
czyli
ciąg dalszy mojej przygody…
Taki tytuł nasi unikalny zbiór wspomnień Bożeny Kwiatkowskiej, której trzecia część VI rozdziału publikujemy poniżej. Nasza bohaterka to kobieta, która urodziła się z batutą w dłoni…To jedna z najbardziej wyrazistych osobowości tarnowskiej kultury, o iście renesansowych horyzontach, kobieta instytucja, a przy tym osoba bardzo ciepła i wrażliwa, emanująca zda się niespożytymi siłami witalnymi. Pisze wiersze, maluje i haftuje, uczy i studiuje, ale przede wszystkim komponuje i dyryguje.

Pierwsza część jej postojów pamięci pt. “Z batutą przez życie” ukazała się w formie książki przed wakacjami w 2023 roku, drugą część pt. „Batuta – czyli ciąg dalszy mojej przygody” może uda się przygotować wkrótce do druku. I podobnie, jak w przypadku części pierwszej, będziemy drukować kolejne jej rozdziały. Nasz portal jest patronem medialnym całego projektu. Tym razem nasza bohaterka kolejny raz wraca do początków swojej kariery w muzycznym Tarnowie.

Próba przed koncertem… Sulechów 1987.
Obyś cudze dzieci uczył
To w znaczeniu pejoratywnym. Nie wyobrażam sobie innego zawodu niż pedagogicznego. Wszak dyrygowanie to też nauka ale – niestety nie miałam na razie swojego chóru, ani też zespołu kameralnego czy orkiestry. Zetknęłam się na krótko z tą formą dopiero gdy zaczęłam prowadzić chór Puelle Orantes zakładając przy tym orkiestrę kameralną, z którymi to zespołami byłam u ojca św. Jana Pawła 2 z pielgrzymką do Włoch. Ale to dopiero późniejsza sprawa…
W 1985 roku, czyli 5 lat po ukończeniu Akademii Muzycznej otrzymałam etat w Zespole Szkół Muzycznych imieniem Ignacego Paderewskiego, mieszczącego się wówczas w ciasnym budynku przy ulicy Mickiewicza. Miałam sporo godzin i ogrom pracy. Zakres moich obowiązków obejmował etat akompaniatora sekcji instrumentów dętych pierwszego i drugiego stopnia, oraz klasę fortepianu w ognisku muzycznym.

Bardzo serio i z całą siłą mojej pasji zawodowej przykładałam się do wyznaczonej mi funkcji akompaniatora, poświęcając na to cały swój wolny czas – oczywiście jak to się dawniej mówiło, pracując społecznie ponad wyznaczone godziny. Spotykałam się z uczniami, a byli to przeważnie dyplomanci z pierwszego i drugiego stopnia klasy fletu (profesora Andrzeja Jarmuły), oraz klasy trąbki, puzonu i tuby (klasa profesora Romualda Słowika). Także klasa klarnetu i saksofonu (profesor Kazimierz Król i Janusz Soboń), oraz klasa perkusji.
Funkcja akompaniatora dla uczniów wynosiła jeden raz w tygodniu, pół godziny. Wiedziałam, że za pół godziny niewiele razem osiągniemy więc wszystkie wolne godziny i okienka poświęcałam moim dyplomantom ucząc ich tajników wykonawczych i dobrego brzmienia (myślę, że nowatorsko wykraczające poza program dozwolony w szkole). Nagrodą za moją pracę i wysiłek włożony w nauczanie tajemnic pięknego dźwięku były oceny bardzo dobre dla moich podopiecznych. Muszę przyznać, że miałam bardzo dobre warunki do pracy, które zostały nagrodzone dyplomem uznania oraz wycieczką dla wyróżniających się nauczycieli w Tarnowie.

