
czyli
Oskar Kolberg z Jadownik.
Sabina Jakubowska to urodzona w Brzesku i zamieszkała w Jadownikach autorka poczytnych powieści, magister archeologii, doktor nauk humanistycznych, certyfikowana doula, nauczycielka a przede wszystkim mama. Członkini Towarzystwa Miłośników Ziemi Jadownickiej. Od wielu lat asystuje kobietom przy porodach, w roli douli. Zapewnia fizyczne i emocjonalne wsparcie matkom i ich rodzinom w czasie rozwiązania. Jest miłośniczką lokalnej historii, która była tematem jej doktoratu. Na swoim koncie ma dwie książki: „Dom na Wschodniej” – powieść dla młodzieży (2015) i bestselerowe, wydane w ubiegłym roku„Akuszerki”. Jakubowska na ponad 700-stronach zawarła nie tylko fenomenalny obraz z historii położnictwa XIX i XX wieku, ale przede wszystkim odkryła na nowo historię regionalną i genialnie odtworzyła język tamtych czasów (1880-1950). Pobrzmiewają tu dalekie echa wieloetnicznej i wielonarodowej Rzeczypospolitej. Swoistego tygla barwnych postaci. Są tu i trzy pokolenia właścicieli Browaru Okocimskiego, partyzanci, rodziny szlacheckie, poeci, kupcy, żandarmi, rolnicy, profesorowie medycyny, ale przede wszystkim historyczne postacie ze świata położniczego.

Sabina Jakubowska jest doulą i prawnuczką akuszerki Anny Czerneckiej. Autorka przez wiele lat śledziła księgi metrykalne, przeanalizowała mnóstwo dokumentów, choć w głównej mierze sięgnęła po unikatowe zapiski swojej prababki, po której została legenda, zbiór anegdot przekazywanych w rodzinie, kilka zdjęć, drobiazgów akuszerskich. A także zeszyt z 1886 roku, który własnoręcznie podpisała: „Cesarsko-Królewska Szkoła Położnych w Krakowie”.

Zostało po niej coś jeszcze. Ślady w dokumentach i w ludzkich sercach, które Jakubowska umiejętnie wprowadziła do literackiej fabuły. Akcja książki rozpoczyna się w 1885 roku na jednej z podkrakowskich wsi. Młoda dziewczyna o imieniu Franciszka odkrywa swoje powołanie i pomaga kobietom w odbieraniu porodów. Dzięki swojej determinacji rozpoczyna naukę w specjalnej szkole dla położnych, mieszczącej się w Krakowie.

To jest opowieść, której się wierzy – pisze na swoim profilu Fb Agnieszka Winiarska – mama, aktorka i poetka. Zachwycona jestem szczerością, w jakiej napisane zostały ,,Akuszerki”.
Źródłem ich wyjątkowości jest doświadczenie, empatia wobec drugiego człowieka i wiara w sens Życia. To genialna powieść, bardzo użyteczna (@literatura.przepiękna i dodaje, że absolutnie piękne jest to, że Jakubowska z taką czułością oddaje ciału to, co cielesne; że pokazuje jego siłę, umiejętności czerpania z instynktów, że oddaje intuicji należne jej miejsce. Ciepło się robi na sercu czytając o tym, jak bohaterki ,,Akuszerek” słuchają siebie, jak się uczą wyłączać myślenie, zdawać na to, co w jest w nich od pokoleń. To nie żadne zabobony. To połączenie wiedzy i czucia – swoisty sojusz szkiełka i oka.
Jeśli ktoś, tak jak ja, ma za sobą trudne doświadczenia okołoporodowe i obawia się lektury,,Akuszerek” zapewniam,że nie musi – ta powieść niesie ze sobą światło.

