
czyli
Pasje i ludzie: Żyję z pasją i działam z pasją.
Taki tytuł nosi piąty rozdział cz. I, przygotowywanej do druku kolejnej części unikalnych wspomnień Bożeny Kwiatkowskiej, kobiety, która urodziła się z batutą w dłoni… To jedna z najbardziej wyrazistych osobowości tarnowskiej kultury, o iście renesansowych horyzontach, kobieta instytucja, a przy tym osoba bardzo ciepła i wrażliwa, emanująca zda się niespożytymi siłami witalnymi. Pisze wiersze, maluje i haftuje, uczy i studiuje, ale przede wszystkim komponuje i dyryguje. Pierwsza część jej postojów pamięci pt. „Z batuta przez życie” ukazała się w formie książki przed wakacjami w 2022 roku, druga część powinna się ukazać drukiem wiosną przyszłego roku. I podobnie, jak w przypadku części pierwszej, będziemy drukować kolejne jej rozdziały. Nasz portal jest patronem medialnym całego projektu. Jak moi czytelnicy zdążyli już zauważyć w poprzednich odcinkach, moją ulubioną formą literacką są podróże – wprzód i wstecz do przeszłości. Jest to cecha charakterystyczna mojej ciągłej „gonitwy myśli”. Czasem, jakiś watek zaczynam ale z niego wychodzi „zwrot do tyłu”.
Sylwester – 1974 r.
Zawsze żyłam z pasją… Od wczesnego dzieciństwa. Moje pasje i widzenie świata oczami kilkuletniego dziecka, a potem kilkunastoletniej dziewczyny nie od początku były uświadomione, bo też w młodej głowie to pojęcie miało całkiem inne kształty. Swoje zdanie miałam od wczesnego dzieciństwa i nie dałam się ujarzmić. Nic nie pomagały kary wymierzane mi przez matkę, która chciała mnie sobie podporządkować – miałam być „karna i posłuszna”. Im więcej wymagała tego ode mnie wymyślnymi sposobami, tym bardziej ja z pasją stawiałam opór.
W dzieciństwie moim gestem sprzeciwu wobec niesprawiedliwości tego świata było wysuwanie prawej nogi do przodu w geście ni to obronnym przed atakiem, ni to gestem przekory. Mama zawsze wytykała mi tą nieszczęsną nogę naśmiewając się z moich nóg iksów, jak je nazywała. To wywoływało z czasem kompleks nóg, które jak gdyby w obronie przed bodźcami zewnętrznymi były nieco obszerne w udach. Psycholog jasno określi tego rodzaju postawę… Z czasem ta nieszczęsna noga stała się moim słabym punktem – ale może już nie będę tego roztrząsać.
Pierwszą pasją w miarę dojrzewania była oczywiście muzyka; poczucie rytmu, słuch absolutny i absolutna konieczność ruszania nogami gdy tylko w muzyce i dźwiękach zanurzało się moje ciało. Muzyka grała we mnie każdym nerwem, każdą tkanką, każdym centymetrem skóry. Wtedy oczywiście nie docierało do mnie pojęcie „pasja”, niemniej jednak potrzeba grania, ruchu, tańca, grania ciałem predysponowało do takiego określenia.
Muzyka krąży w moim krwiobiegu, jest dla mnie tlenem, energią i mocą. Nie jestem w stanie siedzieć spokojnie na koncercie i tak było od dziecka, gdy słyszałam muzykę musiałam tańczyć i śpiewać. Wszystko w mojej duszy grało, a dźwięk był paliwem płynącym po bezdrożach moich żył i wprawiających w ruch moje mięśnie.
