
czyli
Wielki zapomniany, nieobecny… także w Tarnowie.
Za nami kolejny wernisaż. W ramach znakomicie pomyślanego cyklu “Rodziński i Przyjaciele” w salach wystawowych prestiżowej, prywatnej Galerii Hortar – znanej tarnowskiej rodziny przedsiębiorców i mecenasów sztuki rodziny Kopczyńskich, zawisły grafiki słynnego tarnowskiego artysty Jerzego Panka. Obiekty zostały udostępnione przez Muzeum Okręgowe w Tarnowie.

Zmarły dwa lata temu prof. Stanisław Rodziński to jeden z najwybitniejszych polskich malarzy, mistyk i asceta – profesor i rektor krakowskiej ASP, był mocno zaprzyjaźniony z Tarnowem, gdzie często bywał i wystawiał swoje niezwykłe, zanurzone w półmroku „ślady stóp” – obrazy medytacje, modlitewne kontemplacje… m.in. właśnie w Hortarze. W Tarnowie także wykładał, tu „dopadła” go wiadomość o narodzinach córki. W 1999 r. w tarnowskim Wydawnictwie Biblos ukazał się zbiór tekstów profesora Rodzińskiego o sztuce pt. „Sztuka na co dzień i od święta”. I teraz w wielkim stylu powraca w pracach swoich artystycznych przyjaciół…
Chociaż tak różnych, jak bohater czwartkowego wernisażu (15.06.), niekwestionowanego króla krakowskiej bohemy, artysty totalnego, sybaryty i abnegata, kobieciarza i pijaka a równocześnie oryginalnego twórcy o dziecięcej niemal wrażliwości, malarza i grafika, wielkiego mistrza drzeworytu. Krótko mówiąc, artysty pełną gębą.

Jerzy Panek urodził się w 1918 roku w Tarnowie, zmarł w 2001 roku w Krakowie. Jeden z najwybitniejszych polskich grafików. Studia rozpoczął w 1937 roku w Instytucie Sztuk Plastycznych w Krakowie na Wydziale Grafiki, w pracowni Andrzeja Jurkiewicza i Władysława Jarockiego. W czasie okupacji kontynuował studia w Kunstgewerbeschule. Po wojnie kontynuował naukę na Wydziale Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie pod kierunkiem Eugeniusza Eibischa i Zbigniewa Pronaszki. W 1955 roku uzyskał dyplom ukończenia Akademii. Krótko, na przełomie lat 1967 i 1968, pracował jako pedagog w krakowskiej ASP, później został jej honorowym profesorem. Od 1952 roku zajął się przede wszystkim drzeworytem, na początku wykorzystywał pomocniczo szkic i fotografię, potem na jego twórczość graficzną wpłynęła podróż do Chin w 1956 roku – zaczął rytować bezpośrednio na deskach. Po powrocie krótko współpracował z Tadeuszem Kantorem przy realizacjach teatralnych, zaś w latach 70. zaczął kłaść nacisk na prace malarskie. Jerzy Panek należał do międzynarodowego ugrupowania Xylon, zrzeszającego drzeworytników.

Otrzymał wiele nagród, m.in.: złoty medal na Triennale Współczesnej Sztuki Światowej w Nowym Delhi (1971), Nagrodę II stopnia Ministra Kultury i Sztuki (1963), Nagrodę im. Jana Cybisa (1986), Nagrody Prasy IV Międzynarodowego Biennale Grafiki w Krakowie (1972). Za całokształt pracy twórczej otrzymał w 1998 roku Nagrodę Miasta Krakowa i Nagrodę Wojewody Krakowskiego. Był członkiem Międzynarodowego Stowarzyszenia Drzeworytników Xylon.

Reasumując, artysta uprawiał malarstwo i grafikę oraz drzeworyt, w którym osiągnął mistrzostwo. Swoje prace łączył w cykle, z czego w latach 60. powstały jedne z najsłynniejszych m.in. Autoportrety, Pasterki, Latawce. Największy cykl w twórczości artysty stanowiły drzeworyty inspirowane Boską Komedią Dantego.