Początkowo miałam salę na pierwszym piętrze Szkoły Muzycznej, później otrzymałam salkę w suterenach, gdzie mogłam sobie ją urządzić wg własnego upodobania i stylu. Salka była odosobniona od reszty pomieszczeń, w piwnicy. Miałam tam dwa pianina co było luksusową pomocą w nauczaniu fortepianu – przy jednym siedział uczeń, a przy drugim ja. To było wielkie pole do popisu w ognisku muzycznym. Program fortepianu u mnie nie odbiegał poziomem od fortepianu głównego w Szkole Muzycznej. Uczniowie zdolni mieli inny program niż ci, którzy byli bardziej przeciętni. Zawsze konsultowałam program z każdym uczniem. Dawałam do wyboru szereg utworów, które najpierw prezentowałam im sama, biorąc pod uwagę ich możliwości muzyczne, osobowościowe, temperament i możliwości techniczne, lub kantylenowe.
Zawsze proponowałam kilka utworów, a oni wybierali to co im się najbardziej podobało i co, wiedziałam o tym intuicyjnie, będą z ochotą i zapałem ćwiczyć w domu. Uczyłam ich pasji fortepianu i sama przelewałam na nich swoją miłość do muzyki, wykraczając niejednokrotnie w sposobie przekazywania treści ponad wyznaczony program.
Ogromnie przykładałam się do pracy. Gdzieś wcześniej pisałam, że żyłam i pracowałam z pasją – w tamtych czasach to miało całkowicie inne znaczenie. Być może, że nadal są ludzie „pasjonaci”, ale w zawodzie nauczyciela jakoś mało później o tym się słyszało. Wszystko, co robiłam – robiłam z pasją, a wypływało to z mojej duszy, zawsze bardzo wrażliwej a z biegiem lat i nowych doświadczeń, przerodziło się to chyba w nadwrażliwość tak bardzo znamienną u artystów, a tak bardzo utrudniającą stąpanie po ziemi.
Akompaniament to były lekcje z uczniami klas instrumentów dętych pierwszego i drugiego stopnia. Ćwiczyłam oczywiście w domu i przy okienkach wolnych od zajęć. Pozostała mi z tamtych lat umiejętność czytania nut a’vista (tzn bez przygotowania), oraz umiejętność improwizacji na fortepianie tzw. „granie z kapelusza”, czyli z głowy – takie muzyczne określenia.

Mały Krystianek obok swej pani nauczycielki. Tarnów 1986.
W ognisku muzycznym miałam samych pianistów. Byli to bardzo zdolni uczniowie: mały Krystian Tkaczewski, dziś pianista o sławie międzynarodowej, o którym szerzej napiszę później, Ela…, Joasia Jaźwińska i Joasia Więcek. To były trzy moje najlepsze uczennice z którymi jeździłam na konkursy do Sulechowa i do Szczecina.

Krystian Tkaczewski to słynny na cały świat ambasador sztuki pianistycznej w Polsce (mieszka w USA). Krystian przyszedł do Ogniska w wieku pięciu lat i od razu był gwiazdą, natychmiast grał programy z wyższych klas fortepianu.
Dawałam sobie świetnie radę, nawet z uczniami z którymi inni nauczyciele mieli problemy. Jak chcieli się uwolnić od pracy z nimi, to dawali ich do mnie. Panowało ogólne przekonanie „jak nie dasz z nim rady, to daj go do Kwiatkowskiej. Ona ze słabego potrafi zrobić silnego”. To była prawda i mój powód do dumy. Pracowałam z pasją i nawet najbardziej zniechęconego do gry fortepianowej ucznia potrafiłam wykrzesać talenty i chęć do grania. Miałam swoje sposoby żeby pokochali fortepian.

