
Weź do ręki biały opłatek,
Choćbyś nawet nie miał go, z kim dzielić,
I życz szczęścia całemu światu:
Niech się wszystkie serca rozweselą..
Tak pisał o wieczorze wigilijnym Zdzisław Kunstman w swoim wierszu „W dzień Bożego Narodzenia”. Pisze o wieczorze, kiedy w kącie stoi choinka. Wśród nas nasi – najbliżsi. W tle słychać słowa bliskich naszemu sercu kolęd. Rozpoczyna się cudowne misterium wigilijnej nocy. Opadają przybrane maski, otwierają się serca i wszyscy wszystkim ślą życzenia. Nareszcie mamy czas by posłuchać, co ma do powiedzenia nasza matka, nasz ojciec, nasza żona, nasz mąż, nasze dziecko, nasz dziadek, nasza babcia czy nasz sąsiad. Okazja, by przemówić ludzkim głosem i posłuchać innych. To także okazja, by wrócić myślami do naszego dzieciństwa, powspominać zmarłych, oddać się urokowi tej czarownej wigilijnej nocy. Pamiętamy nasze wigilie, ale nie zastanawiamy się, jak mogły one wyglądać w dawno minionych latach i co pozostało z tamtych wigilii do dzisiaj. To nasze narodowe dzieje sprawiły, że wigilia wpisała się w naszą polską tradycję, jako wieczór prawdziwego zbliżenia, wzajemnego odpuszczania win, czas miłości, wieczór zadumy, wieczór najbardziej uroczysty i wzruszający. Bo najważniejsze jest nie to co na stole, ale to co w sercu…

Przygotowujemy się do tego wieczoru w sposób szczególny, bo i on sam jest szczególny w naszej polskiej tradycji. Zwierzęta mówią ludzkim głosem, woda w studni na chwilę zamienia się w wino, otwiera się wnętrze ziemi i jasnym płomieniem świecą ukryte w nim skarby. W noc wigilijną nawet wyschnięta zawsze róża jerychońska otwiera swój kielich a pod śniegiem rozkwitają cudowne pachnące kwiaty. To tylko niektóre dawne wierzenia.
Wigilia zwana taż Wilią to był dzień obfitujący we wróżby i działania, które w przyszłym roku miały zapewnić pomyślność w zbiorach. „W tym dniu nie można za wiele robić, bo w ciągu roku można by się nie wyrobić” – mówi przysłowie. Jest jeszcze druga maksyma – „Ani nie kupuj ani nie sprzedaj, ani nie pożyczaj w Wilię, bo będziesz dziadem na całe życie”.

W dniu wigilii przystrajano mieszkania, a zwłaszcza miejsca wokół obrazów świętych. Gospodarz wnosił do mieszkania „drzewko”. Przystrojeniem zajmowała się gospodyni wraz z dziećmi. Zanim w izbach wiejskich pojawiły się choinki zwane „drzewkami”, a stało się to po I wojnie światowej, zawieszano u powały wierzchołki drzewek iglastych czubkiem w dół. Zwano je podłaźnikami lub podłaźniczkami. Wieszano również światy wykonane z opłatka bądź pająki z ziemniaka i słomy.