Prace Jerzego Panka charakteryzuje operowanie zwartą, topornie obrobioną, zdeformowaną bryłą i swoiste prymityzowanie formy. Artysta osiągnął niezrównaną lakoniczność i prostotę wyrazu. Malarstwo olejne wystawiał rzadko, traktując je jako bardziej intymną sferę swoich działań artystycznych.

Jak wezmę do ręki dłuto, to jestem drań. Ostro, nie ma hecy, dechę haratam; tu każdy ruch jest nieodwołalny – opowiadał o swojej pracy Jerzy Panek. Panek zaczął „haratać dechy” gdzieś w 1952 roku. Mieszkał w małym mieszkanku z bratem i jego rodziną, więc na malowanie brakowało miejsca. Był za to stół jadalny, doskonale nadający się do pracy w drewnie. I tak Jerzy został drzeworytnikiem, jak się później okazało – światowej sławy. A przy okazji także legendą artystyczno – towarzyską Krakowa, o której do dziś krążą na mieście opowieści.

Rysować zaczął jako nastolatek – jak twierdził, pod wpływem impulsu natury erotycznej. Spodobała mu się bowiem sąsiadka, i by wywrzeć wrażenie, namalował jej portret. Poszedł na studia artystyczne w Krakowie jeszcze przed wojną, dokończył je już po. Kształcił się u Eugeniusza Eibischa, z którym łączyły go dziwne relacje, bo profesor co i raz Panka ze szkoły wywalał, a potem znów przyjmował. Sam zainteresowany twierdził, że to wszystko wina dozorcy w domu Eibischów, któremu po jakiejś zakrapianej imprezie dał w mordę, co skończyło się awanturą z profesorem. Były i inne niesnaski, ale Panek jednak studia ukończył.

Zauważono go na legendarnej wystawie w warszawskim Arsenale w 1956 roku – wtedy jeszcze jako malarza. Wkrótce potem wyjechał na stypendium do Chin. Jak stał, z paczką papierosów i szczoteczką do zębów, zabierając jedynie narzędzia do pracy. Daleki Wschód zrobił na nim ogromne wrażenie. W Polsce i na Węgrzech szalała polityczna zawierucha, a tu cisza, spokój i starożytna kultura. Fascynowała go twórczość ludowa, kaligrafia i stare pieczęcie. W hotelowym pokoju „haratał dechy” inspirowane tym, co zobaczył. Gdy wrócił, pozostały mu chińskie nawyki: gotował jedzenie z sosem sojowym i pijał zieloną herbatę. Oczywiście poza wódką, bo był to jego ulubiony napój.

– Ja wina nie piję, tylko wódkę – mawiał artysta. – Wódka rozmiękcza, wódka daje życie, wódka to jest cudo. Owo cudo krążyło w żyłach Panka regularnie i stawało się powodem rozlicznych przygód. Kulminacyjnym momentem była afera, którą rozpętał na balu ASP w 1968 roku (jakiś czas wykładał na tej uczelni). Zjawiły się na nim szychy z partii, uczelni i Panek, już dobrze zawiany, ubrany w pożyczony garnitur i biały kapelusz. Na salę wkroczył z okrzykiem: „Czołem, konfidenci!”. Tym samym zakończyła się jego kariera naukowa. Innym razem na artystycznej imprezie zaczął krążyć po sali, trzymając w ręce pięćset złotych (sumę niemałą!), i zaczepiał obecne tam dziewczyny, pytając: „Pójdziesz ze mną?”.

