
Podczas zakończonego niedawno 20. Festiwalu Sztuki ArtFest im. Bogusława Wojtowicza miało m.in. miejsce niezwykłe spotkanie autorskie. Otóż, w piątek 1 grudnia o godz. 18, w głównej siedzibie tarnowskiego BWA w Pałacyku Strzeleckim gościł topowy ostatnio pisarz Mikołaj Łoziński z Warszawy, prezentując swoją „tarnowską” powieść pt. Stramerowie. której akcja w dużej części toczy się w przedwojennym Tarnowie.

To kontynuacja pierwszej części powieści Stramer, która choć całkowicie fikcyjna, wskrzesiła prawdziwe nazwisko dziadka autora, Salomona Stramera. Stramerowie opowiadają dalsze losy rodziny. Obie książki ukazały się nakładem Wydawnictwa Literackiego.
Kuratorem tego projektu w ramach ArtFest była tarnowianka Katarzyna Nalezińska (rocznik 1989), ceniona autorka tekstów i rozmów o sztuce, asystentka artystów, autorka scenariuszy warsztatów i wykładów poświęconych sztuce współczesnej, pasjonatka historii tarnowskiej dzielnicy przemysłowej – Mościc, od 2020 roku wspólnie z Michałem Martynów prowadzi Galerię Baza (Tarnów). To ona m.in. oprowadza po Tarnowie szlakiem literatury, w tym także rodziny Stramerów z powieści Mikołaja Łozińskiego.

Stramerowie to przejmująca powieść o rodzinie, którą porywa prąd wielkiej historii. Mikołaj Łoziński powraca z kontynuacją bestsellerowego Stramera! Dorosłe już dzieci Nathana i Rywki Stramerów rozdziela wojna. Wela z mężem przedostają się ze Lwowa do Warszawy, gdzie na różne sposoby próbują przetrwać. Nusek znajduje pracę w podwarszawskim Konstancinie i wsiąka w towarzystwo partyzantów, bimbrowników, antysemitów. Rudek i Rena trafiają do Stalińska na Syberii. Hesio zostaje wysokim rangą oficerem armii Berlinga. Salek działa we francuskim ruchu oporu. Córka Rudka, Róża, najmłodsza z rodziny Stramerów, ukrywa się u swojej przedwojennej opiekunki Babuni w pełnym okupacyjnych niebezpieczeństw Krakowie. Wszyscy oni pragną choć namiastki normalności. Świat Stramerów to świat zwykłych ludzi, Żydów i Polaków, chcących przetrwać za wszelką cenę w obliczu toczącej się wokół wojny.

Poniżej obszerne fragmenty wywiadu red. Katarzyny Kubisiowskiej, jaki ukazał się w Tygodniku Powszechnym.
Dlaczego nie piszesz pod nazwiskiem Stramer?
Mikołaj Łoziński: Przez parę lat podpisywałem tak prace na studiach we Francji, z którą łączą mnie związki rodzinne. Tata urodził się tam na początku wojny, dziadek i babcia działali w ruchu oporu. Miałem prawo do obywatelstwa. I kiedy wyjechałem na studia do Paryża, złożyłem o nie papiery. Po roku przyszedł list z informacją, że dostałem obywatelstwo i mam odebrać dokumenty we wskazanym urzędzie. Stawiam się na miejscu, pani w okienku podaje mi paszport, mówiąc: „Proszę sprawdzić, czy wszystko się zgadza”. Sprawdzam: zdjęcie się zgadza, miejsce urodzenia się zgadza, data urodzenia się zgadza, imię się zgadza. Tylko nazwisko się nie zgadza: Stramer. „Proszę pani, ja się nazywam Łoziński!” – pokazuję mój polski paszport. Zaczynam jej tłumaczyć, że dziadek, polski Żyd ukrywający się w czasie okupacji, musiał zmieniać nazwiska i po wojnie już został przy Łozińskim. Kiedy po 10 minutach skończyłem moją opowieść, pani uśmiechnęła się i powiedziała: „Przykro mi, ale nic nie mogę zrobić, panie Stramer”. Dwa lata zajęło mi odkręcenie tej historii.
Właśnie: po co odkręcać?
Nie chciałem być dwoma różnymi osobami. Kiedy na studiach wykładowca odczytywał listę obecności i padało: „Mikolaj Stramer”, chwilę mi zajmowało, żeby się zorientować, że chodzi o mnie.