Z małego Krystianka Tkaczewskiego wyrósł wielki mistrz klawiatury. Sala Lustrzana w Tarnowie – koncert młodych pianistów. Lato 2023.
Mój poziom nauczania w Ognisku nie odstępował poziomem od Szkoły Muzycznej. Otrzymałam za moją pracę wyróżnienie z rąk ówczesnej pani prezydent Marii Kanior a także nagrodę w postaci wycieczki „Szlakiem Piastów” dla wyróżniających się nauczycieli.
Praca w Ognisku była dla mnie bardzo ciekawym doświadczeniem. Przede wszystkim doskonałe warunki, salka w piwnicy z dwoma pianinami to dobre warunki do prowadzenia ucznia „od instrumentu”. Zawsze marzyłam o tym, żeby uczyć fortepianu. Nie uczyłam wprawdzie fortepianu głównego w PPSM, ale miałam tam fortepian dodatkowy.
Nie miałam więc wiele możliwości wykazania się programem. To byli uczniowie z klas instrumentów dętych, a także smyczkowych, ale i tam byli zdolni uczniowie, którzy równie dobrze radzili sobie z fortepianem obok swego instrumentu głównego. Pamiętam dwóch takich uczniów – to był Hubert, niestety nie pamiętam nazwiska, grał na klarnecie. Z nim mogłam robić bardziej ambitny program, bo miał bardzo dobrą rękę i był muzykalny. Z tego co wiem, nie poszedł w stronę zawodowej muzyki, ale jest farmaceutą.
Natomiast drugi uczeń był w klasie tuby na drugim stopniu. To Cezary Chmiel, świetnie grał na fortepianie, może mniej świetnie na tubie. Zachęcałam go do klawiatury, dając mu bardzo ambitny program na egzaminie dyplomowym z fortepianu dodatkowego. Moje starania oraz świetny kontakt jaki miałam z tym uczniem zaowocował wyborem jego drogi muzycznej na organach. Dzisiaj jest organistą w kościele w Wojniczu (niestety nie słyszałam jego gry), także prowadzi grupę wokalną przy kościele.

Prowadzę audycje muzyczne.
O uczniach z ogniska – tych zdolniejszych już pisałam. Mieliśmy małą wspólnotę fortepianową. Robiliśmy sobie wspólne wigilie w salce ukrytej w piwnicy (w latach 80. raczej to nie było jawne). Ponadto robiłam co roku tzw. Popisy (tak to się wtedy nazywało), na których wszyscy moi uczniowie przedstawiali swoje umiejętności z najlepszej strony. Rodzice uczniów byli wyjątkowi. Pomagali mi we wszystkim – w urządzaniu spotkań wigilijnych, we wszystkich imprezach organizowanych na sali koncertowej szkoły muzycznej „czwórka”. To numer sali – tam też robiłam koncerty i audycje „Z muzyką przez wieki”. Do przystrojenia sali wynosiłam z domu słynny świecznik, który towarzyszył mi do końca mojej pracy zawodowej we wszystkich imprezach.
W cyklu audycji „Z muzyką przez wieki” brali udział uczniowie z ogniska, nie tylko z mojej klasy ale i uczniowie grający w ognisku na innych instrumentach, takich jak skrzypce, flet, gitara. Mój syn Irek ukończył w ognisku gitarę.
Wszyscy uczniowie jak i nauczyciele biorący udział w koncercie mieli wypożyczone stroje z epoki, z teatru. Jak już wspomniałam wcześniej przynosiłam z domu oprócz świecznika arrasy, kotary z okien i wszystko co dało się wynieść – tak też czynili rodzice moich uczniów.

Wigilia w Ognisku Muzycznym – 1986.
Pasja o której pisałam w poprzednim rozdziale udzielała się nie tylko uczniom, ale i rodzicom, a dyrekcja z panem Romanem Zubkiem i panem Marianem Początko byli zachwyceni. Pierwsza część tej audycji zapoznawała słuchaczy, których zawsze na sali miałam komplet, z muzyką Bacha i Haendla. Ta audycja odbiła się szerokim echem w Szkole Muzycznej i poza nią i była nagrywana pierwszą wielką kamerą, niestety mój mąż miał wtedy małe doświadczenie jako kamerzysta i pierwsza próba nagrania poniosła fiasko z powodu niewłaściwego użycia kamery i nakręcenia filmu pod światło, w związku z tym treść filmu była zamazana i w czarnych cieniach.
18 maja 2024
Bożena Kwiatkowska
Zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum autorki.