
Kiedy dowiedziałem się – pisze Andrzej Król, ceniony aktor Teatru Nie Teraz i wytrawny erudyta, o teatralnej inicjatywie alumnów Wyższego Seminarium Duchownego w Tarnowie, aby wystawić „Zemstę” Aleksandra Fredry, pojawiła się we mnie wątpliwość, czy można wystawić ten dramat w obsadzie wyłącznie męskiej, bo z jakiś niewyjaśnionych dla mnie samego przyczyn uznałem, że nie wezmą w tej inscenizacji udziału kobiety. I czy to w ogóle możliwe, aby obecność samych mężczyzn na scenie mogła bawić publiczność? Ku mojemu zdziwieniu – po obejrzeniu spektaklu w niedzielę 20 października o godz. godz.19 – przyznałem, że nikogo mi na scenie nie brakowało. W dodatku byłem świadkiem licznych wybuchów śmiechu, a nawet aplauzu, wyrażanego oklaskami w trakcie trwania spektaklu. Jak to możliwe?

Okazuje się, że ciągle istnieje w Seminarium Duchownym w Tarnowie duch teatralnej aktywności. Pamiętam lata świetności Teatru DABAR, którego założycielem i reżyserem był niezapomniany ks. dr Zbigniew Adamek, wykładowca homiletyki i przedmiotów związanych z literaturą i językiem polskim. DABAR (słowoczyn Boga – termin łączący stwarzanie i wypowiadanie jako rzeczywistość niepodzielną) miał swoje warsztaty, oazy teatralne, na których młodzi ludzie zapoznawali się z teatrem, aktorstwem, sztuką inscenizacji, interpretacji i recytacji. Ks. Zbigniew Adamek dwa razy w roku akademickim wystawiał także sztuki w obsadzie kleryckiej, co sprzyjało rozbudzaniu wrażliwości lingwistycznej, scenicznej i szeroko rozumianej formacji duchowej. Wszak na początku JEST SŁOWO; zapisane jest ziarnem, które ożywa w czasie wypowiadania, aby wydawać plon i karmić umysły swą mocą.

W roku 1982 pojawił się nawet wśród alumnów magister sztuki po studiach aktorskich, ks. Krzysztof Stosur, obecnie kustosz sanktuarium św. Faustyny w Warszawie, który przez dwa sezony był aktorem Teatru Solskiego, aby ostatecznie uzyskać święcenia kapłańskie w roku 1993. On także brał udział w spektaklach ks. Zbigniewa Adamka. Po odejściu na emeryturę tradycję Teatru Seminaryjnego przejął były rektor seminarium, a obecny proboszcz parafii w Mościcach, ks. dr Jacek Nowak. Obecnie to za jego przyczyną idea teatru wśród alumnów jest ciągle żywa, o czym mogłem się przekonać podczas niedzielnego spektaklu oraz rozmowy z ks. Dawidem Tokarzem, który opowiedział mi o pracy nad scenariuszem i trudach przygotowania Fredrowskiej komedii.


Spektakl trwał sto minut, przedzielony dwudziestominutową przerwą, i przez cały ten czas akcja dramatu bawiła publiczność wyśmienicie. Na scenie ośmiu alumnów sprawnie interpretowało wymagający przecież tekst. Okazało się nawet, że w kilku sytuacjach pojawił się bonus komiczny, gdy Rejent Milczek [Dawid Tokarz] chciał zwiększyć winę Cześnika Raptusiewicza [Szymon Uroda] , krzywdy ekstrapolując /rozszerzając/ na dzieci i żonę; w odpowiedzi usłyszał od jednego mularza [Dominik Wójcik] „Nie mam dzieci”, a od drugiego [Filip Żurek] „Nie mam żony” i te wyznania dodatkowo rezonowały w świadomości widzów. Pojawiły się także świetnie przygotowane sceny walki mularzy [wyżej wymienieni] ze Śmigalskim [Tomasz Baran], które zostały wykonane z werwą i brawurą. Niezapomniane także wrażenie zrobiła na mnie scena wytaczania beczki, mieszania zaprawy oraz murowania „na trzy cegły” z unoszącym się w powietrzu pyłem wapiennym, urealniającym dzieło budowy. Sceny z Papkinem [Piotr Struzik] były za każdym razem nagradzane przez publicznością reakcjami, świadczącymi o pozytywnym przyjęciu tej postaci, jakże istotnej dla przebiegu akcji. Z precyzją została zaznaczona różnica w ekspresji postaci cholerycznego Cześnika [Szymon Uroda] „Mocium Panie” i uduchowionego Rejenta [Dawid Tokarz] „Niech się dzieje wola nieba…”. Wacław [Mateusz Kęska] ostatecznie dopiął swego i mógł zobaczyć Klarę „jak żywą” na obrazie wiszącym nad kominkiem u Cześnika, gdzie tkwiła honorowo nad rogami wielkiego „rogacza” (tu wyrażę ubolewanie, że ten rekwizyt nie został wykorzystany tak, jak na to zasługiwał, bo nie po to Bóg dał rogaczowi rogi, żeby były tylko ozdobą kominka). Perełka [Piotr Purski] robił co mógł, aby goście przy stole Cześnika nie cierpieli z niedostatku trunków i aby nie pokaleczyli się rozbitym kielichem, co spotęgowało dramaturgię jednej ze scen.


Publiczność mogła w spektaklu podziwiać stroje szlacheckie wypożyczone z Bractwa Kurkowego oraz meble z zasobów seminaryjnych. Scenografia była zdecydowanie bogata i wypełniała wiarygodnie całą scenę, stwarzając przestrzeń dla akcji dramatu i sprzyjając rozpoznaniu czasu akcji.

Nad scenariuszem pracowało trzech scenarzystów: Piotr Struzik, Dawid Tokarz oraz Szymon Uroda (w kolejności alfabetycznej). Te same osoby dokonały zbiorowej reżyserii. Do obsługi świateł i dźwięku były zaangażowane jeszcze trzy osoby. Spektakl został wystawiony na widok publiczny pięć razy: dwa razy w czerwcu i trzy razy w październiku. Za każdym razem widownia (licząca 350 miejsc siedzących) była wypełniona do ostatniego miejsca, a 20. października ilość osób chętnych do obejrzenia spektaklu przerosła możliwości sali, po „dostawkach” niektórzy obecni zajęli miejsca na schodach, nawet z boku sceny. Świadczy to o tym, że dobry humor w teatrze znajduje zawsze chętnych widzów. Frekwencję zwiększył tego dnia fakt, że został odwołany spektakl „Śluby panieńskie” Fredry w Teatrze im. Ludwika Solskiego po drugiej stronie ulicy i kilka zawiedzionych tym faktem osób mogło dokonać „zemsty” oglądając „Zemstę” w Teatrze Seminaryjnym.


Z wielką uwagą wysłuchałem wyznania, że – w procesie przygotowania scenariusza – okazało się, iż inscenizacja „Zemsty” możliwa jest bez udziału kobiet, ale nie jest możliwa bez krokodyla, który pojawił nie w dialogu, ale w liście od Klary, czytanym przez Papkina. W ten to sposób krokodyl dokonał zemsty na kobietach.
Tekst i zdjęcia – Andrzej Król
oraz fotogość.pl