultową scenę z „Misia” Stanisława Barei – i od razu się uspokoiłem… Bo tam miś był tylko jeden, my będziemy mieli – na dobry początek – takich „misiów” czternaście…

W słynnym filmie jest taki dialog, z którego dowiadujemy się, że nie trzeba się obawiać, że ktoś zapyta, po co jest ten „miś”, bo nikt tego nie wie. No wypisz wymaluj jak z naszymi maszkaronami. „To jest miś na skalę naszych czasów” – mówi Ryszard. „Ty wiesz, co robimy tym misiem? My otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie, mówimy, to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo! I nikt nie ma prawa się przyczepić, bo to jest miś społeczny, w oparciu o sześć instytucji – który sobie zgnije (…). I co się wtedy zrobi? Protokół zniszczenia… Prawdziwe pieniądze zarabia się tylko na drogich, słomianych inwestycjach.”
Tyle filmowy dialog. A co tam magistrat? Ano, pyta się mieszkańców, czy miś, przepraszam – maszkaron, a raczej czternaście maszkaronów, powinien być „mały, duży, ze skrzydłami, rogami, a może z wąsami i brodą?” Rozstrzygnięciu tych fundamentalnych dylematów miało być poświęcone specjalne spotkanie. Na którym miano rozstrzygnąć także, czy taki trzydziestocentymetrowy maszkaron może być kobietą?
Podpowiadam, że tak, jak najbardziej może, a nawet powinien, bo określenie „maszkaron” jest bodaj jedynym określeniem rodzaju męskiego, które niekiedy stosuje się wobec niektórych kobiet. W duchu nowoczesności proponowałbym jednak stosować feminatywy – tak jak powinniśmy mówić zamiast „pani prezydent” – prezydętka, pani pułkownik – pułkownica itd. itp., tak mówmy pieszczotliwie „maszkara”, albo „maszkarka” lub też „maszkaronka”. Osobiście bardzo lubię feminatywy, bo błyskawicznie umożliwiają mi rozpoznanie, z kim mam do czynienia – np. gdy ktoś używa w mojej obecności bardzo poważnie brzmiącego określenia „psycholożka”, zamiast „pani psycholog”, to od razu czuję się tak, jak musiał się czuć za komuny jako tako ogarnięty normalny człowiek wykształcony, po zetknięciu z absolwentem duraczonym na kursach i studiach z marksizmu-leninizmu. I wiem, czego się mogę spodziewać. Więc podpowiadam, tak, maszkaron może, a nawet w niektórych sytuacjach powinien być kobietą! Co więcej, uważam, że wśród nowych tarnowskich maszkaronów powinien zostać zachowany odpowiednio sprawiedliwy parytet płci, bo inaczej te granty norweskie mogłyby przepaść, po donosie jakiegoś nicponia, jak niżej podpisany, co piach w tryby dobrze naoliwionego parowozu dziejów sypie. Dlatego w ramach „dyskryminacji pozytywnej”, która jak wiadomo nie jest dyskryminacją, niech na wszelki wypadek wszystkie nowe maszkarony będą kobietami! Nie będę się czuł z tego powodu urażony, przeciwnie – w ten sposób te „maszkarady” będą nie tylko „atrakcją turystyczną” ale także zaczną „budować poczucie związku z miastem przez mieszkańców”, jak życzy sobie magistrat.
Oczywiście, zaraz pojawia się pytanie, czy zredukowanie maszkaronów tylko do dwóch płci nie jest dyskryminacją? Przecież tych płci jest już co najmniej sto kilkadziesiąt, a ciągle przybywają nowe! Czternastoma maszkarańcami wszystkich płci się nie obskoczy! Co więcej, rodzi to poważne problemy – jak należy nazywać maszkarę obdarzoną, dajmy na to, literką Q? Czy wobec tego przy Urzędzie Miasta Tarnowa nie powinno powstać specjalne stanowisko, na którym zatrudnione „ono” roz-strzygiwałoby te dylematy? Przecież brak należytej reprezentacji płci wśród maszkaronów mógłby spowodować utratę grantów norweskich, a wszystkie te kwestie, dyskryminacyjne, równościowe, wszystkie te inkluzje i iluzje – co sprawdziłem – są mocno zaznaczone we wszelakich dokumentach, „regulacjach” itp.
