
czyli
Matura kiedyś i dziś
W Polsce matura zdawana jest od 1812 roku. Wprowadzono ją w szkołach departamentowych w Księstwie Warszawskim. Jednak pierwszy taki egzamin miał miejsce w 1789 roku. Został wprowadzony przez barona Karla von Zedlitza. Był to czas, kiedy Prusy wprowadziły edukację powszechną. Wtedy maturę określano egzaminem dojrzałości. Dojrzałość ta miała się wiązać z wykazaniem się przez abiturienta dostateczną wiedzą i umiejętnościami. Absolwent przedwojennego gimnazjum, a następnie szkoły średniej, po zdaniu egzaminu dojrzałości mógł rozpocząć naukę w szkole wyższej.
– Patrzę przez okno, a tam kwitną kasztany. – dywaguje w swoim cotygodniowym felietonie na portalu pch24.pl Tomasz A. Żak. Kiedy kwiatem pokrywa się to drzewo, to znaczy, że mamy czas matur. Odkąd pamiętam, i tak jak pamiętali moi rodzice i dziadkowie, matura dla Polaków była symbolicznym progiem dorosłości. Oczywiście, są i inne ważne momenty, dzięki którym małolat staje się mężczyzną, a podlotek kobietą. Niemniej, to właśnie egzamin dojrzałości (nie bez powodu tak się nazywał!) był tą cezurą. Istniał taki obyczaj, który licealiści przyjmowali z niejakim zakłopotaniem, a konkretnie to, że nasi profesorowie po maturze oficjalnie zwracali się do nas per pani, per pan. Jakże to nas budowało.

Egzamin maturalny w dawnych czasach obejmował pisemne zadania z języka polskiego, łaciny oraz języka greckiego, a także część ustną na tematy związane z tymi przedmiotami. Limitowana liczba fakultetów, głównie z dziedziny humanistycznej, odzwierciedlała ówczesne ideały antyczne, wynikające z tamtego okresu naukowego, kulturalnego i intelektualnego. Dopiero pod koniec XIX wieku zaczęły zachodzić zmiany w tym zakresie.
Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę w 1918 roku egzamin maturalny stał się obowiązkowym egzaminem kończącym szkołę średnią, co też obowiązuje do dzisiaj. W tamtym okresie składał się on z pisemnych zadań z trzech przedmiotów, takich jak język polski, matematyka i łacina.

W 1932 roku wprowadzono reformę jędrzejewiczowską, która zrewolucjonizowała model egzaminu maturalnego. Do tego czasu egzaminy opierały się na wzorcach z okresu zaborów. W latach 1932-1938 część pisemna egzaminu w gimnazjach klasycznych obejmowała wybór między językiem polskim a historią, oraz między językiem łacińskim a greckim, a także wybór między fizyką z chemią a matematyką. Czas na część pisemną wynosił 300 minut, a uczniowie mieli kilka tematów do wyboru lub ogólny temat, jak na przykład „Służba wojskowa jako szkoła charakterów” (w 1919 roku). Egzamin ustny obejmował przedmioty takie jak religia, łacina, greka, kultura antyczna oraz fizyka z chemią.
W okresie od 1951 do 1972 roku egzamin dojrzałości składał się z egzaminu pisemnego i ustnego. Pisemny obejmował język polski, matematykę, historię oraz przedmioty specjalizacyjne, zależne od profilu szkoły. Natomiast egzamin ustny polegał na rozmowie kwalifikacyjnej prowadzonej przez nauczyciela danego przedmiotu.

W latach od 1972 do przełomu1989/90 egzamin składał się już tylko z egzaminu pisemnego. Tak też pozostało do 1998 roku. Składał się z przedmiotów obowiązkowych, takich jak język polski, matematyka, historia, oraz przedmiotów specjalizacyjnych zależnych od typu szkoły.
Charakterystyczną cechą egzaminów dojrzałości w okresie PRL-u było ich traktowanie jako narzędzia selekcji i weryfikacji umiejętności młodzieży, kierowanej przez państwo do konkretnych kierunków studiów i zawodów. Egzamin maturalny służył również do oceny jakości nauczania w szkołach przez ministerstwo edukacji.

W 1991 roku wprowadzono reformę szkolnictwa, która m.in. ustanowiła system szkół ponadgimnazjalnych, składających się z liceów ogólnokształcących, techników i szkół zawodowych. Egzamin maturalny składa się teraz z egzaminu pisemnego oraz egzaminu ustnego z języka polskiego lub języków obcych. Część pisemna zawiera kilka części, w zależności od profilu szkoły i wybranych przedmiotów. Egzamin obejmuje język polski, matematykę, języki obce, biologię, chemię, fizykę, geografię, historię oraz przedmioty specjalizacyjne.
To wszystko było i tego nie ma. A przede wszystkim odebrano młodym ludziom szansę na naturalne stanie się dorosłymi w tzw. procesie edukacyjnym. Upadek szkolnictwa mnie nie dziwi. Nie da się nauczać, kiedy się nie wychowuje. Nie jest możliwe wychowywanie w państwie, w którym brakuje suwerennie zdefiniowanej narodowej racji stanu. A tak w ogóle, tzw. oświata, owo „oświecanie”, od czasów rewolucji, która zniszczyła Francję, jest co najmniej podejrzanym procederem politycznym. Ktoś zapyta może, co ma racja stanu do szkoły, do nauki w ogóle? Oj, bardzo wiele. Bez niej nie byłoby i Zawiszy Czarnego i Witolda Pileckiego (niedługo nie będzie wolno wiedzieć, o kim to mowa). Serwowana nam od ponad dwóch dekad pedagogika wstydu (czytaj: nauczanie wstydu), a praktycznie zakaz kochania własnej Ojczyzny, to na pewno działanie nie w polskim interesie. Dekonstrukcja, odbrązawianie, nowa perspektywa, to wszystko doprowadziło nas nie na próg dorosłości, a nad przepaść „debilizacji”.

Po to, aby kolejne pokolenia stojące nad tą czeluścią zrobiły radosne kroki naprzód w ramach globalnego antykulturowego planu, oni muszą ostatecznie zlikwidować edukację tradycyjną, bez której wiedza jest tylko skorupą, niczym obudowa komputera. To oznacza, że chcą pozbawić rodziców wpływu na własne dzieci oraz odebrać Kościołowi możliwość oddziaływania na ludzi młodych, a więc w sumie uniemożliwić zbudowanie w człowieku tożsamości i duchowości. I to się robi. Być może, celem pozbawienia nas jakichkolwiek niepokojących skojarzeń, zostaną nawet wyrąbane wszystkie kasztany…
W „memowym” skrócie definiuje się to wszystko w rozmowie wnuczka z dziadkiem. Malec zagaduje: „My w szkole to mamy mobilny internet, mamy smartfony, mamy google i wikipedię, a wy, co żeście mieli?” Dziadek odpowiada: „My mieliśmy rozum”.
Tomasz A. Żak (pch24.pl)