
czyli
Pasje i ludzie: Żyję z pasją i działam z pasją.
Na drodze życia każdego człowieka podczas jego długiej wędrówki ku dobru (bo przecież chyba to jest celem każdego),pojawiają się nie tylko sytuacje kreujące jego żywot, ale przede wszystkich sylwetki i postacie, które niejako kierują naszą drogę w mniej lub bardziej właściwym kierunku. Tymi pierwszymi postaciami w życiu człowieka, młodego zwłaszcza, są rodzice. To oni uczą nas, lub powinni uczyć oraz chronić dziecko przed niespodziankami na zakrętach, aby nie poszło w złym kierunku. Rodzice powinni dawać dziecku poczucie bezpieczeństwa, stabilności uczuć, miłości oraz kształtować poczucie własnej wartości.

Mama robi taniec śnieżek (na górze ja w roli Królowej Śniegu) – Tarnów 1958 r.
Usiłuję jakoś rozegrać ten pierwszy okres mojego życia, mniej więcej pierwsze dziesięć lat. Pierwszą bramę siedemdziesięciolecia przez którą musiałam się przeciskać, usiłując znaleźć dla siebie jakieś „miejsce siedzące”. Niestety nie mogę powiedzieć abym miała oparcie w osobach mi najbliższych. O moich relacjach z matką wspominałam już kilka razy i nie były one właściwe i zdrowe. Nie będę już więc „rozdzierać szat” nad tym, z jakiego powodu nie otrzymałam od niej tego, czego powinno oczekiwać dziecko.
Ja z Mamą – Tarnów 1962 r.
Dzisiaj, po tylu latach, gdy sama jestem matką i babcią, usiłuję wytłumaczyć jej postawę. Wydaje mi się, że wyładowywała na mnie swoje frustracje nie spełniając się jako matka. Nie miała wyuczonego zawodu, swoich środków, ani emerytury. Jej rolą było po prostu bycie przy mężu, który odnosił sukcesy i był osobą szanowaną. Realizował się w pełni w zawodzie w Karpackich zakładach gazu ziemnego, oraz jako dyrygent, prowadzący chóry i zespoły. Nie było go zbyt wiele w domu – po pracy w biurze szedł na zajęcia chórów i zespołów. Musiał przecież utrzymać czteroosobową rodzinę skoro mama nie pracowała.

Układ taneczny zrobiony przez Mamę w szkole podstawowej ne 3 – Tarnów 1959 r.
Dzisiaj widzę, że mama również mogła się realizować w pracach mojej szkoły podstawowej. Pomagała mojej wychowawczyni w organizacji różnych występów klasowych, robiła układy taneczne oraz choreograficzne z dziewczynkami z podstawówki. (zdjęcie tańca królowej śniegu przygotowanego przez mamę). Myślę, że miała zacięcie artystyczne, wszak pochodziła z rodziny artystów (babcia Stanisława była śpiewaczką operową). Nie umiem pojąć czemu nie rozwinęła swojego talentu. Chyba taki był wtedy model rodziny. Ojciec pracował na utrzymanie rodziny, a matka zajmowała się domem i dziećmi. Nie robiła tego sama, bo miała do pomocy panią Rózię i ciocię Tuńcię. Ojca często nie było, wyjeżdżał na różne kursy i szkolenia, zawsze otoczony wianuszkiem kobiet – co mogę stwierdzić oglądając rodzinne zdjęcia. Mama chyba była o to zazdrosna, choć przecież była piękną kobietą. Jednak ja nie przypominam sobie aby na ten temat były pomiędzy nimi rozmowy lub scysje. Jeśli nawet, my – ja i brat, nie byliśmy przy tym obecni.
Jako dziecko, czasem skrzywdzone niesprawiedliwością tego świata nie miałam do kogo się udać ze skargą. Jedyną ostoją była może moja babcia Stanisława, matka mamy ale ja do końca nie wiedziałam czy nie powierzała córce moich tajemnic. Nawet jeśli je posiadałam to chyba raczej umieszczałam je głęboko w mojej duszy.

Mój Ojciec – 1978 r.
Ojciec – pisałam o nim bardzo wiele, bo właściwie po nim mam wszystkie talenty i umiejętności. Uczył mnie świata i sztuki, ale nie pamiętam czy zaspokajał moje poczucie bliskości i czy brał mnie np. na kolana. Był dla mnie niedoścignionym wzorem pod względem muzycznym, choć był samoukiem.
W tamtych latach nie wiedziałam dlaczego nie dopuszczał mnie do pracy z chórem „Harmonia”. Byłam lepiej wykształcona od niego, bo skończyłam dyrygenturę na Akademii Muzycznej w Krakowie w 1980 roku. On był amatorem. Bardzo zdolnym, ale jednak amatorem. Jakoś trudno mi było usłyszeć od niego słowa pochwały gdy już przejęłam po nim chór w roku 1998, lub choćby stwierdzenie, że jest ze mnie dumny, lub że uczeń przeszedł mistrza. Kiedy skomponowałam swój autorski projekt – Tryptyk o Bożym miłosierdziu, jedną z moich największych form muzycznych, pogratulował mi tego osiągnięcia. Podobnie przy wcześniej stworzonym widowisku Akathistos, był zawsze na próbach oraz dzielił się ze mną swoimi spostrzeżeniami na temat spektaklu.

Chór „Harmonia” – nagroda główna na Festiwalu Chórów Małopolskich Kraków 24.04.1999 r.
Po objęciu kierownictwa chóru Harmonia natychmiast zaczęłam odnosić z tym zespołem spektakularne sukcesy i po trzech miesiącach odniosłam pierwszy sukces na konkursie chórów amatorskich w Krakowie w 1999 roku (więcej o tym będzie w części drugiej mojej książki). To była główna nagroda – „Srebrne pasmo” (złotego nie przyznano). Sukces wielki, ale też pamiętam, że ogromna była moja praca nad repertuarem dla chóru, który tak bardzo zaskoczył poziomem jury konkursu. Ojciec wtedy śpiewał u mnie w barytonach i nigdy nie komentował mojej pracy ani metod jakimi posługiwałam się profesjonalnie prowadząc grupę dwudziestu mężczyzn. Czułam, że mnie obserwował ale nie rozmawialiśmy na temat tego co działo się na próbach. Niewątpliwie był jednak jedną z najważniejszych postaci w moim życiu, obok mojego męża Jurka.

Mój brat Ryszard – Seymour USA 2004 r.
Dzisiaj na przestrzeni dziesięcioleci mogę stwierdzić, że drogą mojego życia szło mnóstwo ludzi, którzy na dłużej lub krócej szli obok mnie, lub ze mną „pod rękę”. To były różne osoby, różne charaktery, inne osobowości, a było ich tak wiele, że dziś nie potrafię ich zliczyć – choć mogę powiedzieć, że jednak ich pamiętam, lub przynajmniej niektórych z nich. Reasumując, odegrali w moim życiu mniej lub bardziej pozytywną rolę i niektórzy z nich odcisnęli na matrycy mojego życia pieczęć, spod której wyszły takie a nie inne losy mojej egzystencji.
Bożena Kwiatkowska
Zdjęcie – zapowiedz: brat autorki Iruś w kostiumie zrobionym przez tatusia 1978 r.
Wszystkie zdjęcia pochodzą z archiwum autorki.