Każde zdarzenie w tym dniu stanowiło podstawę do wróżb i przepowiedni. Z powodu wiary w to, „że jaka wigilia – taki cały rok” nie cerowano ani nie szyto ażeby „nowe się nie darło”. Nawet żebracy nie prosili o jałmużnę w tym dniu bojąc się, że przez cały rok będą chodzić i niczego nie dostaną. Należało uważać, by pierwszy do domu przyszedł mężczyzna, a nie kobieta. Przyjście mężczyzny wróżyło na cały rok zdrowie i pomyślność, a kobiety choroby i nieszczęścia.
Nie wolno było gospodyniom oblizywać pałki do ucierania, bowiem mogło to skutkować łysym mężem. Gospodyni podczas przygotowywania wieczerzy nie mogła usiąść, bo byłaby w nowym roku leniwa. Mężczyzna, który przezornie wybrał się tego dnia do karczmy by napić się okowity, nie musiał się martwić, że grozi mu przymusowa abstynencja.
Przed wigilią tradycyjnie myto się w miednicy z zimną wodą, do której wkładano monety. Dotknięcie takiej monety gwarantowało bycie silnym jak kruszec, z którego była wykonana no i oczywiście gwarantowało bogactwo przez cały rok. Nie wolno było rozchlapać wody, bo zwiastowało to, że zalęgną się pchły. Należało dzielnie zerwać się rankiem z łoża, by pozbyć się kłopotów ze wstawaniem. Jeżeli jakiś spryciarz ukradkiem podebrał sąsiadowi siekierę, pług, czy wóz, ten się cieszył, że odtąd wszelkie dobro będzie mu lgnęło do rąk. Za oddanie otrzymywał wtedy okup. Gdyby się zdarzyło jakiemuś urwisowi dostać wigilijne lanie to wróżyło ono całoroczną nader systematyczną kontynuacją.

Przepowiadano też w wigilię pogodę na cały rok. Przed wieczerzą układano dwanaście części cebuli i każda symbolizowała jeden miesiąc. Posypywano je solą. Po wieczerzy sprawdzano, na której sól zawilgła, co miało oznaczać, że ten miesiąc będzie mokry. Jasny dzień obiecywał, że kury będą się dobrze niosły. Pochmurny gwarantował obfitość mleka.
Przypominano też drzewom o rodzeniu. W tym też celu gospodarz lub gospodyni owijała drzewka owocowe słomą mówiąc „drzewko rodź, bo się Pan Jezus rodzi”. Po wieczerzy trzęsiono drzewkiem. Jedno z przysłów mówiło „Wigilia jasna, święty Jan ciemny obiecują rok przyjemny”.

Szczególne miejsce zajmowały w wigilię wróżby matrymonialne a także te dotyczące życia. Kronikarz Fritz tak zanotował – Gospodyni przed pójściem na spoczynek pozostałe łupiny orzechowe napełniała solą przeznaczając po jednej dla każdego członka rodziny. Biada, jeżeli nazajutrz sól roztopiona jest, to pewny znak śmierci tego, którego imię skorupa nosi.
Różne też były sposoby dociekania tego czy gospodarstwo czeka błogosławieństwo czy klęski żywiołowe. Stawiano cztery garnki dnem do góry ukrywając pod jeden pieniądz, pod drugi kromkę chleba, pod trzeci kawałek węgla i pod ostatni czepek. Każda dziewczyna wychodziła do sieni, a tymczasem pozostałe w izbie zmieniały zawartość pod garnkami. Wybór pieniądza oznaczał w przyszłym roku zarobienie wielu pieniędzy. Kromka chleba, że nie zazna biedy, węgiel śmierć, a czepek zamążpójście. Na Podbeskidziu przy wróżbach posługiwano się także śpiewnikiem kościelnym. Otwierano go w nocy lub nad ranem w dowolnym miejscu. Jeżeli otwierający trafił na pieśni postne to rok miał być smutny, gdy na wielkanocne lub kolędy – wesoły.
Panny zamiatając izby przed kolacją wigilijną musiały pamiętać, by zamiatać ją od drzwi w kierunku okna „po to by nie odganiać kawalerów”. Pochmurne niebo w wigilię wróżyło zamążpójście pannom starym i bogatym, natomiast jasne – biednym i młodym.
Zamążpójściu pomagało też wyrzucanie śmieci poza płot i nasłuchiwanie, z której strony zaszczeka pies. Z tej strony miał przyjść kawaler. W tym samym celu dziewczęta trzęsły płotem i mówiły „trzęsę cię płotku skąd przyjdziesz chłopku”. Panny dbały o to, by trzeć mak na placek. Miało to również przyśpieszyć zamążpójście.
Przed zmrokiem należało przynieść węgla, wody i drzewa na całe święta, gdyż jak wierzono, jeśli coś się wniesie po wieczerzy do domu wszystko zjedzą myszy.
Po wieczerzy wigilijnej nie należało już robić nic, nawet czyścić butów. Wypatrywano pierwszej gwiazdy. Do wigilii zasiadano, gdy pojawiała się na niebie.

