
Było to dwanaście lat temu… „Co Pan pisze!” – ktoś się żachnie – „To już ponad dwa tysiące lat, jak nasza cywilizacja odwołuje się do Golgoty!” Tak, wiem dobrze, że bez wapiennego wzgórka w Jerozolimie, zwanego Miejscem Czaszki; bez tego, co się tam stało, naszej cywilizacji by po prostu nie było. Wiem również, że barbarzyńcy najchętniej rozjechali by Golgotę buldożerami, bo się jej po prostu boją. W czas Wielkiego Tygodnia chciałbym Państwu i sobie przypomnieć, że i u nas mamy chętnych do takiej wrażej roboty. Używa się do tego np. kulturowej dekonstrukcji (do niedawna jeszcze importowanej). Dzisiejsi hunwejbini rewolucji marksistowskiej już nie wprowadzają koni czy bydła do świątyń, ale urządzają tam koncerty czy pokazy mody, a dodatkowo sacrum deprecjonują w przestrzeni publicznej, m.in. na scenach teatralnych. Dokładnie według tego schematu polskojęzyczni marketingowcy „nowego wspaniałego świata” zafundowali nam „Golgotę Picnic”.

Najważniejszym punktem teatralnego festiwalu Malta 2014 w Poznaniu miał być spektakl „Golgota Picnic” w reżyserii Rodrigo Garcii, Argentyńczyka mieszkającego na stałe w Hiszpanii. Przedstawienie było nie tyle sławne, co osławione. Jego premierowe pokazy w roku 2011 we Francji (Tuluza, Paryż) spotkały się z protestami katolików. Dokładnie tak samo zareagowano w Polsce, co spowodowało odwołanie zaplanowanych prezentacji. „Piekło zawyło”, a z nim rzesza funkcyjnych sług jego; wśród nich ówczesna szefowa Galerii Zachęta, obecnie minister od kultury, Hanna Wróblewska (czy to kogoś zaskakuje?) Zbierano podpisy, pisano listy i apele do władz, a niektóre instytucje szukały obejścia tej sytuacji, urządzając projekcje filmowe spektaklu albo specjalne czytania tekstu scenariusza. Mocno to promowały takie media jak Gazeta Wyborcza i Polityka.

W Polsce, poddanej przez dziesiątki lat totalitarnej cenzurze, wciąż łatwo „kupić” sympatię ludzi argumentem, że „ktoś czegoś zakazuje”. Jeżeli już mówić o zakazach, to ja – z pozycji artysty teatru – mógłbym obecną sytuację w kulturze polskiej nazwać systemowym cenzurowaniem dostępu widza do treści innych niż zgodne z realizowaną przez rządzących ideologią. Od czasów „Golgoty Picnic” przemoc symboliczna stała się rutynową metodą realizacyjną spektakli w instytucjach teatralnych, a w konsekwencji również w ruchu amatorskim tej branży. W repertuarach scen utrzymywanych z publicznych pieniędzy nie znajdziemy przedstawień promujących wiarę katolicką, życie w czystości czy miłość Ojczyzny. Natomiast niemal w każdym mamy permisywizm, relatywizm, antypolskość, a także obrażanie ludzi wierzących w Pana Boga. Jacek Kowalski, historyk sztuki, poeta i pieśniarz, w kontekście „Golgoty Picnic” bardzo słusznie zauważył, że w swych przesłaniach, w formie i treści takie spektakle spełniają wszelkie znamiona mowy nienawiści.

Gdybyż to wszystko miało wymiar jednostkowy, to znaczy dotyczyło kontrowersji, jaka może się pojawić i się często pojawia pomiędzy ludźmi w kontekście ich oglądu świata czy estetycznych preferencji. Ale nie, tutaj na pewno nie chodzi o to, co się komu podoba. „Golgota Picnic” była pierwszą nad Wisłą otwartą bitwą o kształt kultury w jakiej żyjemy. Z jednej strony mieliśmy osadzone w europejskiej tradycji protesty, a z drugiej widowisko żerujące na tej tradycji i ją wykorzystujące wedle woli i uznania swych twórców.

Rzecz nie w tym abyśmy teraz brukali swoje ego przypominaniem scen, symboli i słów, które użyto w tamtym spektaklu. Natomiast warto przywołać francuską wikipedię (sic!), gdzie hasło „Golgota Picnic” tak oto było definiowane w już w owym 2014 r.:
Sztuka łączy poważną krytykę społeczeństwa konsumpcyjnego i rozczarowanie ludzkością z dekonstrukcją Osoby i nauczania Jezusa z Nazaretu.

W wydawanej w Paryżu gazecie „La Vie”, Henrik Lindel tak po premierze recenzował spektakl:
Sztuka ośmiesza i systematycznie poniża Chrystusa, znaczenie Jego śmierci na Krzyżu, treści Wiary, a także samych wiernych. Autor cały czas prowokuje […], odwracając swobodnie sens wiary albo odbierając jej wszelką transcendencję.

Całe pokolenia Polaków wypełniały nasz kulturowy spichlerz (albo lodówkę, jak kto woli) strawą, którą się i dzisiaj jeszcze żywimy. Przez całe wieki eksperymentowano, co do menu i w końcu zdefiniowano dietę najlepszą dla narodu i państwa. Oczywiście, zdarzały się okresy niedojadania, albo też – jak dzisiaj – bachanaliów, po których trzeba było się – excusez-moi – wyrzygać. „Dieta”, która jest obecnie niejako przymusowa, może skończyć się tylko na dwa sposoby. Po pierwsze śmiercią tak karmionego organizmu (czytaj: zupełnym wyjałowieniem kulturowym), a po drugie nowotworową mutacją, czyli zmianą tożsamości. Protestujący przeciwko temu i w ogóle inaczej myślący niż „poprawniacy” są ośmieszani, stygmatyzowani i wykluczani. Jeżeli nie oprzytomniejemy (czytaj: zmądrzejemy), to być może za kolejne lat kilkanaście system już nie zaakceptuje, że się nie korzysta z jego „piknikowej” oferty. Wtedy spektakle alternatywne do mainstreamu będą oficjalnie zakazane, a jego twórcy penalizowani. Natomiast biorący udział np. w nabożeństwie Drogi Krzyżowej będą przymusowo „leczeni” z fanatyzmu… No cóż, prawdziwa Golgota nie zna kompromisu ze światowością, a jej signum – jak by nie było – jest PASJA.
Tomasz A. Żak (Pch24.pl)

Filmowa wersja felietonu Tomasza A. Żaka „Żak Teraz” – dostępna jest na stronie tarnowskiej telewizji lokalnej STAR.nowa.tv w zakładce „Programy” – „Według Żaka” oraz na FB i YT oraz na naszym portalu www.tarnowskikurierkulturalny.pl