W „Stramerach”, podobnie jak we wcześniejszych powieściach, wracasz do historii rodzinnej, by ją uporządkować i zrozumieć?
Te powieści są luźno inspirowane historią mojej rodziny. Wychodzę z założenia, że chciałbym pisać o rzeczach, na których trochę się znam. Pamiętam wywiad z Michaelem Haneke, wybitnym austriackim reżyserem, który powiedział, że jak przychodzi do niego student i mówi, że chce nakręcić film o Holokauście, to mu tłumaczy: „Nie dotykaj tego, bo nie masz o tym pojęcia. Lepiej zrób film o filiżance swojej babci. Będzie ciekawszy”. Więc ja zajmuję się moją filiżanką. Dowiedziałem się, ile mogłem, o wojennych losach mojego dziadka i jego rodzeństwa, porządnie zdokumentowałem miejsca i czas, w którym żyli.
Uściślając: czas okupacji, którą Stramerowie próbują przetrwać w różnych częściach Polski, Europy, Azji.
Ich historia okazała się nietypowa na tle losów innych żydowskich rodzin po wrześniu 1939 r.: szóstka rodzeństwa przeżyła. Wszyscy. To chyba jedyne tak liczne żydowskie rodzeństwo, które ocalało w Polsce. Może nawet w Europie? Ten temat fascynował mnie od dziecka, wracało pytanie: dlaczego właśnie im się udało?

Wnioski?
Może odpowiedź jest w nazwisku, które znaczy krzepki, silny? Może pomogło im to, że pochodzili z ubogiego domu? Przed wojną mieszkali w Tarnowie przy Goldhammera 20 w jednym pokoju z kuchnią. W sumie ośmioro Stramerów, bo jeszcze rodzice oraz pies i kot. Od 11. roku życia pracowali, udzielali korepetycji, pieniądze oddawali mamie. Ich ojciec był niezaradny, słabo mówił po polsku, musieli być samodzielni. Od początku byli przystosowani do trudnych warunków. Wiedzieli, że mogą liczyć tylko na siebie samych. Przed wojną to było mało, tyle co nic. Ale już w czasie wojny dało im siłę, determinację i przekonanie, że sobie poradzą. Mieli też sporo szczęścia i niezwykłych przypadków. Z jednej strony historia tej szóstki nie dawała mi spokoju, a z drugiej – unikałem tematu. Był dla mnie niewygodny.
O przeszłości rozmawiałeś z jednym ze Stramerów, dziadkiem Romanem Korneckim, który walczył z wojnie domowej w Hiszpanii, a w PRL-u był korespondentem „Trybuny Ludu” we Francji?
Zmarł, kiedy miałem 4 lata, ale jakby wciąż był obecny, przez lata rodzice mówili: Roman powiedział to, Roman zrobił tak… Pół życia „poświęcił” idei komunistycznej, a drugie pół ją zwalczał, to u niego w mieszkaniu zbierał się w latach 80. podziemny „Tygodnik Mazowsze”.