Stół musiał być nakryty śnieżnobiałym obrusem. Pod obrusem siano lub słoma, którą po wieczerzy obwiązywano drzewka w sadach. Na stole opłatek. „We Wilię musiało być wszystko jedzenie na stole, tak, aby podczas wieczerzy nikt nie potrzebował od stołu odchodzić przed zakończeniem tejże. Trzymano się tego, ponieważ mniemano, że kto we Wilię od stołu odejdzie przed zakończeniem wieczerzy, ten umrze i drugiej wieczerzy wigilijnej nie doczeka”.
Przytoczę teraz wspomnienia mieszkańca, Kraczkowej (podkarpackie) z początku XX stulecia dotyczące wigilii. – Dzieciska wylatywały już od południa patrząc czy gwiazdy nie widać, bo z ujrzenia gwiazdy rozpoczynano wieczerzę. Do wieczerzy stół ustawiano na środku izby, kładziono na niego siano i nakrywano łańcuchem. Pod stołem kładziono maśniczke i z każdej strony kładziono do misy trzy łyżki każdej strawy. Dawano ją później krowom i tyle masła miało się zrobić, ile było straw w maśniczce.
Pierwszą potrawą był groch. Gospodarz biorąc go na łyżkę ciskał po kątach i wołał – wilczku, wilczku i ty czarowniczko chodź dzisiaj na obiad. Jak nie przyjdziesz dzisiaj nie przychodź cały rok. Bały się dzieci, bo myślały, że wilczek przyjdzie. Po grochu była kapusta, barszcz z grzybami, ryż na cukrze, placek z jabłka na miodzie i strucla, a potem orzechy laskowe i jabłka. Musiało być dwanaście straw.
Po wieczerzy gospodarz dawał kolędę, a dzieląc się opłatkiem mówił – żebyście doczekali pospołu się łamali. Przynoszono do izby słomy wiązkę i stawiano na środku. Wsadzono do niej małego chłopca zawiązując go w snopek. Raptem ktoś rozcinał powrósło. Wiązka się rozlatywała i chłopak wylatywał z krzykiem. Zebrani śmiali się, mówili, że narodził się Pan Jezus.

Panowało powszechne przekonanie, że w wigilię los człowieka może zyskać jakby nowy wymiar i chyba tym powodowany Melchior Wańkowicz zawsze wierny tradycji napisał o wigilii – Jest taki jeden jedyny wieczór w roku, kiedy każdy z nas, – choć może nie przyzna się do tego przed samym sobą to przecie w głębi serca wierzy, czuje, że oto gdzieś, kędyś na Drodze Mlecznej szafarz niebieski odwraca teraz klepsydry naszych żywotów.

Wieczerza rozpoczynała się od łamania opłatkiem i wzajemnych życzeń. Do stołu zasiadali wszyscy domownicy zostawiając dodatkowe miejsce i nakrycie dla niespodziewanego gościa „wędrowca”, „przechodnia”, „Matki Boskiej”, czy zmarłej duszy. Dzieci podczas wigilii nie miały prawa głosu. Nie wolno było odkładać łyżek w czasie jedzenia, bowiem groziło to śmiercią domownika lub rozbieganiem się bydła podczas pasienia. Pod stołem wigilijnym umieszczano rzeczy z żelaza. Trzymając na nich nogi zapobiec można było reumatyzmowi i uzyskać siłę oraz bogactwo. Powrósłem obwiązywano stół. Jest to zwyczaj znany na Podkarpaciu. Miało to zapewnić dostatek chleba. Wszyscy domownicy po powrocie z Pasterki spali w kuchni na słomie przykrytej prześcieradłem. Nikt nie spał w swojej pościeli.
Ciekawy zakaz obowiązywał w dawnym powiecie brzozowskim. W czasie wieczerzy wigilijnej nie wolno było pić wody „żeby wróble nie dziobały pszenicy”. W mieleckim nie wolno było wychodzić poza dom z jedzeniem w ustach, by nie sprowadzić na siebie bólu zębów. W przeworskiem dziewczyny, które chciały wyjść szybko za mąż musiały jeść kolację wigilijną stojąc.
Wigilią rządziła pewna magia liczb. Gospodyni dbała o to, by do stołu zasiadała parzysta liczba uczestników, bo innym przypadku ktoś z ich grona może w przyszłym roku umrzeć. Potraw powinno być sześć lub dwanaście. Jako pierwsze danie podawano przeważnie kapustę. Pozostałe to żur z grzybami i ziemniakami, groch, fasola, kasza, pierogi z suszonymi śliwami.