A co się stanie, gdy jakieś konkurencyjne genderowo środowisko, które grantu nie dostało, narobi rabanu, że w Tarnowie śmieją się z wszystkich tych płcieł kulturowych, bo maszkarony z nich robią? To może już lepiej z tych maszkaronów zrezygnować? Ulepić jakieś bezkształtne coś, jakąś kulkę, która może kojarzyć ze wszystkim i niczym? Aj, waj, ile z tym zgryzoty!
Tak czy owak, aby wspomniane, a wymagające pogłębienia „uczucie związku z miastem mieszkańców” było jak najściślejsze, postuluję od razu kilka najlepszych lokalizacji dla tych maszkaronideł. Jedną z nich powinno być gruzowisko po Owintarze, w samym niemalże sercu naszego miasta. Ten maszkaron powinien być ogromny, widoczny z daleka i wieńczyć pozostały komin niczym oko Saurona wieżę na Barad-dur. U dołu koniecznie powinna znajdować się duża tablica, taka jak przy inwestycjach unijnych, informująca (to ogólny pomysł Rafała Ziemkiewicza, nie mój), że gdy ten oto zakład upadał, prezydentem Tarnowa był ten i ten, ostatnim prezesem / właścicielem ten i ten, ministrem przekształceń własnościowych ten i ten etc itp. oraz że teren ten przetrwał cudownie nietknięty następujących prezydentów…
Analogicznie można by przyozdobić inne punkty miasta; oto oczami wyobraźni widzę maszkarona oraz tablicę z napisem: „to oto miejsce ocalało, choć za rządów prezydenta Ryszarda S., zamiast targowiska miało tu powstać długo i nadaremnie wyczekiwane przez wszystkich centrum administracyjne”, które w jednej z szopek satyrycznych nazywaliśmy już to CAP-em (Centrum Administracyjne Prezydenta), już to PAC-em (Prezydenckie Administracyjne Centrum)…
Idąc tym szlakiem maszkaronów, aby jeszcze trwalej ugruntować „poczucie związku z miastem przez mieszkańców”, którym wszakże niepotrzebne są ani miejsca pracy, ani tym bardziej naprawa jakichś studni abisyńskich na blokowiskach, postulowałbym, aby przynajmniej część maszkaronów miała twarze wszystkich byłych prezydentów Tarnowa, z obecnym na czele. Zgromadziłbym ich w jednym miejscu i niech na siebie patrzą… Ciekawą lokalizacją byłby Skwer Preissów, gdzie w roku bodaj 2007 staraniem tarnowskiego artysty Jacka Kucaby w ramach projektu „Targ Słów” powstał na chwilę swoisty hyde-park. Jego inauguracją podówczas, był wykonany przez młodzież happening „Święto Bałwana”, który filmowałem przenośną kamerką internetową dla nie funkcjonującego już portalu inTARnet.pl (dla ciekawskich zamieszczam link, choć jakość video kiepska
http://www1.atlas.intarnet.pl/filmy/20070111_swieto_balwana.wmv
Ale do rzeczy. Otóż w dniu 1 kwietnia, w ramach nowego świeckiego obrzędu, tarnowianie schodziliby się tam tłumnie, dając upust swoim sympatiom i antypatiom politycznym, poprzez rzucanie jajami w podobizny prezydentów, ujęte w formie maszkaronów. Sposób liczenia oddanych głosów narzuca się sam. A i wątek terapeutyczny byłby tu nieoceniony, nie wspominając już o charakterze inkluzywnym i integracyjnym tego wydarzenia. Przy czym nie upierałbym się przy jajkach. Równie dobrze mogłyby to być pomidory, poziomki, albo inny grzyb, czy najsłynniejszy w całej Łunii portugalski owoc – marchewka… Niech więc będzie to połączone ze świętem grzyba, albo truskawki. Event uzyskałby dodatkowo walor ekologiczny, bo cały dochód z rozgniecionych na facjatach truskawek można by przeznaczyć np. na kolejne dopłaty do wiatraczków, albo na pokrycie kosztów likwidacji miejsc parkingowych.
A poza tym, skoro czasy się zmieniają i prezydenci, rajcy miejscy itp. eminencje już nie mogą liczyć, jak drzewiej to bywało, ani na swoje podobizny na freskach z „Ostatnią Wieczerzą”, ani na drzwiach do katedry, to niech mają choć to.
