
16 maja minęła 366 rocznica śmierci świętego jezuity Andrzeja Boboli – ludowego kaznodziei, „duszochwata”, jednego z głównych patronów Polski.
To jego wstawiennictwu u Matki Bożej powszechnie przypisywano „Cud nad Wisłą” czyli pamiętne zwycięstwo nad Bolszewikami w Bitwie Warszawskiej 15 sierpnia 1921 roku. Ten polski szlachcic herbu „Leliwa”, zwany apostołem Polesia, w okrutny sposób zamordowany w Janowie Polelskim przez ukraińskich kozaków, jest też jednym z bohaterów sztuki Tomasza A. Żaka pt. „Pokonać piekło”, który wyreżyserował ją w swoim Teatrze Nie Teraz, a której prapremiera odbyła się w Strachocinie, miejscu urodzenia tego prawie nie znanego współczesnym Polakom świętego. Być może dlatego, że zachowało się ledwie kilka jego konterfektów. Tym bardziej warto przypomnieć niezwykłą historią niedawno odnalezionego portretu tego męczennika.

Najbardziej prawdopodobna wersja jest taka, że obraz został namalowany około 1711 roku, gdy rozpoczynał się proces beatyfikacyjny Andrzeja Boboli. Tę datę sugerują również wyniki specjalistycznych badań.
W muzeum św. Andrzeja Boboli w Warszawie wisi odnaleziony niedawno obraz tego męczennika, namalowany na początku XVIII wieku. Św. Andrzej, zamęczony przez kozaków w 1657 roku, zapewne wyglądał właśnie tak, jak został tam przedstawiony. Z portretem wiąże się kilka niezwykłych historii.
W Narodowym Sanktuarium św. Andrzeja Boboli przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie można zobaczyć integralne relikwie męczennika, czyli jego ciało zachowane od rozkładu. Szczątki ubrane w szaty kapłańskie są wystawione w srebrno-szklanej trumnie przed głównym ołtarzem.

Na niższej kondygnacji świątyni, na lewo od wejścia, znajduje się muzeum poświęcone patronowi świątyni. Wśród wielu ciekawych eksponatów (np. kserokopii dokumentów napisanych własnoręcznie przez Andrzeja Bobolę, obrazów z różnych czasów, ulotek wydanych z okazji kanonizacji w 1938 roku) znajduje się szczególna pamiątka – najstarszy portret męczennika.
Jezuita o. Aleksander Jacyniak, twórca muzeum, trafił na ślad obrazu na początku XXI wieku, przeglądając dokumenty parafialne. Znalazł tam list od pewnego małżeństwa ze Śląska, które w latach 80. chciało sprzedać stary (jak się wydawało, XIX-wieczny) obraz św. Andrzeja Boboli. Autorzy listu trafili na kiepski moment, bo kościół na Rakowieckiej był wówczas w budowie i ojcowie nie myśleli o innych inwestycjach. 20 lat później o. Jacyniak postanowił sprawdzić, co się stało z obrazem. „Były to jeszcze czasy książek telefonicznych, więc znalazłem numer telefonu do tych państwa. Okazało się, że nadal mają obraz św. Andrzeja, a nawet chętnie go sprzedadzą, bo niedługo ich córka wychodzi za mąż i mają wydatki związane z weselem” – opowiada o. Jacyniak. Bardzo się ucieszyli, bo chcieli, żeby obraz zawisł w godnym miejscu.

Obraz leżał przez wiele lat zwinięty w rulon i był bardzo zniszczony. Po przywiezieniu go do Warszawy ojciec poprosił kilku konserwatorów sztuki o wycenę renowacji, ale kwoty okazały się spore. Kiedy myślał, co z tym fantem zrobić, zgłosiła się do niego ceniona pani konserwator sztuki.
Powiedziała, że zawdzięcza św. Andrzejowi cud uratowania życia i zdrowia po poważnym wypadku i chciałaby zrobić coś w podzięce. „Ustaliliśmy, że wyliczy koszty materiałów i profesjonalnej dokumentacji fotograficznej, a ja przekażę jej tę sumę. Natomiast cały wkład jej pracy miał być darem dla św. Andrzeja” – opowiada o. Jacyniak.

