
To tytuł najnowszej książki Radka Raka – wywodzącego się z pobliskiej Dębicy modnego pisarza i popularnego krakowskiego weterynarza. Autora m.in. „Baśni o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli”, za którą w 2020 roku otrzymał prestiżową Nagrodę Literacką Nike. Warto wspomnieć, że akcja tej powieści rozgrywa się w okolicach Tarnowa i zawiera liczne stricte tarnowskie wątki. Wtorkowa (7 maja) promocja książki Raka, będąca antologią złożoną z sześciu historii, których akcja toczy się na sześciu małopolskich zabytkach. Jednym z nich jest Pałac Sanguszków w Tarnowie-Gumniskach – odbyła się w Czytelni Czasopism MBP przy ul. Krakowskiej, w ramach 26. Małopolskich Dni Dziedzictwa Kulturowego. Ci, którzy się nie zmieścili zaglądali przez oszkloną witrynę dawnego spożywczaka…

W spotkaniu udział wzięła także Joanna Nowostawska-Gyalókay z Małopolskiego Instytutu Kultury w Krakowie, redaktor Nic dziwnego, a poprowadziła je Marzena Wołek. Nowa książka Radka Raka – zabiera czytelników do świata, gdzie fakty splatają się z wytworami wyobraźni, prowokując do refleksji nad granicami między tym, co zwyczajne, a tym, co zwykliśmy nazywać dziwnym. Zaludniają ją wizjonerzy, ekscentrycy i outsiderzy, którzy w swoich czasach uważani byli za dziwaków.

„Lepiej piszę, niż mówię. Pisanie to tak naprawdę jest trochę nudny zawód. Siada się i się robi literki. Opowieści leżą na ulicy, wystarczy schylić się i podnieść. Każda opowieść w tobie żyje i pracuje długi, długi czas, zanim dojdziesz do wniosku, ze to jest to, co ty chcesz opowiedzieć, że masz coś do powiedzenia w ogóle, i że masz wiedzę, która pozwala ci tę historię poprowadzić. To wszystko musi dojrzeć.”
Radek Rak – urodził się w 1987 w Dębicy. W 2006 został absolwentem I Liceum Ogólnokształcącego im. Króla Władysława Jagiełły w Dębicy, gdzie uczęszczał do klasy biologiczno-chemicznej. Reprezentował szkołę w okręgowych Olimpiadach: Geograficznej i na zawodach centralnych Olimpiady Literatury i Języka Polskiego, z której przywiózł tytuł finalisty. Lokalny patriota, miłośnik gór, zwłaszcza Beskidu Niskiego. Studiował weterynarię na Uniwersytecie Przyrodniczym w Lublinie, później zamieszkał i podjął praktykę w Krakowie.

Zajmuje się fantastyką. Swoje pierwsze opowiadania publikował pod pseudonimem „Ajwenhoł”. Zostały później wydane m.in. w takich magazynach, jak „Nowa fantastyka”, „Lampa”, czy „Fantastyka – wydanie specjalne”, „Fenix Antologia” oraz e-zinach „Esensja” i „Szortal na wynos”. Przygotował również opowiadania do antologii Legendy polskie oraz Tarnowskie Góry Fantastycznie. W 2020 roku napisał opowiadanie Małe zwierzątka dla biblioteki internetowej Wolne Lektury.
Debiut książkowy pisarza nastąpił w 2014 roku wraz z publikacją powieści „Kocham cię, Lilith” (Złote Wyróżnienie w plebiscycie o Nagrodę Literacką im. Jerzego Żuławskiego), nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka. Później związał się z Powergraphem, gdzie wydał trzy kolejne tytuły: Puste niebo (2016), Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli (2019) oraz Agla. Alef (2022). Otrzymał też nagrodę „Śląkfy” jako Twórca Roku oraz Nagrodę „Nowej Fantastyki” w kategorii Polska Książka Roku.

„Jestem z wykształcenia lekarzem weterynarii i jest to zawód, który wykonuję. Nie mam wykształcenia humanistycznego i ten brak wiedzy humanistycznej boleśnie odczuwam w kontakcie z ludźmi, operującymi pojęciami, które są dla nich oczywiste, poruszają się po ścieżkach myślowych, które są dla nich szerokie jak autostrada, a ja mam wrażenie, że się poruszam w gąszczu, wycinając drogę maczetą.”
Czy pisząc „Baśń o wężowym sercu” myślał Pan o tym, że to będzie w pewnym sensie mitologia krainy Pana dzieciństwa?
R.R. Od dziecka bolało mnie, że wszystkie fajne książki działy się gdzie indziej. Można by tu zacytować Milana Kunderę, że życie jest gdzie indziej, a ja byłem w limbo. Są książki o Londynie, o Krakowie, o Warszawie, o Paryżu, a o Dębicy nie ma. Pomyślałem, że skoro to pisanie mi wychodzi, dwie wcześniejsze powieści zostały nieźle przyjęte, może czas, żebym napisał coś o rodzinnych stronach. Bardzo lubię Dębicę, mimo że od blisko ośmiu lat mieszkam w Krakowie, jest mi nadal szalenie bliska.

