
W tym roku minie 10 lat od śmierci wybitnego tarnowskiego prozaika i poety Jerzego Reutera, autora słuchowisk radiowych i dramaturga, dziennikarza i wielkiego pasjonata historii Tarnowa. Przez lata był współredaktorem naszego portalu. Wypełniając niejako testament przyjaźni i pamięć o Nim utrwalić, postanowiliśmy przypomnieć niezwykle popularny cykl jego cotygodniowych Pitavali Tarnowskich publikowanych na naszych internetowych łamach w latach 2009 – 2015. Poniżej dwa kolejne odcinki tego cyklu: 44 i 45.

Pitawal Tarnowski 44 – Wielka miłość
Antoni Kiełbik ożenił się w przypływie wielkiej miłości. Oświadczył się, jak nakazuje obyczaj, padając na kolana przed matką swojej wybranki i doznał wielkiego szoku. Otóż, ową matką okazała się była kochanka Antoniego, a właściwie jego stała partnerka za pieniądze, gdy odbywał służbę wojskową w Krakowie. Kiełbik udał sprytnie że nie rozpoznał byłej madam Wiki, a obecnie pani Bursztynowej, matki pięknej dziewczyny i przyszłej żony. Bursztynowa wyraziła zgodę i młodzi dali na zapowiedzi.
Stan narzeczeństwa przebiegał pomyślnie, ale Antoni Kiełbik marniał w oczach i stawał się co raz bardziej nerwowy, a szczególnie gdy na horyzoncie pojawiała się przyszła teściowa. Na próżno narzeczona zapewniała go o swojej miłości i że nie opuści do śmierci i wiele innych pięknych słów. Kiełbik popadał w dziwne zatracenie i najczęściej przesiadywał w szynku na Woli Rzędzińskiej gdzie miał kolegów z pracy. Pił spore ilości alkoholu i oddalał się od dziewczyny w sposób okrutny, łamiąc wszystkie wcześniejsze obietnice przedmałżeńskie.
W końcu któregoś dnia zniknął z Tarnowa, zacierając za sobą tropy. Panna po kilku dniach osuszyła gorzkie łzy i wdała się w znajomość z innym, a matka zachorowała na bardzo podobną przypadłość do tej od Kiełbika i jak on przepadła bez wieści. Nikt nie połączył dwóch przypadków w jedną całość i sprawa zmierzała w prostym kierunku do zatarcia, ale przewrotny los niebawem wyjaśnił co się stało.
Któregoś dnia przechadzający się nad Wątokiem policmajster zauważył wyłaniającą się spod topniejącego śniegu wielką walizę. Gdy podszedł bliżej do jego nosa doleciał silny smród gnijącego mięsa, więc bez namysłu powiadomił posterunek i doprowadził na miejsce odpowiednich funkcjonariuszy. Po otworzeniu walizy oczom zebranych ukazało się ludzkie ciało w rozkładzie. Po damskiej odzieży policjanci uznali, że znaleźli zwłoki kobiety, a zbadaniem sprawy zajęli się lekarze. Okazało się, że truchło należało niegdyś do Bursztynowej i zostało pozbawione życia poprzez zadźganie ostrym przyrządem. Jak zwykle w tak skomplikowanych przypadkach, śledztwem zajęli się wytrawni policjanci Leibel i Trela. Po przesłuchaniu domowników i sąsiadów powoli zaczęli nabierać podejrzeń i sklejać historię w całość. Brakowało im tylko jednego ogniwa, którym był zaginięty Antoni Kiełbik. Poszukiwania rozpoczęli od Woli Rzędzińskiej i wspomnianego szynku, w którym obficie raczył się wódką Kiełbik. Z zeznań stałych bywalców dowiedzieli się, że chandra poszukiwanego była wielka i objawiała się tym, że Kiełbik po uraczeniu się alkoholem zaciskał pięści i odgrażał się jakiejś Wiki i wieścił jej niechybną śmierć. Po kilku dniach, na skutek rozesłanego rysopisu, przyszła do Tarnowa wiadomość, że podobny osobnik zamieszkuje od jakiegoś czasu w Krakowie i trudni się roznoszeniem węgla. Sprawa nabrała tempa. Wydelegowani policjanci złapali na krakowskiej ulicy Kiełbika i odstawili do Tarnowskiego aresztu.