Po kilku dniach przedstawiła kosztorys: 1500 zł. Jeszcze tego samego dnia do o. Jacyniaka zgłosił się mężczyzna z prowadzonej przez niego wspólnoty i powiedział, że chciałby przekazać pewną kwotę, a ojciec na pewno będzie wiedział, co z nią zrobić. I wręczył mu 1500 zł.
Po oczyszczeniu obrazu coraz bardziej uwidaczniały się przemalowania i odsłonił się napis na odwrocie: Renovata 1855. Skoro obraz był poddany renowacji w połowie XIX wieku, musiał powstać co najmniej kilkadziesiąt lat wcześniej. Poza tym badanie płótna wykazało, że pochodzi ono z drugiej połowy XVII wieku.
Najbardziej prawdopodobna wersja jest taka, że obraz został namalowany około 1711 roku, gdy rozpoczynał się proces beatyfikacyjny Andrzeja Boboli. Tę datę sugerują również wyniki specjalistycznych badań ocalałych fragmentów pierwotnej sygnatury malowidła. Byłby to więc najstarszy znany wizerunek tego świętego.
Jeszcze ciekawsze jest to, że Andrzej zapewne wyglądał tak, jak został przedstawiony na obrazie. Jak to możliwe, skoro sportretowano go kilkadziesiąt lat po śmierci?

Kiedy w 1702 roku Andrzej Bobola ukazał się swojemu współbratu w Pińsku i zażądał odnalezienia trumny ze swoim ciałem, po zdjęciu wieka okazało się, że zwłoki nie uległy rozkładowi. Gdyby nie to, że były pokryte grubą warstwą kurzu, można by pomyśleć, że pogrzeb odbył się poprzedniego dnia. Widać było straszne ślady tortur, a krew na ranach była czerwona, jakby świeżo skrzepła.
Także w 1730 roku (czyli sześćdziesiąt trzy lata po śmierci św. Andrzeja) komisja biskupia, w skład której wchodzili specjalnie sprowadzeni uznani lekarze, zanotowała, że ciało „zachowało ścisłą spójnię i łączność członków, elastyczność i ciągliwość skóry i mięśni”. Opisano wówczas efekty bestialskiego znęcania się nad zakonnikiem, m.in.: skórę zdartą z kilku miejsc, wykłute oko, obcięte wargi i nos, brak palca wskazującego lewej dłoni itd. Dzisiaj relikwie są zmumifikowane, ale nadal widać niektóre z tych śladów.
XVIII-wieczny malarz, co zrozumiałe, pominął te naturalistyczne szczegóły. Z jego dzieła patrzy na nas święty Andrzej Bobola taki, jaki zapewne był za życia.
Postać św. Andrzeja Boboli możemy poznać dzięki dokumentom zakonnym. Jezuici mają zwyczaj, że drobiazgowo opisują duchowe sylwetki współbraci, ich problemy i postępy. Zgodnie z tymi opisami Andrzej Bobola – herbu Leliwa, urodzony w 1591 r. w Strachocinie koło Sanoka – był mężczyzną średniego wzrostu, krępym. Miał ciemne włosy i brodę, ale wcześnie zaczął siwieć. Wstąpił do jezuitów jako 20-latek.
W pierwszych zapiskach przełożeni określali go jako choleryka, skłonnego do zapalczywości, uporu i wybuchów niecierpliwości. W 1628 r. prepozyt Nowacki uznał nawet, że jeśli zakonnik nie utemperuje charakteru, nie będzie mógł uczyć w szkole ani być przełożonym.
W kolejnych Andrzej Bobola został już opisany jako sangwinik. Czy przez kilka lat zmienił mu się temperament? Nie, on tylko okazał „niezmordowaną energię i pewnego rodzaju zaciętość, z jaką walczył i łamał się sam z sobą, by wykorzenić swe wady, a zdobyć i wzmóc w sobie cnoty” – jak streszczał w 1936 r. zakonne zapiski autor biografii świętego o. Jan Popłatek.
Przez 46 lat przeżytych w zakonie Andrzej Bobola mieszkał w kilkunastu miejscowościach, posyłany tam, gdzie akurat był potrzebny. Pracował jako kaznodzieja, spowiednik, nauczyciel, rektor kościoła. Podczas zarazy w Wilnie z wielkim poświęceniem pomagał chorym. Uważany był za świętego kapłana.
Jak napisał o nim biograf, „dzięki Bożej łasce potrafił wznieść przeciętność na wyżyny heroizmu”. Gdzieniegdzie pojawia się informacja, że św. Andrzej Bobola był autorem tekstu Ślubów Lwowskich króla Jana Kazimierza, ale wiarygodne źródła tego nie potwierdzają.
Był już po sześćdziesiątce, kiedy trafił do Pińska na Polesiu, na terenie dzisiejszej Białorusi. Jako wędrowny misjonarz i kaznodzieja odwiedzał okoliczne wsie. Była to praca prawdziwie misyjna, bo ludzie żyli tam dziko, praktycznie nie znali żadnych sakramentów poza chrztem i żadnych modlitw poza „Hospody pomyłuj”. Hołdowali wielu zabobonom i przesądom.
Wsie były rozrzucone wśród lasów i bagien, nie było dróg. O. Bobola wędrował od osady do osady i mówił ludziom o Jezusie, spowiadał, udzielał ślubów, odprawiał msze święte. Odwiedzał zarówno tych, którzy przyznawali się do katolicyzmu, jak i tych, którzy uważali się za prawosławnych. Zdaje się zresztą, że i jedni, i drudzy często nie widzieli różnicy między tymi określeniami. Przyczynił się do tylu nawróceń, że nazywano go „duszochwatem”, czyli łowcą dusz.