Zaś Marcin Łopieński zadaje w sieci prowokacyjne pytanie: Czy mężczyźni powinni sięgać po książki skierowane do kobiet?
To pytanie dręczyło mnie przez cały czas czytania „Akuszerek” pisze, czyli łącznie 10 dni. Mam taki zwyczaj, że jeszcze przed lekturą dokładnie oglądam każde wydanie i tym razem trafiłem na posłowie, w którym Sabina Jakubowska wyraźnie zwraca się do „Czytelniczek”. Oho, pomyślałem, nie zaczyna się najlepiej. Cieszę się, że jednak skończyło się znakomicie.
Fascynująca jest w tej książce subtelność, z jaką autorka opowiedziała całą historię. Jakubowska na blisko 700 stronach przybliża czytelnikowi sztukę położniczą z przełomu XIX i XX wieku. Miejscem akcji jest wieś, a ten kto choć raz obejrzał w telewizji „Znachora” wie o jakich warunkach mówimy. Mamy tu zatem brud, smród, litry wódki i sporo przemocy, również tej domowej, ale przede wszystkim oceany krwi, gówna i błota. Nie wspominając już o samych porodach. Jakubowskiej szczególnie udała się rzecz niebywała: potrafiła te wszystkie mrożące krew w żyłach sceny przedstawić z taką nieopisaną wręcz wrażliwością, że jako mężczyzna nieoglądający na żywo porodu, nie czułem obrzydzenia. Przeciwnie: najtrudniejsze przypadki pokazane w „Akuszerkach” czytałem z większym napięciem niż niejeden kryminał.
Taki zabieg autorski znacznie przyczynił się do tego, że Jakubowskiej udało się napisać porywającą powieść o miłości z historią Polski w tle. Bo każda akuszerka (położna) z powołania musi kochać drugiego człowieka. Dopiero wtedy może w pełni oddać się swojej posłudze. Ale tej miłości w „Akuszerkach” znajdziecie ogrom: między dziewczyną a chłopakiem, kobietą i mężczyzną, żoną i mężem, rodzicem i dzieckiem.

Historia u Jakubowskiej ma ważne znaczenie, bo determinuje sposób opowieści i ogromnie wpływa na losy głównej bohaterki. Do tego stopnia, że właściwie „Akuszerki” możemy podzielić na trzy części: przed I WŚ, po niej i podczas II WŚ.
W tej pierwszej najwięcej jest opisów porodów i kwestii medycznych, później jest tego coraz mniej i można odnieść wrażenie, że pod tym kątem książka jest trochę nierówna. Warto wtedy zwrócić uwagę na dramat Franciszki, bo wydarzenia światowe odcisną ogromne piętno na jej rodzinie, ale przede wszystkim na jej psychice. Moim zdaniem poprzez przeniesienie tego jądra powieści z opisów porodów na historię Polski Jakubowska chciała po pierwsze przedstawić to, jak dzieje wpłynęły na jej rodzinną wieś Jadowniki i losy mieszkańców. Po drugie realistycznie oddała życiowy dramat kobiet. Dlatego ja tej nierówności nie będę się czepiał, a jeśli miałbym wskazać delikatny minusik, to trochę mało było w tej książce zapachów wsi. Życie poza miastem dyktują pory roku, a ich nieodłącznym elementem jest właśnie woń. Tak niesłychanie inna dla każdej z nich. I tutaj te aromaty owszem są, ale odczuwam pewien niedosyt. Może dlatego, że w dzieciństwie każdy weekend spędzałem na wsi u dziadków i doskonale wiem, o co chodzi?
Dopełnieniem „Akuszerek” są bohaterowie. Akcja powieści rozgrywa się na przestrzeni 65 lat, dlatego musicie być gotowi na sporą liczbę postaci. Ważne jednak, że każda z nich jest realistycznie przedstawiona i nawet wrzucenie ich wszystkich na deski teatru świata nie prowadzi do tego, że giną gdzieś w tle. Przeciwnie: oni są i zaznaczają swoją obecność własnymi – często rozrywającymi serce – decyzjami. Na koniec wrócę do pytania z początku recenzji: czy „Akuszerki” to powieść, po którą powinni sięgnąć mężczyźni? Moim zdaniem tak! Znajdą tu bowiem wiele wzorców męskości i ojcostwa, do tego mnóstwo przykładów na to, jak powinna postępować głowa rodziny, ale też patriota. Przede wszystkim jednak każdy facet podczas lektury „Akuszerek” będzie miał okazję głęboko zajrzeć w serce kobiety i przekona się w ten sposób, że na świecie nie ma piękniejszego i bardziej wrażliwego skarbu.
Moi drodzy, zachęcam Was gorąco do sięgnięcia po „Akuszerki”! Dajcie się porwać historii niezwykłej Franciszki, otwórzcie tę cegłę w poszukiwaniu zapachów wsi i zrozumienia losów historii Polski i polskiej wsi. Zachwyćcie się tym realizmem magicznym, który w niczym nie ustępuję książkom zagranicznych autorek. Powieść Sabiny Jakubowskiej, oparta na zapiskach autentycznej akuszerki żyjącej w latach 1858-1950, to bowiem przejmująca historia o gorącej miłości do drugiego człowieka. Piękny dowód na to, że żyjąc sprawiedliwie i dobrze każdego dnia, możemy spędzić ten czas na ziemi szczęśliwie i godnie. A być może w niektórych przypadkach będzie to również wskazówka, gdzie i w jaki sposób szukać sensu życia, kiedy wydaje nam się, że go nie ma.