Rodzice doszukiwali się podobieństw do dziadka w moim sposobie bycia, zainteresowaniach, a nawet w ich braku. „Zupełnie jak Roman, który nawet raz w życiu nie wbił gwoździa!” – słyszałem. Pamiętam, że dziadek dzwonił do mnie wieczorami i rozmawialiśmy o dobranockach, które on oglądał u siebie, a ja u siebie. Mam naszą wspólną czarno-białą fotografię: salon, dziadek klęczy na jednym kolanie, ja siedzę na podłodze, puszczamy resoraki.
Pogodny człowiek?
Całą szóstkę Stramerów znała moja ciotka, która jest psychoanalityczką. Powiedziała, że nie zauważyła u nikogo z nich śladów posttraumatycznych, wojna nie pokiereszowała ich psychicznie. Na tym też polegała wyjątkowość Stramerów. Wielu ludzi w tak ekstremalnych warunkach nie wytrzymywało, tak jak powieściowa Franka w okupowanej Warszawie, która mimo dobrego wyglądu, po dwóch latach ukrywania się, sama zgłasza się na gestapo. Nikt przecież wtedy nie wiedział, czy ta wojna potrwa jeszcze miesiąc, czy dziesięć lat.
Jest też postać z drugiego bieguna: babunia, opiekunka Róży, najmłodszej ze Stramerów.
Wojna to zawsze wielkie „sprawdzam”. Babunia wyciąga Różę z tarnowskiego getta. Zabiera do Krakowa, ukrywa w suterenie przy Płaszowskiej. Uratowanie tego żydowskiego dziecka staje się celem jej życia, robi to nie tylko wbrew sąsiadom, ale też córkom. Babunia to tak zwana „prosta kobieta”. Urodzona na wsi, po czterech klasach szkoły powszechnej pasła gęsi i usługiwała po domach. Jest po ludowemu antyklerykalna i zdroworozsądkowa. Pije wódkę, klnie i swoje wie. Mówi, że „polityka to zawsze kurwa-złodziej”. Czy nie ma racji? I z tej wojny chyba też rozumie więcej niż wszyscy inni. W „Stramerach” to najbliższa mi postać.

…
Wiktora Śliwowska, niedawno zmarła badaczka literatury, opowiadała, jak wyglądało jej życie na aryjskich papierach w Warszawie. Uważała, że przeżyła wojnę tylko dlatego, że była niegrzeczną dziewczynką i nie słuchała dorosłych. I potem przez całe życie radziła dzieciom, by też były niegrzeczne. Opowiadała mi o zwierzętach w powstaniu warszawskim. Że jedzono koty, psy, gołębie. I że z tego lata zapamiętała szarańczę koników polnych, które wpadały dorosłym do kubków z kawą. Jeszcze długo po wojnie wracał jej sen: w odbudowanej Warszawie jest jedno specjalne miejsce. Wchodzi się w bramę, w okienku kupuje bilet i dalej idzie się po schodach do podziemnego muzeum, w którym toczy się nienaruszone przedwojenne żydowskie życie. Dzieci biegną do chederu, w synagogach trwają modlitwy, żydowskie sklepy i restauracje są pełne. W powieści dałem ten sen Rudkowi Stramerowi.
Prawdziwa jest też scena, kiedy Natek demonstruje szefowi penisa z „aryjskim” napletkiem?
Sam bym tego nie wymyślił, nie starczyłoby mi wyobraźni. Podobnie z kolacją szabatową, do której siadają wermachtowiec, Niemka z Gdańska i ukrywający się na fałszywych papierach Nusek Stramer.
Takie sceny to wyzwanie?
Raczej prezenty, które dostałem dzięki świadectwom i rodzinnym opowieściom. Tuż po wojnie ludzie opowiadali o tym, co widzieli i czego doświadczyli inaczej. Po latach często zmieniali swoją opowieść, autocenzurowali się. Rozważali, co wspominać wypada, a czego nie. Co na to ich żony, mężowie, dzieci, wnuki? A przecież Jan Kott powiedział, że powstanie warszawskie było największą rewolucją seksualną w dziejach Polski. Niektórzy we wspomnieniach wpasowywali się w narrację martyrologiczno-pomnikową.