Jest tak do dzisiaj. Teraz mogę już chodzić na koncerty i uroczystości muzyczne, bo mam na to czas, ale to dopiero od dwóch lat.. Od tej magicznej liczby siedemdziesiąt pięć… Przedtem tylko ja robiłam muzykę, tworzyłam co mi ucho i serce dyktowało i przelewałam to na papier partyturowy. W tamtym czasie niezmiernie trudno było znaleźć papier partyturowy. Gdy przyszło mi tworzyć coś na chór i orkiestrę musiałam albo kleić kartki dużych zeszytów nutowych aby mieć odpowiednią ilość pięciolinii. Albo, gdy już było ksero, kserować arkusze papieru partyturowego.
Do dziś nie umiem powstrzymać „wierzgania” nogami w rytm muzyki gdy jestem na koncercie, lub wręcz łapię się na tym, że dyryguję orkiestrą i zespołem na koncercie z widowni.
Sylwester 1985 – suknia mojego projektu.
Jedną z pierwszych moich pasji był taniec. Wiadomo, iż dzieci mają rytm i taniec w sobie w zasadzie od początku. Ja podobno, jak mówił ojciec, „urodziłam się z batutą w dłoni i tańczyłam w łonie matki”. To stwierdzenie z przymrużeniem oka znalazło odzwierciedlenie już w pierwszych miesiącach życia gdy tylko nauczyłam się chodzić, raczkować, wybijać małą rączką rytm muzyczny dźwięczący stale w moim uchu i główce. Pisałam w pierwszej części książki, że ojciec mówił, iż zaczęłam czysto śpiewać w wieku lat dwóch, a mając trzy lata ktoś przesłuchiwał mnie podczas rytmiki dorosłej młodzieży i zauważył, że cały czas poruszam się w rytm dźwięków pochodzących od fortepianu i usiłującej całej drobnym ciałkiem naśladować ruchy tancerzy. „Polka, krakowiak, kujawiak, oberek, mazur”… bezbłędnie odpowiadałam na pytanie wielce zainteresowanej „cudownym dzieckiem” pani akompaniator.
Tata od wczesnego dzieciństwa poświęcał mi czas, a później mojemu cztery lata młodszemu bratu opowiadając o muzyce i instrumentach, które znałam na pamięć z książek jego biblioteki. Znałam nazwy i rodzaje instrumentów dętych, drewnianych i blaszanych. Gdy tata mnie odpytywał, zgadywałam bezbłędnie. Później tę wiedzę przekazał wnukom Sławkowi, Irkowi i prawnuczce Liliannie. Zaczęłam więc wprawiać w ruch z miłością moje czteroletnie ciało na zajęciach baletu dla najmłodszych, prowadzone przez panią Alicję Preiss w domu kultury M.7 w Tarnowie (dzisiejsza „Gwiazda”). Tańczyłam aż do szkoły średniej.
Uwielbiałam taniec i uwielbiam go do dzisiaj. Nie było imprezy na której ja i mój Jurek nie brylowaliśmy na parkiecie. Jakie to dawne i wspaniałe czasy! Jurek też świetnie tańczył, choć mówił, że to ja go prowadzę przez życie i na parkiecie. Twierdził, że był niemuzykalny, co oczywiście było nieprawdą.
Lwy Salonowe na parkiecie… 1991 r.
Przyroda, jej piękno, świat – jeszcze w tamtych czasach niezatruty chemią, strachem, niepewnością, docierała do każdej mojej komórki wyostrzając wyobraźnię i pamięć wzrokową ale także i słuchową. Bardzo wcześnie zaczęło się wykształcać we mnie zamiłowanie do kwiatów, uprawy roślin doniczkowych, jak również miłość do zwierząt i przyrody, ale o tym będzie innym razem. W tych odległych sześćdziesiątych latach literatury na temat hodowli kwiatów doniczkowych było bardzo mało. Jedyną książkę „Hodowla roślin doniczkowych” (zdjęcie) opanowałam prawie na pamięć. Nazwy roślin po łacinie, rodziny i gatunki kwiatów. Pasję do kwiatów i roślin przełożyłam później gdy zamieszkałam z mężem na ulicy Brodzińskiego w stumetrowym mieszkaniu i tam pięknie zagospodarowałam balkon doniczkami i skrzynkami z mnóstwem kwiatów.