We wrześniowym wydaniu Brzeskiego Magazynu Informacyjnego ukazała się rozmowa z Sabiną Jakubowską. Autorka w rozmowie z Konradem Wójcikiem opowiada o tym jak po pół roku od premiery patrzy na swoją powieść, o niezwykle trudnych pierwszych tygodniach od premiery oraz o tym co ciekawego kryją stare księgi metrykalne. Poniżej publikujemy fragmenty tego wywiadu.
Wolisz rozmawiać o sobie, czy o swoich bohaterach?
– Zdecydowanie o bohaterach i o książkach.
Jaka więc była Anna Czernecka?
– Twarda, ironiczna, pracowita i skuteczna. Na pewno też odważna, taką odwagą, jaka jest potrzebna w trudnej codzienności.
Czy Sabina Jakubowska jest do niej podobna?
– Nigdy o sobie nie myślałam w tych kategoriach. Jednak moja prababka jest dla mnie inspiracją w podejmowaniu wyzwań i wychodzeniu naprzeciw nieznanego.
Wprowadźmy niewtajemniczonych – kim była Anna Czernecka i dlaczego dziś o niej rozmawiamy?
– Była położną z Jadownik, żyła w latach 1858-1950. Uczyła się w Cesarsko-Królewskiej Szkole Położnych w Krakowie, a po powrocie była aktywna zawodowo aż do ukończenia 80 lat. Przyjęła na świat 2132 nowych mieszkańców Jadownik, a do tego niemało dzieci w całej okolicy, także żydowskich. Zostały nam w domu pamiątki po niej, „akuszerskie instrumenta” oraz zeszyt, w którym pilnie zapisała nauki, otrzymane w 1886 roku w krakowskiej szkole. Ten właśnie zeszyt „pożyczyłam”, aby go cytować w mojej powieści „Akuszerki”. Już kilka lat temu po mojej głowie wędrowały bohaterki ze świata wyobraźni, matka i córka, obie akuszerki – Franciszka Diabelec i Regina Perkowa. Rozmawiały ze sobą i wykonywały „akuszerską robotę”. Przyglądałam się temu i obserwowałam, jak stają się one coraz bardziej wyraziste. Anny Czerneckiej nie planowałam w tej powieści. Zamierzałam tylko skorzystać z zeszytu. Ale w pewnym momencie poczułam, że tak nie może być. I zaprosiłam ją do tej fikcji, aby poczuła się w moich powieściowych Jadownikach jak u siebie. Tak jak i wiele innych prawdziwych postaci, które pojawiają się epizodycznie.
Podejmując przed dekadą decyzję o byciu doulą, wiedziałaś jaką przeszłość ma za sobą twoja prababka?
– Wiedziałam, ale w tym momencie o tym nie myślałam. Zawód douli polega na niemedycznym wsparciu kobiet w okresie okołoporodowym, więc w tej pracy bazuję na moich umiejętnościach mających inny charakter. Ale być może miłość do porodów zawdzięczam nie tylko własnym dobrym doświadczeniom, lecz i jej.
Można powiedzieć, że byłaś obciążona genetycznie. Przeznaczenie?
– Możliwe. A w ramach przeznaczenia – mój własny wybór. Wierzę, że poród może być dobrym, wzmacniającym wydarzeniem dla rodzącej kobiety. Tę wiarę zawarłam też w powieści.
Fabuła jest najeżona lokalnymi wątkami, z czego zdecydowana większość oparta jest na prawdziwych wydarzeniach. Na przykład historia kobiety oskarżonej o czary…
– Tu się tak dużo działo. Pisząc doktorat związany z lokalną historią przypatrywałam się różnym epizodom bardzo dokładnie. A potem pozwoliłam bohaterom „Akuszerek”, aby poczuli to, co czuli prawdziwi ludzie tutaj mieszkający w obliczu wojen, powodzi, pożarów, kryzysu gospodarczego, epidemii i innych wydarzeń, tworzących codzienność między 1885 a 1950. Zaś historia „czarownicy” Reginy Perkowej jest przywołana jeszcze z XVII wieku. Zbyt dramatyczna, żeby o niej zapomnieć. Zwłaszcza, gdy się wie, gdzie był Czarcieniec przy jadownickim cmentarzu.
Co do samej premiery – miała ona miejsce 23 lutego, a więc dzień przed inwazją Rosji na Ukrainę…
– To był piękny wieczór, a następnego dnia zmienił się świat. Nie miałam w sobie zgody na promowanie książki, gdy gdzieś – całkiem niedaleko – cierpieli ludzie. Ale miałam obowiązki, umowy, które przewidywały promocję. Wtedy przyjaciółka powiedziała, że właśnie moja książka pomogła jej się oswoić emocjonalnie z rzeczywistością toczącej się niedaleko wojny. Zrozumiałam, jak uniwersalną jest ludzka potrzeba wiary, że mimo różnych strasznych rzeczy życie ma sens, każdy dzień może mieć sens. Mówiłam więc o tym na spotkaniach. I ruszyłam „w teren”, by wspierać ukraińskie kobiety w okresie macierzyńskim.