Interesuje mnie dwoistość Pana życia: jest Pan czynnym weterynarzem, co jest pracą wyczerpującą emocjonalnie i fizycznie. Czy myślał Pan o tym, żeby jako laureat Nike porzucić wyuczony zawód i zostać pełnoetatowym pisarzem?
R.R. Nie, absolutnie. Nawet przez moment nie pomyślałem w taki sposób. Bardzo lubię swój zawód i tak długo jak będę mógł i pozwoli mi zdrowie, będę go wykonywał, nie wyobrażam sobie innego zawodu. Zresztą mój zawód wymaga trzymania ręki na pulsie, ciągłego dokształcania się. Gdybym zresztą w tym momencie doszedł do wniosku, że na rok-dwa odpuszczam sobie weterynarię, musiałbym uczyć się wszystkiego na nowo, a szczerze mówiąc, nie za bardzo mi się chce. Na razie udaje mi się obie te rzeczy pogodzić, chociaż nie ulega wątpliwości, że weterynaria zajmuje mi więcej czasu niż pisanie. Pozwala mi też zyskać dystans do pisania i nie odlecieć w zupełnie dziwne rejony. To jest kotwica, która trzyma mnie bardzo mocno w świecie, a poza tym daje mi inny ogląd rzeczywistości. To jest tak naprawdę praca z cierpieniem. Na zdjęciach to zawsze fajnie wychodzi, z pieskiem, w fartuchu, super prezentuje się w mediach, a na facebooku dostanę sto serduszek, ale tak naprawdę cierpienie to jest coś, z czym spotykam się na co dzień, ze śmiercią bardzo często. To jest śmierć, która przychodzi, albo którą sam zadaję, bo nie mam innego wyjścia. To są rzeczy bardzo trudne, a jednocześnie wiem, że mnie w dużym stopniu kształtuje. Moje podejście do świata bardzo zmieniło się po ośmiu latach bycia czynnym lekarzem. Nie czuję się dobrze w świecie bardzo wysokich abstrakcji, zupełnie oderwanych od życia, ciała, od tego, co jest naprawdę. Patrząc na rzeczy, które napisałem i które teraz piszę mam wrażenie, że są blisko życia, ciała, świata materii, chociaż eksplorują też sfery duchowe.
W jednym z wywiadów powiedział Pan, że Fantastykę uważa za swoją literacką ojczyznę...
R.R.Fantastyka to moja literacka ojczyzna. Przede wszystkim fantasy, bo wychowałem się na Tolkienie i Lewisie, a za najlepszą rzecz, jaka przydarzyła się polskiej literaturze, uważam twórczość Sapkowskiego. Pewnie, moje książki raczej błąkają się po granicy gatunku, trudno je uznać za fantastykę w pełni „gatunkową”, niemniej każda z nich spełnia zasadę brzytwy Lema [mówiącej, że „jeśli można usunąć z danego utworu wszystkie elementy fantastyczne, bez szkody dla jego treści, to utwór nie jest już prawdziwą fantastyką”; przyp. red.]. A czy ktoś próbował już użyć „brzytwy Lema” na nim samym? Nie wypisuję się z fantastyki, przynajmniej na razie, i może robię niezbyt mądrze, bo mejnstrim więcej płaci, dlatego też rozumiem tych, którzy opuszczają fantastyczne getto. Wiem też, że niektórym twórcom, jak właśnie Witowi Szostakowi, było w fantastycznym gorsecie po prostu zbyt ciasno, że ich pętał i nie pozwalał się wysłowić. Mnie ten gorset trochę pomaga trzymać się prosto i pewnie trochę chroni moją prozę przed skoliozą słowną.

Ciekawie definiuję też Pan klasę średnią…
W zasadzie jesteśmy społeczeństwem biednych ludzi, chociaż każdy uważa się za klasę średnią, czy to moja przyjaciółka farmaceutka z 20-letnim kredytem mieszkaniowym, czy państwo prowadzący od 1989 r. warzywniak, który mijam w drodze do pracy, czy moi rodzice – małomiasteczkowa inteligencja. Dla mnie klasą średnią byli moi koledzy z podstawówki, którzy mieszkali w domach na przedmieściu i kupowali sobie wszystkie książki, które chcieli. A to w moim życiu było problematyczne, bo zawsze brakowało pieniędzy. Nie uważam się za klasę średnią, chociaż dzięki „Baśni” nastał w moim życiu okres względnej stabilizacji.
– Pisząc, wyobrażam sobie, jak by wyglądał nasz świat, gdyby panował na nim inny porządek. Jako że gnoza jest bardzo antropocentryczna, próbuję wymyślić rzeczywistość, w której nauki przyrodnicze nie istnieją, za to ważna jest psychologia człowieka.
Zebrał i opracował
Ryszard Zaprzałka