Harmonia barw, kształtu i koloru… Muzyka koloru, wibrację barw, barwy i odcienie, półtony i ćwierć tony poszczególnych kolorów…
Początkowo grało to we mnie gdy łączyłam barwy i kolory w materiałach, jakimi się interesowałam, projektując dla siebie, syna oraz męża odzież i stroje.
Szafirowy garnitur Jurka – Sylwester 1972/73
Sama zawsze projektowałam swój wizerunek, czy to poprzez stylizację fryzur, makijażu, czy też barwy ubioru. Nie tylko myślałam tutaj o doborze materiału czy formy swojej odzieży. Dbałam również o wizerunek mojego męża Jurka. Pamiętam początki naszego małżeństwa, byliśmy bardzo biedni. Nie mieliśmy środków na piękne stroje i materiały. Wzięliśmy siebie nawzajem, jak to mówią „z dobrodziejstwem inwentarza”, a raczej z brakiem tego dobrodziejstwa. Nie stać nas było na stroje i biżuterię, a pierwszy złoty pierścionek z rubinem otrzymałam od Jurka po paru latach małżeństwa gdy przyjechała z Iraku moja przyjaciółka Elżbieta Cuper, która wyszła za mąż za Araba. Przyjechała do Polski by urodzić tutaj syna. Przywiozła sporo złota do sprzedania oraz materiały, które były ostatnim krzykiem mody, tzw. krempliny, będące synonimem luksusu. Jurek kupił wtedy mnie i sobie takie materiały. Sobie – na garnitur, dla mnie krempliny białą, granatową i pomarańczową. Zaprojektowałam dla siebie garnitury w stylu marynarskim, spodnie i żakiety. Były to piękne garnitury i wywoływały powszechny podziw u znajomych. Dla Jurka sama zaprojektowałam garnitur w kolorze chabrowym, który świetnie współgrał z kolorem jego oczu. Projektowałam też piękne ubranka dla mojego syna Irka.
Irek Czarnoksiężnik… projekt Taty. 1972
Jest dużo zdjęć pięknego i zgrabnego syna, który miał zawsze szyte a nie kupowane ubranka, a potem ubrania. A na zabawach, które kiedyś urząd miasta w którym pracował Jurek, organizował dla dzieci pracowników Iruś wygrywał zawsze pierwszą nagrodę za strój wykonany i zaprojektowany przez tatusia. Były to piękne bajkowe i historyczne stroje.
Irek w stroju Ułana… projekt Jurka.
Wyszywałam piękne bluzki, obrusy, serwetki. Dobrze dziergałam na szydełku i drutach dla siebie, męża i syna – swetry o bajkowych wzorach dla Irka, dla Jurkach bardziej męskie wzory i fantazyjne wzory dla siebie, które sama wymyślałam. Pasje przechodziły płynnie jedna w drugą.
Muzyka, kolor, forma, dźwięk i słowo. To wszystko z biegiem czasu bardzo mocno i wyraźnie się doskonaliło, ale ja nie widziałam w tym nic nadzwyczajnego. Zbierałam tylko pochwały, a może czasem i zazdrość – i na tym się kończyło.
Jak już pisałam na początku tego rozdziału, wszystko za co się „brałam” – robiłam z pasją. Jedną z wielu moich pasji i zainteresowań w życiu była akwarystyka. Pasję tę na równi ze mną dzielił Jurek. W Tarnowie działało prężnie Tarnowskie koło terrarystów i akwarystów działające przy domu kultury Zakładów Mechanicznych. Szefem wtedy był Andrzej Sieniawski i nieżyjący już Tosiek Fornal. To oni byli motorem działań w klubie.