Kiełbik przyznał się do zamordowania niedoszłej teściowej i wyjaśnił, iż był szantażowany i zmuszany do pożycia z Bursztynową. Zabił bo musiał pozbyć się przeszkody jaka stanęła na przeszkodzie do jego wielkiej miłości. Po krótkim procesie sąd skazał Antoniego Kiełbika na karę śmierci, a wyrok wykonano w Krakowie.
/za Unia – zbiory MBP w Tarnowie/

Pitaval Tarnowski 45 – Kolejowi złodzieje
Styczeń 1912 roku był miesiącem nad wyraz mroźnym, więc nikogo nie zdziwiło, gdy w drzwiach do wagonu na tarnowskim dworcu pojawił się omotany w grubą szubę starszy starozakonny jegomość. Po ulokowaniu się w przedziale otworzył podręczny sak i wyjął z niego posiłek, składający się z kawałka chleba, miodu i kilku jabłek. Pan Luksenberg, bo tak się nazywał ów podróżny, jadł z apetytem i dawał temu wyraz głośnym mlaskaniem i chrząkaniem, co wzbudziło ożywioną ciekawość siedzącego naprzeciw pasażera.
Po minięciu Brzeska pasażer ten przesiadł się bliżej Luksenberga i czyniąc kilka gestów uprzejmości przedstawił się jako Żyd podróżujący ze Lwowa do rodziny w Krakowie. Na swój nieco odmienny wygląd od każdego uczciwego Żyda, pasażer stwierdził, że jest tylko z pochodzenia Izraelitą, ale z przekonań człowiekiem nowoczesnym i bardziej wierzącym w pieniądze niż w siły wyższe. Luksenberg miał zgoła podobne zapatrywania co do pieniędzy, chociaż w życiu pozamaterialnym przestrzegał przykazań, więc szybko zaprzyjaźnił się z pasażerem przedstawiającym się jako prokurent Alojz Knopf.
Panowie wspólnie skonsumowali posiłek Luksenberga i po kilku minutach przyjemnej rozmowy wpadli w nie mniej przyjemną drzemkę, chociaż gwoli ścisłości należy się wyjaśnienie, że w ową drzemkę wpadł tylko Luksenberg, a Knopf usnął na przysłowiowe jedno oko, obserwując uważnie tym drugim zachowanie towarzysza podróży. Po chwili Knopf wyszedł na korytarz wagonu i kiwnięciem głowy przywołał stojących tam dwóch mężczyzn, a następnie całą trójką obszukali kieszenie śpiącego Luksenberga i jego kufry. Gdy już zabrali co tylko chcieli, porwali okazałą szubę z wieszaka i wyszli z pociągu na stacji w Bochni.
Luksenberg ocknął się z bólem głowy, ale szybko zauważył brak portfela i okrycia. Natychmiast wezwał konduktora i nakazał spisanie odpowiedniego protokołu na okoliczność rabunku w wagonie państwowej kolei żelaznej. Po przybyciu do Krakowa udał się na posterunek i zgłosił napad. Jako, że przestępstwo popełnione zostało na terenie pozostającym w jurysdykcji tarnowskiej, sprawą zajął się sierżant policyjny Gilarski. Bardzo szybko rozpoznano sprawców. Byli nimi Fedor Półtorak, Franciszek Borucki i Franciszek Góra – śmietanka złodziejska z Tarnowa.
Gilarski ruszył w pościg i bardzo szybko dotarł do informacji, że Góra mieszka w Podgórzu, gdzie ma melinę złodziejską. Tam też nakrył złodzieja, gdy ten spał spokojnie po nocnej libacji. Przy aresztowanym znaleziono kilka tysięcy koron pochodzących z różnych kradzieży i dokumenty Luksenberga. Za pozostałymi bandytami policja rozesłała po okolicy listy gończe.
Przewieziony do tarnowskiego sądu Góra bardzo długo nie chciał wydać miejsca ukrywania się swoich wspólników, ale pod sprawnym naciskiem biegłych w przesłuchaniach policjantów ujawnił, że przebywają oni w Żabnie u wdowy po miejskim stróżu, która wynajmuje im pokój. Dalsze czynności były już tylko formalnością i szajka stanęła przed sądem. Pytany Luksenberg dlaczego nie zagadał do Góry w jidysz i nie sprawdził jego prawdomówności oświadczył, że nigdy nie porusza tematów religijnych z nieznajomymi, bo jest to niegrzeczne i mało kulturalne.
/za Pogoń – zbiory MBP w Tarnowie/
Jerzy Reuter
Zdjęcia pochodzą m.in ze zbiorów Stanisława Siekierskiego oraz zasobów miejskich i FB