Twoje żydostwo?
Miałem siedem lat, wróciłem do domu i zawołałem od drzwi: „Mamo, na podwórku jest jeden Żyd!”. „Mama spojrzała na mnie i powiedziała: „No chyba dwóch…”. Źle to przyjąłem. Z dziećmi graliśmy w „Państwa i miasta”. Rzucało się nożem i jak wbijał się w ziemię, to wygrywałeś fragment terytorium przeciwnika. Ale jeśli nóż trafił na przykład na kamień i się odbił, to przegrywałeś. A na ten kamień mówiło się „Żyd”. Więc kiedy mama powiedziała mi o pochodzeniu, poczułem, że to nic dobrego. Ale potem rodzice mówili, że przecież tylu zdolnych ludzi to Żydzi. Einstein, Rubinstein, Spielberg, to fantastycznie! Pamiętam, co wtedy pomyślałem: „skoro to jest takie super, to dlaczego wcześniej się tym nie chwaliliście?”.

…
Niedawno po spotkaniu autorskim podeszły trzy panie. Zapytały, czy mój dziadek naprawdę chodził do klasy z Romanem Brandstaetterem, o czym piszę w „Stramerze”. Powiedziałem, że nie, że to akurat wymyśliłem. Okazało się, że Brandstaetter był ulubionym poetą ich babci, która pochodziła z okolic Tarnowa. Rozmawiamy dalej, ale czuję, że o coś więcej im chodzi. W pewnym momencie mówią: „Nasza babcia umarła po dziewięćdziesiątce, ale nigdy nie przyznała się, że jest Żydówką, że przechrzciła się przed wojną. Po jej śmierci te trzy wnuczki pojechały do Tarnowa i znalazły tam akt urodzenia babci, w którym jest nazwisko Stramer. Jej ojciec nazywał się Naftali Stramer”.

Marcel Łoziński (rocznik 1980) – Syn znanego reżysera-dokumentalisty Marcela, brat Pawła, który otrzymał Grand Prix i Nagrodę Jury Młodzieżowego na ostatniej 37. Tarnowskiej Nagrodzie Filmowej (2023), za „Film balkonowy”. Ukończył socjologię na Sorbonie w Paryżu. Był tłumaczem telewizji francusko-niemieckiej, robił zdjęcia dla „Przekroju” i „Rzeczpospolitej”. Publikował krótkie opowiadania, miał kilka wystaw fotograficznych. Zarabiał jako malarz pokojowy i asystent niewidomej psychoterapeutki. Jego debiutancka powieść Reisefieber została przetłumaczona na wiele języków obcych. Otrzymała Nagrodę Kościelskich w 2007, nagrodę Pawiego Pióra oraz II Nagrodę w Konkursie Młodych Twórców Warszawskiej Fundacji Kultury (2006). Nominowana była również do Nagrody Literackiej „Nike”. Został laureatem nagrody Paszport „Polityki” (2012) za powieść Książka (2011). Została ona przetłumaczona na: niemiecki (Marlena Breuer), czeski (Lenka Kuhar), słoweński (Jana Unuk), węgierski (Márta Éles), bułgarski (Radostina Pietrowa) łotewski (Ingmara Balode) i włoski (Laura Rescio). Powieść Stramer (2019) została wybrana Książką Roku przez „Magazyn Książki” Gazety Wyborczej. Stramer był również nominowany do Nagrody Literackiej „Nike” oraz znalazł się w finale Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus (prawa do tłumaczenia tej powieści zostały sprzedane do 11 krajów), a w roku 2023 ukazała się jego kontynuacja „Stramerowie”. Felietonista „Przekroju” oraz „Polityki”.

Katarzyna Kubisiowska. Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora. Się żyje. Biografia”.
Fragmenty artykułu pochodzi z numeru Nr 50/2023 T.P.
W druku ukazał się pod tytułem: Żyd to los
Opracował – Ryszard Zaprzałka
Zdjęcia z tarnowskiego spotkania – Przemysław Sroka