Jedna z nagród Jurka – Klub Akwarystów Bielsko Biała 1988.
„Zatopiliśmy” się wraz z Jurkiem całkowicie w tropikalnych wodach akwariów pełnych kolorowych rybek. Ja podeszłam do nowego zajęcia bardzo profesjonalnie. Studiowałam wszelką dostępną literaturę akwarystyczną oraz ukazujące się czasopisma i periodyki o treści akwarystycznej. Znałam na pamięć gatunki, rodziny, podgrupy ryb akwariowych, tzw. „żyworódek”, oraz ryb składających ikrę: pięlęgnice, pyszczaki itp. Nie będę tutaj wyszczególniać gatunków i nazw łacińskich, które – jak kiedyś w hodowli kwiatów doniczkowych znałam na pamięć. Akwarystyka to drogie i bardzo wciągające hobby. Poświęciliśmy swój regał w pokoju, w którym był i salon i sypialnia – później dopiero teściowie udostępnili nam drugi pokój, aby Irek miał oddzielne pomieszczenie do nauki i wypoczynku.
Mieliśmy szesnaście akwariów w specjalnie do tego przerobionym regale (zdobytym w czasach gdy nic nie było, po znajomości oczywiście). W naszym klubie było sporo „majsterkowiczów”, którzy potrafili stworzyć z niczego automatyczne i na czas włączające się filtry i natleniania wody w akwarium. Zdobyliśmy z Jurkiem uprawnienia sędziowskie i jeździliśmy na wystawy akwarystyczne po Polsce. Ja zostałam mistrzem Polski w rybce zwanej Xiphophorus hellerii – mieczyk Hellera, a Jurek w rybce tzw. platka plamista. Mój mieczyk „spłodził” więc niejedno pokolenie pięknych, czerwonych rybek z długim zielonym mieczem przedłużającym ciemno obramowany ogon.

Zdobyliśmy też nagrodę za najładniejsze akwarium w Tarnowie. W klubie byli sami mężczyźni. Oprócz mnie była też Baśka Baran. Do dzisiaj przy ulicy Lwowskiej istnieje sklep akwarystyczny Labeo. Klub działał, my z Jurkiem w akwarystyce, inni w terrarystyce – węże, jaszczurki, żółwie i inne gady. Moją ulubioną rybką oprócz mieczyka Hellera były też królewskie „welonki”. Duże, złote rybki o pięknych kształtach i długich kolorowych welonach. Wymagały odpowiednich rozmiarów akwarium, więc było stale mnóstwo pracy w tym pięknym, dzisiaj nieco zapomnianym hobby. Andrzej Sieniawski (nie mam o nim żadnych wiadomości), zajmował się sprawami organizacyjnymi klubu, a Tosiek Fornal tworzył i konstruował z silników starych urządzeń, jak np. suszarki do włosów, albo starych mikserów wspaniałe mechanizmy utrzymujące w nienagannej czystości specjalnie przygotowywaną wodę do akwarium.
Pracy było co niemiara. Dbanie o czystość dna akwarium, żywotność rybek i zdrowy pokarm (najlepsze żywe robaki tubifex albo plankton z okolicznych stawów). Stałe sprzątanie akwarium, zdobywanie żywego pokarmu, wyszukiwanie korzeni do wyposażenia dekoracji w akwariach i ich specjalne preparowanie poprzez wielogodzinne gotowanie – to była bardzo czasochłonna praca. Czasem z zagranicy ktoś przywoził „Cudeńka akwarystyki”. To były lata 82-85′. A potem była już działka – ranczo Eden. Trzeba było więc wybrać – albo rybki, albo kwiatki… Dwóch pasji równolegle nie dało się pogodzić. Wybór padł na ogród – i znowu całą siłą swojej niespokojnej natury wkroczyłam w nowe hobby.
Bożena Kwiatkowska
Zdjęcia pochodzą z archiwum autorki.
1.01.2024