Kolacja wigilijna była i jest kontynuacją tradycyjnych uczt domowych naszych pradziadów. Przy okazji wieczerzy wigilijnej oddawano hałd zmarłym przodkom i wróżono sobie o przyszłym urodzaju czy nawet długości życia. W zależności od lokalnej tradycji, stół wigilijny sprzątano natychmiast po kolacji lub wszystko pozostawiano do następnego dnia lub zakończenia świąt. Sprzątanie uzasadniano tym, że przez cały rok będzie porządek.
Jadło w innych regionach pozostawiono do następnego dnia „żeby umarli mogli również odprawić wieczerzę”. Okruszyny dawano bydłu, zakopywano w ogrodzie pod drzewami bądź rozrzucano po polach. Nigdy nie wyrzucano na śmietnik.
Szczególną pamięć okazywano tego wieczoru bydłu. Wiązało się to z tym, że koń czy krowa stanowiły niejednokrotnie podstawę egzystencji. Przed pierwszą wojną światową zdarzały się w okolicach Opola przypadki wprowadzenia krowy do izby, aby towarzyszyła rodzinie przy wieczerzy. Wyrazem szacunku chłopa do bydła było też odmawianie po wieczerzy wigilijnej modlitwy u żłobu przed każdą krową (klęcząc). Dzisiaj powszechnym jest jeszcze dawanie krowom kawałka opłatka wraz z paszą i resztkami ze stołu wigilijnego.
Spośród zwierząt hodowlanych w gospodarstwach wiejskich wyróżniano w wieczór wigilijny jeszcze psa, koguta, gąsiora i kaczora. Było to związane z rolą, jaką pełniły te stworzenia w gospodarstwie.

Stałym elementem wieczoru wigilijnego było obdarowywanie dzieci przez rodziców, a gdzieniegdzie wzajemne dawanie sobie podarków. Prezenty przynosiło „dzieciątko”. W tej konwencji zapisał ów zwyczaj Adolf Hytrek (1879) – Wreszcie zgromadzą się znowuż wszyscy i odbierają dzieciątko, tj. podarunki, które dzieciątko nakładło. Czynności wróżebne trwały cały dzień. Rozpoczynały się wczesnym rankiem przybyciem do domu młodego chłopca lub mężczyzny, którzy uosabiali siły witalne, a kończyły podczas pasterki rzucaniem grochu z chóru kościelnego za pomyślność i urodzaj.
Do tradycji wigilijnych zawsze należała większa gościnność niż zwykle. Każdego przybyłego traktowano jak upragnionego gościa. Wigilię przeżywano wspólnie, a właściwie wspólnotowo. Stanowi to niestety ogromny dysonans z dzisiejszym egoizmem, hermetycznością i brakiem szacunku dla innych.

Niewiele zachowało się do dzisiaj wigilijnych obyczajów. Choćby były one dla nas dzisiaj śmieszne, nielogiczne, dziwne to pamiętajmy, w tę jedną jedyną noc w roku wszystko się mogło i może zdarzyć.
Jeżeli ktoś nie wierzy to proszę zaśpiewać kolędę „Bóg się rodzi”. Tam nawet nieskończoność ma swoje granice. Ogień krzepnie, a blask ciemnieje. I tak od 1792 roku, kiedy to Karpiński napisał swoja kolędę nic się w niej nie zmieniło.
Zmieniają się tylko wykonawcy.
Za: Tadeusz Mędzelowski (Dziennik Polski)
R.Z.