
czyli
ostatni gasi światło.
Onegdaj, 17 marca o godz.16, w Pałacyku Biura Wystaw Artystycznych w Ogrodzie Strzeleckim otwarto interesującą wystawę malarstwa krakowskiego twórcy Juliusza Kosina, który swoje dzieła nazywa psychopompami, kreując siebie na swoistego przewodnika dusz. Najnowsze prace tego awangardowego artysty to zbiór świetnego formalnie malarstwa z pogranicza abstrakcji i sztuki przedstawieniowej. Autorami ekspozycji są: Martyna Sobczyk – kurator, Olga Pawłowska – oprawa graficzna, zaś partner projektu jest Galeria Nanazenit. Gorąco polecamy tę wystawę, mogącą stać się czymś w rodzaju wielkopostnych medytacji.

Jako ludzie – czytamy na stronach BWA, wyszliśmy ponad prawa świata zwierząt, ale spełnienie tej „aspiracji” spłacamy poprzez targające nami tęsknoty, towarzyszące nam wątpliwości i stałe napotykanie rzeczy, które przekraczają granice naszego pojmowania. Najnowsze prace Juliusza Kosina to zbiór świetnego formalnie malarstwa z pogranicza abstrakcji i sztuki przedstawieniowej. Można by skończyć ten tekst, pisząc, że wszystko, co ukazał, zostało wymyślone, ulepione w wyobraźni z malarskich sentymentów, wyśnionych snów, przeczytanych książek, obejrzanych filmów i zasłyszanych legend. Robiąc to, dużo stracimy. Skoro ktoś pochwycił dla nas te niesamowite stwory, warto je dokładnie obejrzeć.

Juliusz Kosin bohaterów swoich płócien nazywa psychopompami – w wierzeniach i mitach byli to przewodnicy dusz, w psychologii analitycznej odpowiednicy animy i animusa łączących ego z nieświadomością. Artysta nadaje tym duchowym bytom ostrość i dosłowność. Nie czujemy pulsującej w nich krwi, a mimo to wiemy, że są żywe. Ich tkanki namnażają się w sposób mniej bądź bardziej chaotyczny. Nieprzewidywalne są ich stan skupienia i kierunki rozwoju – najczęściej czujemy, jakby potężna siła rozsadzała je od środka, prowokując wzrastanie.

Na obrazie samoistne funkcjonowanie psychopompów czasem jest bardziej ekspresyjne, innym razem kubizujące, lśniące lub wygaszone, dynamiczne bądź zatrzymane w portretowym bezruchu. Mogą one budzić zarówno sympatię, jak i strach. Rozczytanie ich charakteru artysta pozostawia intuicji odbiorcy. Skazani jesteśmy na ocenę na podstawie powierzchowności, gdyż dana jest nam jedynie ich forma. Czasem przewinie się sugestia cechy osobniczej, bo jaki może być tytułowy Arcyłotr? Z drugiej strony, co przewrotne i wspólne dla wszystkich wizerunków, i tak dostrzeżemy w nim raczej kolejny element spajający malarską rzeczywistość niż predatora.

Artysta nie wskazuje, gdzie rezydują rozrzedzone dusze, które poddał kondensacji. Przemieszczają się one swobodnie między bezgranicznymi przestrzeniami i wymiarami. Niekiedy ta sceneria niepokojąco przypomina ziemskie, ściślej: niderlandzkie krajobrazy – dalekie reminiscencje Bruegla, Boscha. Czy to oznacza, że psychopompy objawiają się tylko wybranym? A może to pejzaże postapokaliptyczne? Albo plan na koniec świata, w którym studzenie Słońca zapoczątkuje ciąg reakcji, w wyniku których gwiazda ta pochłonie Ziemię wraz z pobliskimi planetami, aby z czasem przekształcić się w czarną dziurę, która wciągnie absolutnie wszystko. Ostatni gasi światło!

Juliusz Kosin – urodzony w 1989 roku w Częstochowie. Absolwent Wydziału Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie. Studiował w pracowni malarstwa prof. Leszka Misiaka i pracowni rysunku prof. Teresy Kotkowskiej-Rzepeckiej. W 2013 obronił dyplom z malarstwa zrealizowany w pracowni prof. Leszka Misiaka uzupełniony aneksem z grafiki warsztatowej w Pracowni Wklęsłodruku prof. Henryka Ożoga. Od 2019 roku pracownik dydaktyczny na Wydziale Architektury Wnętrz Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie.