Po wybuchu powstania Chmielnickiego na Ukrainie w 1657 r. zrobiło się niebezpiecznie również na przygranicznej Pińszczyźnie. O. Bobola wyjechał z Pińska, ale kozacy dogonili go na drodze między wsiami Janów i Peredił. Tam zaczęło się jego męczeństwo, o którym watykańska Kongregacja ds. Świętych Obrzędów i Ceremonii niemal sto lat później napisała, że w historii Kościoła nie zanotowano drugiego równie tak okrutnego. Kiedy czyta się relacje świadków, trudno wręcz uwierzyć, że ludzki organizm może znieść tak wiele.
Kozacy zapytali o. Bobolę, czy jest księdzem, a on potwierdził i radził im się nawrócić. Rozebrali go i dotkliwie pobili nahajkami. Wybili mu zęby, zdarli paznokcie i skórę z rąk. Potem wlekli za końmi do Janowa. Tam zaprowadzili go do drewnianej szopy, która była używana jako rzeźnia, i dali upust bestialskiej inwencji.
Wielu mieszańców wsi obserwowało tę straszną scenę przez szpary w ścianach budynku i potem ją opisało. Oprawcy między innymi przypiekali jezuitę ogniem, zdarli mu skórę z głowy i pleców w kształcie tonsury i ornatu, wyłupili oko i obcięli wargi, uszy i palce. Kiedy wzywał Jezusa i Maryi, zrobili mu dziurę w karku, wyciągnęli język i obcięli go u nasady. W końcu powiesili ofiarę głową w dół, a kiedy umęczone ciało drgało w konwulsjach, naigrawali się, że „Lach tańczy”. Dowódca dobił go szablą. Jezuici pochowali współbrata w Pińsku. Jego męczeńska śmierć wywarła duże wrażenie na okolicznej ludności, a przełożony opisał ją w liście do generała zakonu. Jednak wojny kozackie, wymordowanie wielu jezuitów i inne niepokoje w kraju nie sprzyjały prowadzeniu procesu beatyfikacyjnego.
Andrzej Bobola przypomniał o sobie w 1702 r. rektorowi pińskiego kościoła, ukazując mu się we śnie. Kiedy odnaleziono i otwarto trumnę, świadkowie zobaczyli nienaruszone ciało (dzisiaj można je oglądać w sanktuarium św. Andrzeja Boboli w Warszawie). Kult męczennika się rozwijał, przeniesiono jego ciało do Połocka i rozpoczęto proces beatyfikacyjny w Rzymie.
W 1819 r. Andrzej Bobola ukazał się dominikaninowi z Wilna, o. Alojzemu Korzeniewskiemu, zapowiadając wyzwolenie Polski. Został wyniesiony na ołtarze w 1853 r.

W 1920 r., kiedy wojska sowieckie zbliżały do Warszawy, polscy biskupi zwrócili się do papieża Benedykta XV z prośbą o kanonizację Andrzeja Boboli i ogłoszenie go patronem Polski. Wierzyli, że męczennik może wymodlić ratunek dla ojczyzny. W oblężonej stolicy odbywały się intensywne modlitwy – między innymi za pośrednictwem bł. Andrzeja Boboli, którego relikwie obnoszono w uroczystych procesjach.
W 1922 r., kiedy Połock znajdował się pod rządami sowietów, ciało Andrzeja Boboli wywieziono do Moskwy jako eksponat „religijnego fanatyzmu” i umieszczono na Wystawie Higienicznej w Ludowym Komisariacie Zdrowia. Polski rząd bezskutecznie starał się odzyskać szczątki (dopóki znajdowały się w Pińsku, Józef Piłsudski myślał nawet o szarży na miasto).
Udało się je odebrać dopiero dwa lata później za pośrednictwem Stolicy Apostolskiej, która otrzymała relikwie w zamian za zboże przekazane głodującej Rosji. Ponieważ Sowieci nie zgadzali się na przewiezienie ciała do Polski, spoczęło ono w rzymskim kościele jezuitów.
Wróciło ono do Polski 1938 r., już po kanonizacji, w triumfalnej podróży kolejowej z przystankami w wielu miastach. W 2000 r. św. Andrzej Bobola został ogłoszony patronem Polski.
za Aleteia.pl – skrót rozdziału książki „Boży Wojownik. Opowieść o św. Andrzeju Boboli”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Esprit.
R. Z.