To oczywiście tylko kilka wstępnych propozycji, pierwszych z brzegu, jako inspiracja dla Państwa inwencji twórczej. Liczę na inne pomysły. W każdym razie 14 nowych maszkaronów ma powstać z „grantów norweskich”. Domyślam się, że chodzi projekt Tarnów „Nowe Spojrzenie”, w ramach którego 15 milionów dofinansowania pochodzi z Programu Rozwój Lokalny z Norweskiego Mechanizmu Finansowego. Środki te mają być spożytkowane m.in. na tak potrzebne nam centrum dialogu, „Pasaż Odkryć” i „nasadzenia zieleni”. Inaczej niż w przywołanej rozmowie z filmu Stanisława Barei, partnerskich instytucji jest nie sześć, ale 8 – od Komitetu Opieki nade Zabytkami Kultury Żydowskiej – po Polskie Forum Klimatyczne.
Tak na marginesie warto też przypomnieć, że Mechanizm Finansowy Europejskiego Obszaru Gospodarczego (MF EOG) i Norweski Mechanizm Finansowy (NMF), to dwa instrumenty, ustanowione przez Norwegię, Islandię i Liechtenstein, w zamian za dostęp do wspólnego rynku UE. Można to uznać za taką formę paciorków za zrujnowanie majątku narodowego w okresie transformacji ustrojowej. Przy czym to darczyńca de facto decyduje, kto w danym kraju dysponuje środkami i na jakie zadania zostaną one przeznaczone. Czyli takie: damy panu pieniądze, pod warunkiem, że wyda pan je na te cele, które panu wskażemy, a nie na te, których pan rzeczywiście potrzebuje…
W Polsce praktycznie dysponentem często jest tu m.in. zideologizowana, zlewaciała Fundacja Batorego, której w październiku ubiegłego roku Naczelny Sąd Administracyjny nakazał, po ponad pięciu latach, udzielić Instytutowi Ordo Iuris informacji publicznej m.in. dotyczącej szczegółów przyznawania środków określonym projektom oraz tego, kto o tym decydował. Bo w tym przypadku projekty, choćby „edu-kacyjne”, wspierające ideologię lgbtnkwd, sprzeczną z polskim konstytucyjnym porządkiem prawnym, są wręcz nadreprezentowane.
I biorąc pod uwagę fakt, iż szereg samorządów, które w zgodzie z konstytucją oświadczyły już nawet nie tylko tyle, że będą sprzeciwiać się propagowaniu szkodliwej ideologii lgbtnsdap, ale jedynie że wspierać będą rodzinę – otrzymało informację, że żadnych „grantów norweskich” ani żadnych innych nie otrzymają, można uznać, że sięganie po te środki jest poddawaniem się w niewolę, sprzedawaniem samego siebie i swojej przyszłości w imię doraźnej i iluzorycznej korzyści. Jest w tym coś z głupoty niektórych indiańskich przywódców, oddających w Ameryce za bezcen swoją ziemię, swoje dziedzictwo, obcym kolonizatorom. Jest w tym coś z pięknie opakowanego cyrografu – tyle że dzisiaj nie podpisuje się go krwią…
W praktyce państwo polskie nie ma żadnej kontroli nad transferem tych środków, powiązanych z transferem ideologii. Nie można zatem otrzymać tych środków, sprzeciwiając się genderyzmowi, lub przynajmniej go nie aprobując. A zatem skoro ceną za ich otrzymanie jest w jakiejś mierze rezygnacja z własnej tożsamości, kultury prawnej, dziedzictwa chrześcijańskiego – można zaryzykować stwierdzenie, że aby dostać te środki (i inne, unijne coraz częściej zresztą też), trzeba się po prostu „zcwelić”.
I dopiero w tym kontekście fakt, że fundusze norweskie pomogą naszemu miastu zbudować tak potrzebny „szlak maszkaronów”, bez którego Tarnów nie może być atrakcją turystyczną i bez którego nie da się zbudować „poczucia związku z miastem przez mieszkańców” – ten właśnie fakt, nabiera jakże symbolicznej, jednoznacznej wymowy…

A Państwo, co o tym sądzicie?
Na zdjęciu: „Wąsaty Roman” – jeden z maszkaronów na tarnowskim ratuszu, kadr z filmu z 1928 roku.
Mirosław Poświatowski