Sława „Akuszerek” wyszła poza Brzesko i Jadowniki. Jeszcze w przedsprzedaży znalazły się na 3 miejscu listy 100 bestsellerów Empiku w swojej kategorii, potem przez kilka miesięcy nie opuszczały pierwszej 40. Czułaś dumę widząc rankingi i czytając recenzje?
– Przyjemność.
Wiele materiałów potrzebnych do napisania książki pozyskałaś przygotowując pracę doktorską dotyczącą imiennictwa. Wertowanie ksiąg metrykalnych to zadanie fascynujące, czy raczej niezwykle nudne?
– Księgi metrykalne to moja kolejna wielka miłość. Serio. Kiedy czujesz pod palcami życie tych ludzi… 20 663 osób ochrzczonych przez 222 lata. Dotykałam ich, a oni dotknęli mnie. Nie brakowało przygód i fascynacji. A to czarownica Kaśka. A to Bierut jako ojciec chrzestny. I co chwilę wyskakiwała prababka akuszerka, żeby mi pomachać.
Napisałaś dwie książki i pracę doktorską dotyczącą Jadownik. To z miłości do miejsca zamieszkania, czy raczej z niechęci do podróżowania?
– Głoszę chwałę Jadownik na każdym kroku (śmiech)! Brzesko też lubię, to miasto mojego dzieciństwa i młodości. Czasem miło jest gdzieś wyjechać – a potem wrócić, i już z oddali wita mnie Bocheniec.
Rozmawiał Konrad Wójcik
Rozmowa ukazała się w Brzeskim Magazynie Informacyjnym
w numerze wrzesień 2022
Opracował – Ryszard Zaprzałka