Poniżej znalezione w sieci fragmenty wywiadu z Juliuszem Kosinem przeprowadzonego przez red. Katarzynę Joannę.
Czy mógłbyś opowiedzieć o swoich artystycznych początkach? Czy malowałeś od dzieciństwa?
Jak każde dziecko rysowałem i malowałem już w podstawówce, ale wiążącą decyzję o zawodowym związaniu się ze światem sztuki podjąłem dopiero w liceum. Już wtedy wiedziałem, że chciałbym iść w jakimś „artystycznym” kierunku, ale nie wiedziałem dokładnie w jakim. Ostatecznie na moim wyborze zaważyło moje marzenie z bardzo wczesnego dzieciństwa, kiedy to świat malarstwa bardzo mi imponował i wydawał mi się niezwykły. Pamiętam, że mieliśmy w domu parę albumów malarstwa i ten świat bardzo mi się podobał. To była dość popularna seria albumów, między innymi były tam prace Moneta, Gaugina, Cezanne’a i Picassa. Te książki stały na półce w naszym mieszkaniu i zdarzało mi się po nie sięgać. Poza tym jako dziecko parę razy byłem z rodzicami na wernisażach i ta aura bardzo mi się podobała. Pochodzę z Częstochowy i mamy tam świetną galerię sztuki, którą do dziś odwiedzam. Są tam naprawdę dobre wystawy, a poza tym mam spory sentyment do tego budynku. Kojarzy mi się on z dobrym malarstwem.
Kiedy nastąpił moment, w którym zdecydowałeś, że będziesz malować pejzaże? Bardzo zainteresowała mnie Twoja seria pejzaży malowanych z perspektywy lotu ptaka, skąd wziął się ten pomysł?
Ten pomysł pojawił się u mnie w sposób dość naturalny, samo przebywanie w przestrzeni jest czymś oczywistym i postanowiłem tę przestrzeń malować. To, że akurat tego typu perspektywa stała się głównym tematem moich prac, wynikało z koncepcji, która pojawiła się w trakcie malowania dyplomu. Dotyczyła ona właśnie widoku z lotu ptaka, widoku skupisk ludzkich, które widziane z góry wyglądają trochę jak gniazda lub inne naturalne formacje. Można to chyba porównać do wrażeń, które mają ludzie, gdy patrzą z góry na przykład na pszczoły, mrówki, czy na inne zwierzęta, które organizują się w grupach. Ta perspektywa wydała mi się uderzająca. Wynikało to w dużej mierze z prostych, powszechnych przeżyć, czyli lotu samolotem i towarzyszących mu doznań. Miasta wyglądają z tej perspektywy jak żywe organizmy.
Czy kontynuujesz jeszcze tę serię?
Obecnie nie kontynuuję już tego tematu, bliższe są mi zderzenia pejzażu z abstrakcją. Interesuje mnie to, w jaki sposób można przedstawiać naturę, jak można ją przetwarzać na płaszczyźnie. Nie wiem, czy temat pejzaży z lotu ptaka jest zupełnie zamknięty, to zawsze trudno przewidzieć, ale obecnie skupiam się na czymś innym.

Jak wygląda Twój proces twórczy? Czy malujesz codziennie?
Jak tylko mogę i mam co malować, to tak. Robię sobie też przerwy, bo trzeba mieć “z czego” malować. Trzeba coś przeżyć, coś przeczytać, gdzieś być. Kiedyś wydawało mi się, że malarz powinien być cały czas przy sztaludze, ale powoli mi się to zmienia. Wydaje mi się, że lepsze efekty osiąga się wtedy, gdy przychodzi się do pracowni z pewnymi konkretami. Nawet jeśli pierwotny zamysł nie wyjdzie. Zdarzało mi się przychodzić do pracowni i zaczynać pracę bez przygotowania. Czasem może coś z tego wynikało, ale zazwyczaj było to malowanie dla malowania. Być może czasem i to jest potrzebne, ale nie jest konieczne.
Czy miewasz blokadę twórczą i w jaki sposób udaje Ci się ją przełamać?
Jeśli tak, to staram się ją po prostu przyjąć i pozwalam sobie na to, żeby nie malować. Natomiast sposobów na przełamanie blokady twórczej jest wiele. Wszystko, co wprawia w ruch wyobraźnię potrafi przełamać taką blokadę- dobra książka, kontakt z naturą czy z innymi ludźmi, rozmowa. Pomaga mi także przyjście do pracowni i siedzenie przed tym, co się już zrobiło. Już samo przebywanie w tym miejscu może coś przynieść.
Na koniec- pytanie, które musi paść: czy masz swoich ulubionych malarzy?
Czekałem na to pytanie <śmiech>. Tak, mam całą listę ulubionych malarzy, która co jakiś czas się zmienia. Jest wśród nich między innymi Jerzy Mierzejewski, Jerzy Nowosielski, Tomasz Tatarczyk, Stefan Gierowski, Stanisław Fijałkowski, Jacek Sienicki i wielu innych. Obecnie często konstruuję płótna o nieregularnych formach, więc interesują mnie malarze, którzy mierzyli się z tym problemem, wśród nich najchętniej oglądam obrazy Jana Berdyszaka i Franka Stelli. Jedną z istotnych dla mnie postaci jest również Gerhard Richter. Wydaje mi się, że wielu malarzy podziwia tę postać, ze względu na to, że to bardzo płodny, wielowątkowy artysta. Ciekawie śledzi się jego drogę.

Moim ostatnim istotnym odkryciem jest Victor Servranckx. Jeszcze nie widziałem jego prac na żywo, ale gdy zobaczyłem jego malarstwo na reprodukcjach, to zdziwiłem się, że tak długo był mi nieznany tak bliski mi malarz. Niedawno dostałem w prezencie wspaniały album z jego obrazami. Mam nadzieję, że już wkrótce będzie mi dane nadrobić to niezaznajomienie w bezpośrednim kontakcie.
Rozmawiała – Katarzyna Joanna
wywiad ukazał się na stronie sztukadluga.com
Zdjęcia – Przemysław Sroka (BWA)
R.Z.