Imprezowy styl życia nie wpływał u artysty na jedno: żelazną dyscyplinę pracy. Gdy tworzył, nigdy nie pił, choć kultywował dziwny obyczaj: polewał wódką głowę i intensywnie wcierał. Tematy do pracy podpatrywał w naturze. Raz była to Siuda Baba, czyli ludowy zwyczaj wielkanocny (mężczyźni czernili twarze i przebierali się za kobiety), innym razem mniej lub bardziej egzotyczne zwierzęta. Z tych ostatnich Panek najbardziej kochał kozy. Uważał je za nadzwyczaj mądre i długi czas spędził, szwendając się po pastwiskach w poszukiwaniu „tej jednej, właściwej”.
Z ulubionych tematów nie rezygnował nawet w przypadku prac zleconych. Gdy Muzeum Literatury zamówiło u niego serię ilustracji do „Pana Tadeusza”, dostało siedemnaście drzeworytów przedstawiających… konie.

– My nie mamy tyle czasu co koledzy w XIX wieku i jakbym chciał to wszystko przeczytać i zilustrować, zajęłoby mi ze dwa lata – tłumaczył się artysta. Dodawał także, że dla niego „Pan Tadeusz” jest „o wojence i koniach”. Książki nie przeczytał, aby „nie psuć sobie wizji”. W równie swobodny sposób potraktował zaproszenie do zilustrowania „Boskiej Komedii” Dantego. Z całego poematu wybrał tylko „Piekło”, bo jak mówił, interesuje go wyłącznie cierpienie i śmierć.

Była w tym zainteresowaniu być może jakaś autobiograficzna nuta z życia człowieka, który widział okropieństwa wojny i w czasie okupacji spędził dwa miesiące w obozie w Prokocimiu. Panek najchętniej jednak robił autoportrety, bo uważał, że „siebie zna najlepiej”. Prośby o namalowanie portretu powodowały u niego „skrępowanie podobieństwem”. Ulubionym modelem był zatem on sam. Przebierał się w łachy albo damskie ciuszki, zakładał kapelusz, wieszał lustro na gwoździu i działał. „Podrapałem się w plecy, w lustro nie spojrzałem (…), zimnego barszczu łyknąłem, oblizałem się i jest autoportret ” – pisał o swojej technice. Takich prac stworzył ponad sto.

Od 1962 roku artysta pracował w niewielkim mieszkanku przy ulicy Szerokiej na krakowskim Kazimierzu. Żył w nim jak pustelnik: z sufitu zwisała goła żarówka, nie było telefonu, pralki, wanny ani ciepłej wody. Brakowało też lodówki, bo Jerzy jadał tylko jedzenie świeże. W okolicy wszyscy go znali, nawet milicjanci tolerowali jego artystyczny tryb życia.

Imprezowe wybryki zaczęły dawać mu się we znaki. Już wcześniej jakiś lekarz postraszył go marskością wątroby, ale diagnoza okazała się błędna, co Panek skwitował stwierdzeniem: „tyle lat straconych”. Tym razem o błędach nie mogło być mowy. Przeżył wylew, miał niedowład nóg. Praca sprawiała mu trudność. W Wigilię 2000 przyszła do niego z wizytą dawna miłość, Basia. Jurek zapytał, „czy jest wolna” i „czy ma uregulowane sprawy osobiste”. Krótko mówiąc, oświadczył się. Ślub zaplanowano na 4 stycznia, ale z powodów urzędowych został przesunięty na następny dzień. Jerzy Panek zmarł w nocy 4 stycznia 2001 roku, nie doczekawszy swych zaślubin.

Korzystałem z tekstu Stanisława Gieżyńskiego.
Wykorzystano: „Panek, Gielniak, życie, przyjaźń, sztuka: korespondencja 1962-1972”, oprac. Elżbieta Dzikowska, Wiesława Wierzchowska, Warszawa, Biblioteka Narodowa, 2005; Katalog do wystawy „Jerzy Panek (1918-2001)”, Muzeum Narodowe w Krakowie, wrzesień-listopad 2006, Krystyna Kulig-Janarek, Kraków, Muzeum Narodowe, 2006.
Fotografie: Muzeum Narodowe we Wrocławiu, Wojciech Matusik/ Agencja Gazeta, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki/Medium, katalogi aukcyjne
R. Z.